- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
Wpisy archiwalne w kategorii
80-99km
Dystans całkowity: | 1758.85 km (w terenie 524.00 km; 29.79%) |
Czas w ruchu: | 82:09 |
Średnia prędkość: | 21.41 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.70 km/h |
Suma podjazdów: | 7237 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 168 (84 %) |
Suma kalorii: | 38303 kcal |
Liczba aktywności: | 20 |
Średnio na aktywność: | 87.94 km i 4h 06m |
Więcej statystyk |
Góra Kalwaria - 18.05.2013
Sobota, 18 maja 2013 | dodano:28.05.2013 Kategoria 80-99km, Trening
Km: | 92.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:24 | km/h: | 27.06 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | 189( 94%) | HRavg | 163( 81%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Merida Road 880 |
KPN - 25.11.2012
Niedziela, 25 listopada 2012 | dodano:26.11.2012 Kategoria 80-99km, Trening
Km: | 81.50 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 03:55 | km/h: | 20.81 |
Pr. maks.: | 42.00 | Temperatura: | 7.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 320m | Rower: | Merida 96 |
Kampinos - 22.11.2012
Czwartek, 22 listopada 2012 | dodano:22.11.2012 Kategoria 80-99km, Trening
Km: | 92.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:08 | km/h: | 29.36 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 4.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Merida Road 880 |
KPN - 18.11.2012
Niedziela, 18 listopada 2012 | dodano:19.11.2012 Kategoria 80-99km, Trening
Km: | 87.00 | Km teren: | 70.00 | Czas: | 03:51 | km/h: | 22.60 |
Pr. maks.: | 4.00 | Temperatura: | 39.5 | HRmax: | (%) | HRavg | 151( 75%) |
Kalorie: | 2753kcal | Podjazdy: | 180m | Rower: | Merida 96 |
Góra Kalwaria - 17.11.2012
Sobota, 17 listopada 2012 | dodano:17.11.2012 Kategoria 80-99km, Trening
Km: | 86.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:50 | km/h: | 30.35 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 2.0 | HRmax: | 187( 93%) | HRavg | 168( 84%) |
Kalorie: | 2118kcal | Podjazdy: | 30m | Rower: | Merida Road 880 |
No i sezon zatoczył wielkie koło, po dwutygodniowym totalnym odpoczynku od roweru czas zacząć przygotowania do sezonu 2013 :)
Akurat wczoraj dotarł do mnie nowy rower, tym razem szosa na którą chęć miałem od dawna. W sumie nawet długo nie szukałem, jakieś 2-3 tygodnie, było kilka ciekawych ofert, licytacji i w końcu wylicytowałem tę Meridę, używka, ale napęd jak nowy, jedynie klamkomanetki nieco 'zużyte wizualnie' i coś prawa manetka co jakiś czas niechętnie naciąga linkę, no nic, ale ogólnie jest ok :)
Wczoraj oczywiście po złożeniu rozbierałem i ważyłem części i dopieszczałem.
Rano pogoda taka sobie, to znaczy zgodnie z przewidywaniami: 2 stopnie i widoczność na 100-150 m, odechciało mi się nawet brać okulary, ostatnio w podobnych warunkach woda skraplała się od zewnątrz, no ale nic, biorę wszystko co potrzeba i idę.
Oczywiście problemy zaczęły się jeszcze na schodach - pulsometr się zbuntował i pokazywał tętno 190. Ehh, jednak bez nawilżenia opaski się nie da, no trudno, odpalę później. Wyszedłem z bloku, wsiadam na rower, odpycham się i... prawie się przewracam :D Hmmmm... ok, to nie jest MTB, jestem bardziej wyciągnięty, trzeba spróbować nieco inaczej. Udaje się, jadę, jest ok, od razu hamowanie i konkluzja, że to prawie nie hamuje, ale cóż, to jest rower do jeżdżenia a nie hamowania :)
Pierwsze spostrzeżenie (a w zasadzie po tym, że nie hamuje to drugie) jest takie, że szosa zajebiście przyspiesza, czuć, że cała energia przekazana na pedały idzie w koła, w MTB jednak tego nie ma, a to amortyzacja coś tam pochłania a to opony, tu jednak jest lepiej, znacznie lepiej.
Kolejna konkluzja jaka wynikła jest taka, że trzema mieć oczy w dupie, dosłownie. Cienkie opony nabite na 8 atm. rama, widelec alu - czuć dosłownie każdą najmniejszą nierówność, dodatkowo biorąc pod uwagę stan naszych dróg to jazda po nich czasem przypomina slalom, inaczej się nie da, niestety.
Niestety nie mam licznika (coś taniego kupię i tyle), ale cały czas mam wrażenie, że spokojnie jadę >30 kmph na luzie. Swoją drogą zawsze wydawało mi się, że nawierzchnia na Krakowskim Przedmieściu jest doskonała nawierzchnia... myliłem się. Jest tak kostka, ale równa i dobrze ułożona, na MTB nigdy nie czułem jakiejkolwiek nierówności, na szosie trochę mną wytrzęsło, nie chcę myśleć co jest na kocich łbach, podobnie przy zjeździe Agrykolą, na MTB >40 kmph i olewanie większości dziur, na szosie może ze 20 kmph jechałem a i tak miotało mną na lewo i prawo :P
W każdym razie zmierzałem do Góry Kalwarii, na początku wiatr lekko w twarz, ale jedzie się dobrze, przed samą GK jadę jeszcze ze 2-3 km za ciężarówką, ale kaseta niestety 14-25, więc brakuje trochę szybszych przełożeń. W GK tradycyjnie odbijam w prawo i do domu.
Gdzieś tam po kilku kilometrach się zatrzymałem i zrobiłem kilka fotek roweru (wiem, słaba jakość :P):
No i dalej pognałem do Warszawy, nawet nie założyłem słuchawek i czasem przestawałem pedałować żeby móc wsłuchiwać się w odgłos bębenka, co prawda nie I9, ani CK, ale i tak miód dla uszu :D
Co ciekawe przez 3 lata jazdy MTB chyba nigdy nie zagadał do mnie żaden inny gość, tak po prostu w oczekiwaniu na zielone światło.
A tu proszę, pierwszy dzień na szosie i w Piasecznie spotkałem innego szosowca, gość po 4 miesiącach z nogą w gipsie wsiadł na rower, brrrr...
W każdym razie trochę razem pojechaliśmy, później kolega odbił w prawo a ja pognałem za autobusem, trochę lansu na mieście i wróciłem do domu, o! :)
Akurat wczoraj dotarł do mnie nowy rower, tym razem szosa na którą chęć miałem od dawna. W sumie nawet długo nie szukałem, jakieś 2-3 tygodnie, było kilka ciekawych ofert, licytacji i w końcu wylicytowałem tę Meridę, używka, ale napęd jak nowy, jedynie klamkomanetki nieco 'zużyte wizualnie' i coś prawa manetka co jakiś czas niechętnie naciąga linkę, no nic, ale ogólnie jest ok :)
Wczoraj oczywiście po złożeniu rozbierałem i ważyłem części i dopieszczałem.
Rano pogoda taka sobie, to znaczy zgodnie z przewidywaniami: 2 stopnie i widoczność na 100-150 m, odechciało mi się nawet brać okulary, ostatnio w podobnych warunkach woda skraplała się od zewnątrz, no ale nic, biorę wszystko co potrzeba i idę.
Oczywiście problemy zaczęły się jeszcze na schodach - pulsometr się zbuntował i pokazywał tętno 190. Ehh, jednak bez nawilżenia opaski się nie da, no trudno, odpalę później. Wyszedłem z bloku, wsiadam na rower, odpycham się i... prawie się przewracam :D Hmmmm... ok, to nie jest MTB, jestem bardziej wyciągnięty, trzeba spróbować nieco inaczej. Udaje się, jadę, jest ok, od razu hamowanie i konkluzja, że to prawie nie hamuje, ale cóż, to jest rower do jeżdżenia a nie hamowania :)
Pierwsze spostrzeżenie (a w zasadzie po tym, że nie hamuje to drugie) jest takie, że szosa zajebiście przyspiesza, czuć, że cała energia przekazana na pedały idzie w koła, w MTB jednak tego nie ma, a to amortyzacja coś tam pochłania a to opony, tu jednak jest lepiej, znacznie lepiej.
Kolejna konkluzja jaka wynikła jest taka, że trzema mieć oczy w dupie, dosłownie. Cienkie opony nabite na 8 atm. rama, widelec alu - czuć dosłownie każdą najmniejszą nierówność, dodatkowo biorąc pod uwagę stan naszych dróg to jazda po nich czasem przypomina slalom, inaczej się nie da, niestety.
Niestety nie mam licznika (coś taniego kupię i tyle), ale cały czas mam wrażenie, że spokojnie jadę >30 kmph na luzie. Swoją drogą zawsze wydawało mi się, że nawierzchnia na Krakowskim Przedmieściu jest doskonała nawierzchnia... myliłem się. Jest tak kostka, ale równa i dobrze ułożona, na MTB nigdy nie czułem jakiejkolwiek nierówności, na szosie trochę mną wytrzęsło, nie chcę myśleć co jest na kocich łbach, podobnie przy zjeździe Agrykolą, na MTB >40 kmph i olewanie większości dziur, na szosie może ze 20 kmph jechałem a i tak miotało mną na lewo i prawo :P
W każdym razie zmierzałem do Góry Kalwarii, na początku wiatr lekko w twarz, ale jedzie się dobrze, przed samą GK jadę jeszcze ze 2-3 km za ciężarówką, ale kaseta niestety 14-25, więc brakuje trochę szybszych przełożeń. W GK tradycyjnie odbijam w prawo i do domu.
Gdzieś tam po kilku kilometrach się zatrzymałem i zrobiłem kilka fotek roweru (wiem, słaba jakość :P):
No i dalej pognałem do Warszawy, nawet nie założyłem słuchawek i czasem przestawałem pedałować żeby móc wsłuchiwać się w odgłos bębenka, co prawda nie I9, ani CK, ale i tak miód dla uszu :D
Co ciekawe przez 3 lata jazdy MTB chyba nigdy nie zagadał do mnie żaden inny gość, tak po prostu w oczekiwaniu na zielone światło.
A tu proszę, pierwszy dzień na szosie i w Piasecznie spotkałem innego szosowca, gość po 4 miesiącach z nogą w gipsie wsiadł na rower, brrrr...
W każdym razie trochę razem pojechaliśmy, później kolega odbił w prawo a ja pognałem za autobusem, trochę lansu na mieście i wróciłem do domu, o! :)
Wisła, dzień 2 - 18.09.2012
Wtorek, 18 września 2012 | dodano:24.09.2012 Kategoria 80-99km, Trening
Km: | 82.00 | Km teren: | 60.00 | Czas: | 06:29 | km/h: | 12.65 |
Pr. maks.: | 54.00 | Temperatura: | 20.0 | HRmax: | 182( 91%) | HRavg | 148( 74%) |
Kalorie: | 4384kcal | Podjazdy: | 2250m | Rower: | Merida 96 |
Znów powtórka z dnia wczorajszego a w zasadzie jeszcze gorzej... Sławek budzi mnie chyba o 6 rano szukając kluczy od łazienki, no nic, znajduje po czym mogę się jeszcze trochę przespać :D
Właściwa pobudka następuje jakoś ok 8, za oknem piękne słońce i Sławek czyszczący swój rower :3 Jak zwykle wciągam szybkie śniadanie, sprawnie się ogarniam, pakuję swój mały plecaczek (Sławek karze mi zabrać papier toaletowy, dlaczego - wyjaśnienie dalej ;D) i jakoś ok 9 wychodzimy.
Początek podobny do wczorajszego, czyli najpierw zjazd, później szutrowa ścieżka rowerowa, którą dojeżdżamy do małej zapory wodnej:
Po drodze jeszcze przecinamy większą zaporę, na której ukazuje się piękny widok:
I podobnie jak dnia poprzedniego dłuuuuuuugi asfaltowy podjazd, jednak tym razem inny, bo częściowo nielegalny (znaczy zakazy wjazdów były), pod koniec podjazdu nieco szutrów, trochę wypłaszczenia i zjazdu:
Zjeżdżamy nieco ostrożnie, oby tylko nie przegapić skrętu i nie musieć z powrotem podjeżdżać. Na szczęście skręt, a raczej wjazd/wejście w las w porę dostrzegamy, zatrzymujemy się i... schodzimy z rowerów :((
Generalnie droga była dużo gorsza od wczorajszej, dużo luźnych kamieni, sporo korzeni, przewalone drzewa, no prowadzić trzeba, nie da się jechać, ale jakoś powolutku wdrapujemy się:
Przed wjazdem na Baranią górę mijamy jeszcze jakąś wycieczkę szkolną, akurat w dość wąskim miejscu, gdzie było pełno powalonych drzew, no ale nic, jakoś się przeciskamy i pędzimy dalej na sam szczyt.
A na wspomnianej Baraniej Górze (1220 m n.p.m.) stoi wieża widokowa, na którą oczywiście się wspinamy :)
Widoki z wieży, tam jedziemy:
Chwila odpoczynku i jedziemy dalej, przed nami zjazd z 1220 na 850.
W tym momencie zrozumiałem, dlaczego rano Sławek tab bardzo chciał wziąć papier toaletowy... zjazdy były konkretne, bardzo konkretne, można powiedzieć, że srałem w gacie :D
Jak zawsze fotki tego nie oddają, ale było stromo, do tego bardzo luźna nawierzchnia (jak widać na fotkach co się dało to omijaliśmy, ale niestety czasem trzeba było jechać, a właściwie sunąć po tym :P), z bólem dłoni od zaciskania klamek udało się zjechać na dół w jednym kawałku, szczęśliwie papier toaletowy okazał się niepotrzebny, ale 2 razy już było tak blisko gleby, tak bardzo blisko, byłem pewny, że się położę, aż dziwne, że udało się zjechać :D
Później trochę jazdy po w miarę płaskich szutrach
jeszcze trochę zjazdów, oczywiście musieliśmy przegapić skręt i zjechać nieco za daleko, raptem zjechaliśmy max 50 m, ale to jest jednak deprymujące, do tego prawie od początku miałem dziwny problem z przerzutką przednią - tak jakby się zasyfiła czy coś, mianowicie nie chciała zrzucać ze środkowego na młynek, blokowała się w połowie drogi, linka była luźna, więc trzeba było jej pomagać butem, ale czasem przez to niestety zamiast podjeżdżać musiałem podchodzić :(
W każdym razie wróciliśmy się do felernego skrętu i zrobiliśmy chwilę przerwy przy bardzo romantycznym strumyku :3
Od tego miejsca do pokonania mamy kolejne 300 m w pionie, by dojechać na Magurkę Radziechowską, gdzie robimy małą foto sesję :))
A tu Takie małe porównanie tego co jest i tego co było:
Taka prawie niezauważalna różnica, co? :D
Następnie toczyliśmy się po szczytach - najpierw na Magurkę Wiślańską, później na Zielony Kopiec, trzeba przyznać, że widoki robiły bardzo duże wrażenie, szkoda było jechać dalej :(
Po dojechaniu na Zielony Kopiec i w zasadzie zjechaniu trochę z niego na szeroką szutrówkę rozstaliśmy się ze Sławkiem, to znaczy obaj dalej pojechaliśmy w kierunku kolejnego szczytu, czyli Skrzycznego, jednak Sławek jeszcze zjechał i podjechał a mi został tylko podjazd ową drogą szutrową, o taką:
Powolutku i spokojnie sobie podjeżdżam na sam szczyt, siadam na ławeczce i chwilę podziwiam widoki:
Po kilku chwilach dojeżdża Sławek i idziemy do schroniska zjeść.
Ja zamawiam pierogi z jagodami (w zasadzie to były pierogi z bitą śmietaną i odrobiną jagód ;P) a Sławek kilka minut po mnie swoje ruskie, oczywiście kto dostaje pierwszy? No przecież nie ja, dziwne by to było :/
Zjadamy to co zamówiliśmy (nie polecam, te pierogi takie raczej średnie były :( ), uzupełniamy bidony i bukłaki i jedziemy dalej, generalnie nadal jeździmy po szczytach, tylko nieco mniej płasko jest, więcej stromych podjazdów, ale widoki nadal arcyprzecudne :))
Po wdrapaniu się na górę, na Malinowską Skałę ujrzeliśmy... skałę :)
Ładny okaz skały, prawda?
Po wjechaniu dziwnym by było, gdybyśmy nie zjechali:
Chyba zapomniałem napisać, że przed Skrzycznem zgubiłem okulary, w sumie nie było bez nich tak źle, tylko w niektórych miejscach były kałuże i tak trochę w oczy leciała woda i to nie było fajne :(
Za to fajne było to, że miałem swoją zajebistą wiatróweczkę, którą na te dłuższe zjazdy zakładałem i było super :D
I tak sobie ze Sławkiem jechaliśmy w większości szerszymi drogami, ja zrobiłem jeszcze jeden skrót ucinając ok 3-4 km nudnej trasy bez widoków (no, byłem już nieco zmęczony ;P)
Kilka minut czekania i podziwiania widoków i dojeżdża Sławek, więc jedziemy dalej.
Przed nami nie zostało już wiele, trochę szutrowego podjazdu:
I w zasadzie już sam zjazd do Wisły po fajnych, małych kamykach, jednak nie ślizgały się na nich opony, było dość stabilnie, więc mogliśmy nieco szybciej pojechać :D
Zmęczeni dojechaliśmy do domu, gdzie po położeniu rowerów na trawie przyszło do nas takie małe stworzonko:
To tyle, wieczorem wyskoczyliśmy jeszcze na miasto na pizze i małe zakupy :))
Właściwa pobudka następuje jakoś ok 8, za oknem piękne słońce i Sławek czyszczący swój rower :3 Jak zwykle wciągam szybkie śniadanie, sprawnie się ogarniam, pakuję swój mały plecaczek (Sławek karze mi zabrać papier toaletowy, dlaczego - wyjaśnienie dalej ;D) i jakoś ok 9 wychodzimy.
Początek podobny do wczorajszego, czyli najpierw zjazd, później szutrowa ścieżka rowerowa, którą dojeżdżamy do małej zapory wodnej:
Po drodze jeszcze przecinamy większą zaporę, na której ukazuje się piękny widok:
I podobnie jak dnia poprzedniego dłuuuuuuugi asfaltowy podjazd, jednak tym razem inny, bo częściowo nielegalny (znaczy zakazy wjazdów były), pod koniec podjazdu nieco szutrów, trochę wypłaszczenia i zjazdu:
Zjeżdżamy nieco ostrożnie, oby tylko nie przegapić skrętu i nie musieć z powrotem podjeżdżać. Na szczęście skręt, a raczej wjazd/wejście w las w porę dostrzegamy, zatrzymujemy się i... schodzimy z rowerów :((
Generalnie droga była dużo gorsza od wczorajszej, dużo luźnych kamieni, sporo korzeni, przewalone drzewa, no prowadzić trzeba, nie da się jechać, ale jakoś powolutku wdrapujemy się:
Przed wjazdem na Baranią górę mijamy jeszcze jakąś wycieczkę szkolną, akurat w dość wąskim miejscu, gdzie było pełno powalonych drzew, no ale nic, jakoś się przeciskamy i pędzimy dalej na sam szczyt.
A na wspomnianej Baraniej Górze (1220 m n.p.m.) stoi wieża widokowa, na którą oczywiście się wspinamy :)
Widoki z wieży, tam jedziemy:
Chwila odpoczynku i jedziemy dalej, przed nami zjazd z 1220 na 850.
W tym momencie zrozumiałem, dlaczego rano Sławek tab bardzo chciał wziąć papier toaletowy... zjazdy były konkretne, bardzo konkretne, można powiedzieć, że srałem w gacie :D
Jak zawsze fotki tego nie oddają, ale było stromo, do tego bardzo luźna nawierzchnia (jak widać na fotkach co się dało to omijaliśmy, ale niestety czasem trzeba było jechać, a właściwie sunąć po tym :P), z bólem dłoni od zaciskania klamek udało się zjechać na dół w jednym kawałku, szczęśliwie papier toaletowy okazał się niepotrzebny, ale 2 razy już było tak blisko gleby, tak bardzo blisko, byłem pewny, że się położę, aż dziwne, że udało się zjechać :D
Później trochę jazdy po w miarę płaskich szutrach
jeszcze trochę zjazdów, oczywiście musieliśmy przegapić skręt i zjechać nieco za daleko, raptem zjechaliśmy max 50 m, ale to jest jednak deprymujące, do tego prawie od początku miałem dziwny problem z przerzutką przednią - tak jakby się zasyfiła czy coś, mianowicie nie chciała zrzucać ze środkowego na młynek, blokowała się w połowie drogi, linka była luźna, więc trzeba było jej pomagać butem, ale czasem przez to niestety zamiast podjeżdżać musiałem podchodzić :(
W każdym razie wróciliśmy się do felernego skrętu i zrobiliśmy chwilę przerwy przy bardzo romantycznym strumyku :3
Od tego miejsca do pokonania mamy kolejne 300 m w pionie, by dojechać na Magurkę Radziechowską, gdzie robimy małą foto sesję :))
A tu Takie małe porównanie tego co jest i tego co było:
Taka prawie niezauważalna różnica, co? :D
Następnie toczyliśmy się po szczytach - najpierw na Magurkę Wiślańską, później na Zielony Kopiec, trzeba przyznać, że widoki robiły bardzo duże wrażenie, szkoda było jechać dalej :(
Po dojechaniu na Zielony Kopiec i w zasadzie zjechaniu trochę z niego na szeroką szutrówkę rozstaliśmy się ze Sławkiem, to znaczy obaj dalej pojechaliśmy w kierunku kolejnego szczytu, czyli Skrzycznego, jednak Sławek jeszcze zjechał i podjechał a mi został tylko podjazd ową drogą szutrową, o taką:
Powolutku i spokojnie sobie podjeżdżam na sam szczyt, siadam na ławeczce i chwilę podziwiam widoki:
Po kilku chwilach dojeżdża Sławek i idziemy do schroniska zjeść.
Ja zamawiam pierogi z jagodami (w zasadzie to były pierogi z bitą śmietaną i odrobiną jagód ;P) a Sławek kilka minut po mnie swoje ruskie, oczywiście kto dostaje pierwszy? No przecież nie ja, dziwne by to było :/
Zjadamy to co zamówiliśmy (nie polecam, te pierogi takie raczej średnie były :( ), uzupełniamy bidony i bukłaki i jedziemy dalej, generalnie nadal jeździmy po szczytach, tylko nieco mniej płasko jest, więcej stromych podjazdów, ale widoki nadal arcyprzecudne :))
Po wdrapaniu się na górę, na Malinowską Skałę ujrzeliśmy... skałę :)
Ładny okaz skały, prawda?
Po wjechaniu dziwnym by było, gdybyśmy nie zjechali:
Chyba zapomniałem napisać, że przed Skrzycznem zgubiłem okulary, w sumie nie było bez nich tak źle, tylko w niektórych miejscach były kałuże i tak trochę w oczy leciała woda i to nie było fajne :(
Za to fajne było to, że miałem swoją zajebistą wiatróweczkę, którą na te dłuższe zjazdy zakładałem i było super :D
I tak sobie ze Sławkiem jechaliśmy w większości szerszymi drogami, ja zrobiłem jeszcze jeden skrót ucinając ok 3-4 km nudnej trasy bez widoków (no, byłem już nieco zmęczony ;P)
Kilka minut czekania i podziwiania widoków i dojeżdża Sławek, więc jedziemy dalej.
Przed nami nie zostało już wiele, trochę szutrowego podjazdu:
I w zasadzie już sam zjazd do Wisły po fajnych, małych kamykach, jednak nie ślizgały się na nich opony, było dość stabilnie, więc mogliśmy nieco szybciej pojechać :D
Zmęczeni dojechaliśmy do domu, gdzie po położeniu rowerów na trawie przyszło do nas takie małe stworzonko:
To tyle, wieczorem wyskoczyliśmy jeszcze na miasto na pizze i małe zakupy :))
WKK + Kazurka + Nocturne - 22.08.2012
Piątek, 24 sierpnia 2012 | dodano:24.08.2012 Kategoria 80-99km, Trening
Km: | 95.00 | Km teren: | 30.00 | Czas: | 03:44 | km/h: | 25.45 |
Pr. maks.: | 51.00 | Temperatura: | HRmax: | 194( 94%) | HRavg | 153( 74%) | |
Kalorie: | 2591kcal | Podjazdy: | 260m | Rower: | Merida 96 |
Kampinos - 28.07.2012
Sobota, 28 lipca 2012 | dodano:29.07.2012 Kategoria 80-99km
Km: | 90.00 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 03:37 | km/h: | 24.88 |
Pr. maks.: | 56.00 | Temperatura: | 32.0 | HRmax: | 186( 90%) | HRavg | 155( 75%) |
Kalorie: | 2811kcal | Podjazdy: | 280m | Rower: | Merida 96 |
Znów Kampinos... - 22.07.2012
Niedziela, 22 lipca 2012 | dodano:24.07.2012 Kategoria 80-99km, Trening
Km: | 99.00 | Km teren: | 60.00 | Czas: | 04:28 | km/h: | 22.16 |
Pr. maks.: | 41.00 | Temperatura: | 24.0 | HRmax: | 180( 87%) | HRavg | 142( 69%) |
Kalorie: | 3031kcal | Podjazdy: | 333m | Rower: | Merida 96 |
Góra Kalwaria - 26.05.2012
Sobota, 26 maja 2012 | dodano:26.05.2012 Kategoria 80-99km, Trening
Km: | 91.00 | Km teren: | 1.00 | Czas: | 03:20 | km/h: | 27.30 |
Pr. maks.: | 51.00 | Temperatura: | 22.0 | HRmax: | 189( 92%) | HRavg | 156( 76%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 210m | Rower: | Merida 96 |