- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
Mały rekord dystansu - 16.06.2012
Sobota, 16 czerwca 2012 | dodano:16.06.2012 Kategoria >100km, Trening
Km: | 154.00 | Km teren: | 80.00 | Czas: | 06:50 | km/h: | 22.54 |
Pr. maks.: | 40.00 | Temperatura: | 30.0 | HRmax: | 182( 88%) | HRavg | 150( 73%) |
Kalorie: | 4877kcal | Podjazdy: | 288m | Rower: | Merida 96 |
Kilka dni bez roweru, więc jakoś trzeba było to nadrobić, tak więc najłatwiej było umówić się ze Sławkiem i dystans 100+ był pewny, ale od początku...
Ten tydzień był paskudny, we środę miałem jechać na WKK, lało cały dzień, we czwartek Gravitan i znów lało, na szczęście przynajmniej na weekend prognozy były iście letnie i na szczęście sprawdziły się - od samego rana bezchmurne niebo, bardzo ciepło i lekki wiatr.
Rano standardowy program: pobudka, ogarnięcie się, śniadanie, przejrzenie internetu, ubranie się i spakowanie i w trasę, przed wyjściem jeszcze ważenie w ciuchach - 72,8 kg, sporo, aczkolwiek zobaczymy ile będzie po powrocie ;D
Szybkie wyjście z domu, 4 piętra po schodach w dół, jeszcze nabrać wody do plecaka i 16 km do umówionego miejsca spotkania, czyli pod kościół w Laskach.
Chwila oczekiwania i przyjeżdża Sławek a po chwili Marcin.
Na i problem... mokre plecy, mokra dupa, mokre pół plecaka, czyli coś z bukłakiem. Po wyjęciu krótka obdukcja i diagnoza: zniszczona uszczelka na łączeniu rurki z bukłakiem (ostatnio coś wężyk ciężko wchodził, no i już wiadome...), nie ma wyjścia - trzeba wylać wodę i póki jest czas iść do sklepu po picie, dzień zapowiada się bardzo gorąco, więc łatwo będzie się odwodnić.
Po małych zakupach jedziemy, do Kampinosu wjechać z Zaborówku, tempo raczej spokojne, wiadome, że dystans będzie raczej spory (przynajmniej dla mnie...), wiec bez zbędnego ścigania spokojnie jedziemy raczej ubitym terenem, chociaż po ostatnich opadach w niektórych miejscach ostało się trochę błota skutecznie utrudniając przejazd i brudząc dolne rury naszych rumaków, piachu nie było tragicznie dużo, chociaż tak jak błoto występował w kilku miejscach, jednak spokojnie praktycznie wszystko można było przejechać :)
Pierwszy sklep zaliczamy dopiero w Brochowie, uzupełniamy zapasy i siadamy na chwilę na ławkach delektując się lodami jak i widokami na piękny XVI-wieczny kościół:
Chwila odpoczynku i jedziemy dalej, aby po chwili wylądować nad Bzurą.
W zasadzie w drodze powrotnej zaliczamy jeszcze 3 postoje związane z zakupami - pierwszy w Farmułkach Królewskich, drugi w Górkach a trzeci gdzieś tam dalej ;)
Z Górek wracaliśmy asfaltem i wyszedł kolejny mój problem, mianowicie lubię niskie ciśnienie w oponach, jednak tym razem chyba nieco przesadziłem, w mocniejszych zakrętach opona po prostu uciekała mi na boki, co w pewnym stopniu groziło upadkiem, tak więc korzystając z ostatniego postoju dopompowałem tylną gumę ;)
Do domu praktycznie powrót już bez niespodzianek, Marcin odłączył się od nas w Sierakowie, ale wybaczamy mu, było mu już bardzo ciężko i pewnie nie chciał nas spowalniać :D
Ze Sławomirem częściowo terenem wróciliśmy do Warszawy, gdzie najkrótszą drogą dojechaliśmy do mostu Gdańskiego (w zasadzie to już mi też było ciężko i nie chciałem spowalniać Sławka, więc odłączył się niedaleko przed mostem), skąd powoli dotoczyłem się do domu.
Muszę przyznać, że dzisiejsza trasa solidnie dała mi w dupę, mimo to jestem bardzo zadowolony, bo to jak na razie najlepszy mój dystans, chociaż nigdy się nie nastawiam na pokonanie jak największej liczby kilometrów to daje to satysfakcję ;)
A w domu ponowne ważenie i równe 70 kg, więc prawie 3 kg lżej. Także drogie Panie korzystające z diet-cudów: rzućcie to w cholerę i dzwońcie do Sławka :)
Ten tydzień był paskudny, we środę miałem jechać na WKK, lało cały dzień, we czwartek Gravitan i znów lało, na szczęście przynajmniej na weekend prognozy były iście letnie i na szczęście sprawdziły się - od samego rana bezchmurne niebo, bardzo ciepło i lekki wiatr.
Rano standardowy program: pobudka, ogarnięcie się, śniadanie, przejrzenie internetu, ubranie się i spakowanie i w trasę, przed wyjściem jeszcze ważenie w ciuchach - 72,8 kg, sporo, aczkolwiek zobaczymy ile będzie po powrocie ;D
Szybkie wyjście z domu, 4 piętra po schodach w dół, jeszcze nabrać wody do plecaka i 16 km do umówionego miejsca spotkania, czyli pod kościół w Laskach.
Chwila oczekiwania i przyjeżdża Sławek a po chwili Marcin.
Na i problem... mokre plecy, mokra dupa, mokre pół plecaka, czyli coś z bukłakiem. Po wyjęciu krótka obdukcja i diagnoza: zniszczona uszczelka na łączeniu rurki z bukłakiem (ostatnio coś wężyk ciężko wchodził, no i już wiadome...), nie ma wyjścia - trzeba wylać wodę i póki jest czas iść do sklepu po picie, dzień zapowiada się bardzo gorąco, więc łatwo będzie się odwodnić.
Po małych zakupach jedziemy, do Kampinosu wjechać z Zaborówku, tempo raczej spokojne, wiadome, że dystans będzie raczej spory (przynajmniej dla mnie...), wiec bez zbędnego ścigania spokojnie jedziemy raczej ubitym terenem, chociaż po ostatnich opadach w niektórych miejscach ostało się trochę błota skutecznie utrudniając przejazd i brudząc dolne rury naszych rumaków, piachu nie było tragicznie dużo, chociaż tak jak błoto występował w kilku miejscach, jednak spokojnie praktycznie wszystko można było przejechać :)
Pierwszy sklep zaliczamy dopiero w Brochowie, uzupełniamy zapasy i siadamy na chwilę na ławkach delektując się lodami jak i widokami na piękny XVI-wieczny kościół:
Chwila odpoczynku i jedziemy dalej, aby po chwili wylądować nad Bzurą.
W zasadzie w drodze powrotnej zaliczamy jeszcze 3 postoje związane z zakupami - pierwszy w Farmułkach Królewskich, drugi w Górkach a trzeci gdzieś tam dalej ;)
Z Górek wracaliśmy asfaltem i wyszedł kolejny mój problem, mianowicie lubię niskie ciśnienie w oponach, jednak tym razem chyba nieco przesadziłem, w mocniejszych zakrętach opona po prostu uciekała mi na boki, co w pewnym stopniu groziło upadkiem, tak więc korzystając z ostatniego postoju dopompowałem tylną gumę ;)
Do domu praktycznie powrót już bez niespodzianek, Marcin odłączył się od nas w Sierakowie, ale wybaczamy mu, było mu już bardzo ciężko i pewnie nie chciał nas spowalniać :D
Ze Sławomirem częściowo terenem wróciliśmy do Warszawy, gdzie najkrótszą drogą dojechaliśmy do mostu Gdańskiego (w zasadzie to już mi też było ciężko i nie chciałem spowalniać Sławka, więc odłączył się niedaleko przed mostem), skąd powoli dotoczyłem się do domu.
Muszę przyznać, że dzisiejsza trasa solidnie dała mi w dupę, mimo to jestem bardzo zadowolony, bo to jak na razie najlepszy mój dystans, chociaż nigdy się nie nastawiam na pokonanie jak największej liczby kilometrów to daje to satysfakcję ;)
A w domu ponowne ważenie i równe 70 kg, więc prawie 3 kg lżej. Także drogie Panie korzystające z diet-cudów: rzućcie to w cholerę i dzwońcie do Sławka :)