- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2012
Dystans całkowity: | 868.50 km (w terenie 378.00 km; 43.52%) |
Czas w ruchu: | 38:25 |
Średnia prędkość: | 22.61 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.00 km/h |
Suma podjazdów: | 2305 m |
Maks. tętno maksymalne: | 192 (93 %) |
Maks. tętno średnie: | 183 (89 %) |
Suma kalorii: | 25087 kcal |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 72.38 km i 3h 12m |
Więcej statystyk |
KPN - 30.06.2012
Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano:01.07.2012 Kategoria >100km, Trening
Km: | 130.00 | Km teren: | 70.00 | Czas: | 05:47 | km/h: | 22.48 |
Pr. maks.: | 56.50 | Temperatura: | 32.0 | HRmax: | 180( 87%) | HRavg | 143( 69%) |
Kalorie: | 3745kcal | Podjazdy: | 250m | Rower: | Merida 96 |
Nie chce mi się nic pisać, więc dziś będzie mała fotorelacja od Sławka :D
1) Dosłownie po przejechaniu 10 km Arturowi rozwaliła się szytka przy wentylu, niestety takiej dziury nie da rady naprawić, więc Artur musiał wrócić do domu :<
2) Mostek :)
3) Trochę w terenie...
4) ... i trochę po asfalcie
5) Pod koniec wszyscy zmordowani, ale jak widać z uśmiechami :)
A wszystkie fotki jak zawsze dostępne u Łasicy:
http://www.lasica.hostdmk.net/20120630/index.html
I jeszcze trasa :)
1) Dosłownie po przejechaniu 10 km Arturowi rozwaliła się szytka przy wentylu, niestety takiej dziury nie da rady naprawić, więc Artur musiał wrócić do domu :<
2) Mostek :)
3) Trochę w terenie...
4) ... i trochę po asfalcie
5) Pod koniec wszyscy zmordowani, ale jak widać z uśmiechami :)
A wszystkie fotki jak zawsze dostępne u Łasicy:
http://www.lasica.hostdmk.net/20120630/index.html
I jeszcze trasa :)
29.06.2012
Piątek, 29 czerwca 2012 | dodano:29.06.2012 Kategoria 40-59km, Lajt
Km: | 52.00 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 02:20 | km/h: | 22.29 |
Pr. maks.: | 41.00 | Temperatura: | 24.0 | HRmax: | 182( 88%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | 1373kcal | Podjazdy: | 150m | Rower: | Merida 96 |
Wyszogród - 27.06.2012
Środa, 27 czerwca 2012 | dodano:27.06.2012 Kategoria >100km, Trening
Km: | 155.00 | Km teren: | 60.00 | Czas: | 06:45 | km/h: | 22.96 |
Pr. maks.: | 47.00 | Temperatura: | 22.0 | HRmax: | 178( 86%) | HRavg | 143( 69%) |
Kalorie: | 4401kcal | Podjazdy: | 540m | Rower: | Merida 96 |
No i dziś nastąpiła mała inauguracja wakacji, które w zasadzie mam od piątku, ale maraton, regeneracja, bla, bla, bla no i nie ma komu jeździć :>
W każdym razie pobudka punkt 9 następnie jak zwykle kiepskie śniadanko, chwila na doprowadzenie się do porządku, jeszcze rzut oka na google - temperatura 14 stopni, wygrzebałem więc nakolanniki i wiatrówkę, które szybko na siebie założyłem i jestem gotowy do wyjścia... a nie, jeszcze opaska od pulsometru, damn it... trzeba zdejmować to wszystko z siebie zakłada opaskę, znów się ubierać, no ale nic, kilka chwil i już jestem na dole.
Jeszcze do ujęcia wody napełnić bukłak i prosto na r. Starzyńskiego, gdzie umówiłem się ze Sławkiem i jego Alumexowym kolegą - Maciejem.
Ze względu na dość intensywny wiatr nasz przewodnik uznał, że najsensowniej będzie dostać się pociągiem do Choszczówki i stamtąd rozpocząć wycieczkę.
Początek trasy to jazda w terenie, w zalesionym terenie, trochę piachu, momentami mogłoby się wydawać, że wyjechaliśmy z Mazowsza i dojechaliśmy co najmniej w góry świętokrzyskie - ostre podjazdy, ostre zjazdy i troszeczkę asfaltu :)
Pierwszy postój w Czerwińsku, gdzie zaopatrujemy się w prowiant i jedziemy na krótki popas na plaży:
Po chwili wytchnienia nie odjeżdżamy zbyt daleko, bo udajemy się na krótki rekonesans Bazyliki w Czerwińsku jak i pobliskich terenów.
Trzeba przyznać, że średniowieczna Bazylika robi spore wrażenie :)
Następny cel naszej wycieczki to Wyszogród, na samą myśl dojazdu do niego uśmiech pojawia się na naszych twarzach, gdyż w Wyszogrodzie po zapoznaniu się ze szczegółami Bitwy nad Bzurą przekraczamy Wisłę, co dla nas oznacza zbawienną jazdę z wiatrem, gdyż jak dotąd wiał on prosto w nasze twarze.
Od Wyszogrodu większość trasy to nudny asfalt, szuter i jazda po polach, więc za bardzo nie ma czego opisywać :)
Jedyna atrakcja warta wspomnienia to Kościół w Brochowie do którego zajrzeliśmy, obejrzeliśmy z zewnątrz i pojechaliśmy dalej.
A żeby wpis nie był zbyt krótki to wrzucam kilka fotek :)
Wyżeranie truskawek :D
Więcej fotek: http://www.lasica.hostdmk.net/20120627/index.html
I mapka:
W każdym razie pobudka punkt 9 następnie jak zwykle kiepskie śniadanko, chwila na doprowadzenie się do porządku, jeszcze rzut oka na google - temperatura 14 stopni, wygrzebałem więc nakolanniki i wiatrówkę, które szybko na siebie założyłem i jestem gotowy do wyjścia... a nie, jeszcze opaska od pulsometru, damn it... trzeba zdejmować to wszystko z siebie zakłada opaskę, znów się ubierać, no ale nic, kilka chwil i już jestem na dole.
Jeszcze do ujęcia wody napełnić bukłak i prosto na r. Starzyńskiego, gdzie umówiłem się ze Sławkiem i jego Alumexowym kolegą - Maciejem.
Ze względu na dość intensywny wiatr nasz przewodnik uznał, że najsensowniej będzie dostać się pociągiem do Choszczówki i stamtąd rozpocząć wycieczkę.
Początek trasy to jazda w terenie, w zalesionym terenie, trochę piachu, momentami mogłoby się wydawać, że wyjechaliśmy z Mazowsza i dojechaliśmy co najmniej w góry świętokrzyskie - ostre podjazdy, ostre zjazdy i troszeczkę asfaltu :)
Pierwszy postój w Czerwińsku, gdzie zaopatrujemy się w prowiant i jedziemy na krótki popas na plaży:
Po chwili wytchnienia nie odjeżdżamy zbyt daleko, bo udajemy się na krótki rekonesans Bazyliki w Czerwińsku jak i pobliskich terenów.
Trzeba przyznać, że średniowieczna Bazylika robi spore wrażenie :)
Następny cel naszej wycieczki to Wyszogród, na samą myśl dojazdu do niego uśmiech pojawia się na naszych twarzach, gdyż w Wyszogrodzie po zapoznaniu się ze szczegółami Bitwy nad Bzurą przekraczamy Wisłę, co dla nas oznacza zbawienną jazdę z wiatrem, gdyż jak dotąd wiał on prosto w nasze twarze.
Od Wyszogrodu większość trasy to nudny asfalt, szuter i jazda po polach, więc za bardzo nie ma czego opisywać :)
Jedyna atrakcja warta wspomnienia to Kościół w Brochowie do którego zajrzeliśmy, obejrzeliśmy z zewnątrz i pojechaliśmy dalej.
A żeby wpis nie był zbyt krótki to wrzucam kilka fotek :)
Wyżeranie truskawek :D
Więcej fotek: http://www.lasica.hostdmk.net/20120627/index.html
I mapka:
PolandBike Sochaczew - 24.06.2012
Niedziela, 24 czerwca 2012 | dodano:24.06.2012 Kategoria 60-79km, Race Day
Km: | 66.50 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:41 | km/h: | 24.78 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | 192( 93%) | HRavg | 178( 86%) |
Kalorie: | 2512kcal | Podjazdy: | 190m | Rower: | Merida 96 |
Niedziela, 7:40, pobudka.
Jedyna sytuacja, w której wywlekłbym się z łózka o tak nieludzkiej godzinie jest maraton, tak więc wstaję z rzeczonego łózka, zjadam węglowodanowe śniadanko, sprawdzam jeszcze, czy wszystko wziąłem, chwilę się ogarniam, ubieram i wychodzę.
Metrem na Kabaty, gdzie umówiłem się z Piotrkiem, po chwili dojeżdża jeszcze Łukasz i nowy kolega - Bartek :>
Pakujemy rowery i jedziemy, po chwili jedziemy a raczej gnamy autostradą, z której jak się okazało nie ma zjazdu, w ten sposób musieliśmy nadłożyć jakieś 40 km, zawracać, do tego toszkę się zagubiliśmy pod samym Sochaczewem, no ale jakoś udało się wrócić na właściwy tor :)
Po dojechaniu do miasteczka standard - składamy rowery, chłopaki idą opłacić start, toaleta, rozgrzewka i tym razem w sektorach ustawiliśmy sie bardzo wczesnie, bo ok 11.40-45, ALE... ale okazało się, że start został przesunięty o 15 minut, więcmusimy czekać 30 minut :/ TROCHĘ lipa, o tyle dobrze, nasmarowałem nogi maścią rozgrzewającą, więc może nie będzie źle, no ale nic, trzeba czekać. W każdym razie tym razem stałem w czubie sektora, więc przynajmniej jeden plus.
Po starcie ognia nie było, peleton jechał bardzo spokojnie, na ok 3 km totalnie z dupy cała czołówka wcisnęła hample do oporu, nie wiem dokładnie co się stało, na szczęście nikt nie ucierpiał, więc jechaliśmy dalej, ogólnie taki spokojny start wyszedł mi na dobre, jechałem w okolicy progu mleczanowego zostawiając sobie siły na później. Asfaltem jechaliśmy przez jakieś 8 km, później szuter, więc prędkość dużo nie spadła, dopiero wjazd do lasu i pierwsze piachy skutecznie podzieliły stawkę.
13 kilometr to pierwsze zejście z siodła i podprowadzanie roweru, w sumie podjazd był do podjechania, dość długi, stromy, z pewnością na młynku dałoby radę, ale nie było sensu, nie dość, że część wprowadzających jakoś niechętnie robi miejsce to i tak wcale nie będzie szybciej a na pewno bardziej się zmęczę.
W międzyczasie zaliczyłem bufet - skuszony okazja do przetestowania nowych izotoników AA drink sięgnąłem po butelkę tego specyfiku, niby smaczne, ale koszmarnie słodkie, klei morde, do picia nadaje się rozcieńczone 50:50 :D
Trasa ogólnie bardzo fajna, może trochę za dużo asfaltu, mogłoby być trochę mniej piachu, ale przynajmniej było sporo fajnych singli. Niestety z singlami jest taki problem, że w przypadku wolniejszego zawodnika z przodu nie ma go jak wyprzedzić, oczywiście za takim zawodnikiem musiałem jechać, tętno ze 180 spadło do 165, na szczęście akurat ten singiel nie był strasznie długi i po kilku minutach udało się gościa wyprzedzić :)
W każdym razie gdzieś chyba w okolicy 38 kilometra miła niespodzianka, bo nasza forumowa ekipa śmigająca po KPNie przyjechała nam pokibicować, zrobić kilka fotek i takie tam, akurat stanęli na zakręcie tuż przed stromym podejściem, od Artura dowiedziałem się, że mam 15 minut straty do czołówki, więc nie ma tragedii. Dzięki chłopaki jeszcze raz za doping, bo jest to bardzo budujące :)
Na podejściu Sławek jeszcze mi zrobił fotkę (do przodu, oby z uśmiechem na twarzy) :D
Dalej trochę kręcenia po znanych mi terenach, zjazd, którym ostatnio jechaliśmy ze Sławkiem i Marcinem (na środku piach, z lewej na zjeździe uskok, z prawej bez niespodzianek, więc pamiętałem, żeby zjechać do prawej - fuck yeah). Swoją drogą w kampinosie było sporo ludzi na rowerach, niektórzy jechali pod prąd, więc trzeba było uważać.
Później na dość technicznym zjeździe, który udało mi się bardzo ładnie przejechać dogoniłem grupkę 4 zawodników, problem polegał na tym, że po zjeździe był od razu krótki singiel a ostatniemu zawodnikowi z grupki nie podobała się prędkość, więc poszła ostra dyskusja, w której dwóch zawodników z przodu dowiedziało się, że są pier****** jeb***** chamami i takie tam, biorąc pod uwagę światową rangę zawodów i walkę o czołowe lokaty było to bardzo na miejscu. Co zabawne po wyprzedzeniu tych zawodników gość chciał jeszcze wyprzedzać koleżankę ze Świata Rowerów, która (IMO słusznie) dość niechętnie chciała go puścić, ale po krótkiej wymianie zdań gość pojechał :)
Ostatnie kilkanaście kilometrów to w większości dziurawe szutrowe drogi połączone z asfaltem, na których dogoniłem wspomnianego powyżej klienta, który wszystkich musiał wyprzedzić, by finalnie samemu być wyprzedzonym. I po co to wszystko, skoro jak widać nie wyprzedzając wszystkich 'na chama' też można...
Pod koniec trasy już raczej nic ciekawego nie było, jedynie sama końcówka i wjazd na tory, gdzie stał policjant i dosłownie wpychał na ścieżkę wzdłuż torów, tak, by nie ułatwić sobie jadąc asfaltem (taka sytuacja była w Wyszkowie, widać, że org reaguje z maratonu na maraton, za co należy się plus :) ), trochę terenu, na finiszu udało się jeszcze dojść i wyprzedzić zawodnika z którym dość sporo jechaliśmy razem.
Po finiszu czekamy z Piotrkiem na resztę ekipy... czekamy i czekamy, dość sporo, biorąc pod uwagę, że Łukasz ogólnie jest chyba ode mnie lepszy a Bartek startował z 2 sektora, więc pewnie też jest lepszy powinni już być. Po pewnym czasie dojeżdża Łukasz, stwierdzając, że kiepsko mu się jechało i to nie jego dzień.
Poczekaliśmy chwilę na Bartka i poszliśmy bez niego wkładać już rowery do auta.
Po chwili dochodzi prowadząc rower, okazało się, że złapał 3 gumy i wycofał się z wyścigu :(
Spakowaliśmy rowery i już nie autostradą wróciliśmy do domu :)
Maraton całkiem udany, fajna trasa IMO porównywalna z NDM, izotonik na bufetach, zdecydowanie było ok :)
Jedyna sytuacja, w której wywlekłbym się z łózka o tak nieludzkiej godzinie jest maraton, tak więc wstaję z rzeczonego łózka, zjadam węglowodanowe śniadanko, sprawdzam jeszcze, czy wszystko wziąłem, chwilę się ogarniam, ubieram i wychodzę.
Metrem na Kabaty, gdzie umówiłem się z Piotrkiem, po chwili dojeżdża jeszcze Łukasz i nowy kolega - Bartek :>
Pakujemy rowery i jedziemy, po chwili jedziemy a raczej gnamy autostradą, z której jak się okazało nie ma zjazdu, w ten sposób musieliśmy nadłożyć jakieś 40 km, zawracać, do tego toszkę się zagubiliśmy pod samym Sochaczewem, no ale jakoś udało się wrócić na właściwy tor :)
Po dojechaniu do miasteczka standard - składamy rowery, chłopaki idą opłacić start, toaleta, rozgrzewka i tym razem w sektorach ustawiliśmy sie bardzo wczesnie, bo ok 11.40-45, ALE... ale okazało się, że start został przesunięty o 15 minut, więcmusimy czekać 30 minut :/ TROCHĘ lipa, o tyle dobrze, nasmarowałem nogi maścią rozgrzewającą, więc może nie będzie źle, no ale nic, trzeba czekać. W każdym razie tym razem stałem w czubie sektora, więc przynajmniej jeden plus.
Po starcie ognia nie było, peleton jechał bardzo spokojnie, na ok 3 km totalnie z dupy cała czołówka wcisnęła hample do oporu, nie wiem dokładnie co się stało, na szczęście nikt nie ucierpiał, więc jechaliśmy dalej, ogólnie taki spokojny start wyszedł mi na dobre, jechałem w okolicy progu mleczanowego zostawiając sobie siły na później. Asfaltem jechaliśmy przez jakieś 8 km, później szuter, więc prędkość dużo nie spadła, dopiero wjazd do lasu i pierwsze piachy skutecznie podzieliły stawkę.
13 kilometr to pierwsze zejście z siodła i podprowadzanie roweru, w sumie podjazd był do podjechania, dość długi, stromy, z pewnością na młynku dałoby radę, ale nie było sensu, nie dość, że część wprowadzających jakoś niechętnie robi miejsce to i tak wcale nie będzie szybciej a na pewno bardziej się zmęczę.
W międzyczasie zaliczyłem bufet - skuszony okazja do przetestowania nowych izotoników AA drink sięgnąłem po butelkę tego specyfiku, niby smaczne, ale koszmarnie słodkie, klei morde, do picia nadaje się rozcieńczone 50:50 :D
Trasa ogólnie bardzo fajna, może trochę za dużo asfaltu, mogłoby być trochę mniej piachu, ale przynajmniej było sporo fajnych singli. Niestety z singlami jest taki problem, że w przypadku wolniejszego zawodnika z przodu nie ma go jak wyprzedzić, oczywiście za takim zawodnikiem musiałem jechać, tętno ze 180 spadło do 165, na szczęście akurat ten singiel nie był strasznie długi i po kilku minutach udało się gościa wyprzedzić :)
W każdym razie gdzieś chyba w okolicy 38 kilometra miła niespodzianka, bo nasza forumowa ekipa śmigająca po KPNie przyjechała nam pokibicować, zrobić kilka fotek i takie tam, akurat stanęli na zakręcie tuż przed stromym podejściem, od Artura dowiedziałem się, że mam 15 minut straty do czołówki, więc nie ma tragedii. Dzięki chłopaki jeszcze raz za doping, bo jest to bardzo budujące :)
Na podejściu Sławek jeszcze mi zrobił fotkę (do przodu, oby z uśmiechem na twarzy) :D
Dalej trochę kręcenia po znanych mi terenach, zjazd, którym ostatnio jechaliśmy ze Sławkiem i Marcinem (na środku piach, z lewej na zjeździe uskok, z prawej bez niespodzianek, więc pamiętałem, żeby zjechać do prawej - fuck yeah). Swoją drogą w kampinosie było sporo ludzi na rowerach, niektórzy jechali pod prąd, więc trzeba było uważać.
Później na dość technicznym zjeździe, który udało mi się bardzo ładnie przejechać dogoniłem grupkę 4 zawodników, problem polegał na tym, że po zjeździe był od razu krótki singiel a ostatniemu zawodnikowi z grupki nie podobała się prędkość, więc poszła ostra dyskusja, w której dwóch zawodników z przodu dowiedziało się, że są pier****** jeb***** chamami i takie tam, biorąc pod uwagę światową rangę zawodów i walkę o czołowe lokaty było to bardzo na miejscu. Co zabawne po wyprzedzeniu tych zawodników gość chciał jeszcze wyprzedzać koleżankę ze Świata Rowerów, która (IMO słusznie) dość niechętnie chciała go puścić, ale po krótkiej wymianie zdań gość pojechał :)
Ostatnie kilkanaście kilometrów to w większości dziurawe szutrowe drogi połączone z asfaltem, na których dogoniłem wspomnianego powyżej klienta, który wszystkich musiał wyprzedzić, by finalnie samemu być wyprzedzonym. I po co to wszystko, skoro jak widać nie wyprzedzając wszystkich 'na chama' też można...
Pod koniec trasy już raczej nic ciekawego nie było, jedynie sama końcówka i wjazd na tory, gdzie stał policjant i dosłownie wpychał na ścieżkę wzdłuż torów, tak, by nie ułatwić sobie jadąc asfaltem (taka sytuacja była w Wyszkowie, widać, że org reaguje z maratonu na maraton, za co należy się plus :) ), trochę terenu, na finiszu udało się jeszcze dojść i wyprzedzić zawodnika z którym dość sporo jechaliśmy razem.
Po finiszu czekamy z Piotrkiem na resztę ekipy... czekamy i czekamy, dość sporo, biorąc pod uwagę, że Łukasz ogólnie jest chyba ode mnie lepszy a Bartek startował z 2 sektora, więc pewnie też jest lepszy powinni już być. Po pewnym czasie dojeżdża Łukasz, stwierdzając, że kiepsko mu się jechało i to nie jego dzień.
Poczekaliśmy chwilę na Bartka i poszliśmy bez niego wkładać już rowery do auta.
Po chwili dochodzi prowadząc rower, okazało się, że złapał 3 gumy i wycofał się z wyścigu :(
Spakowaliśmy rowery i już nie autostradą wróciliśmy do domu :)
Maraton całkiem udany, fajna trasa IMO porównywalna z NDM, izotonik na bufetach, zdecydowanie było ok :)
PolandBike Sochaczew - dojazd, rozgrzewka etc. 24.06.2012
Niedziela, 24 czerwca 2012 | dodano:24.06.2012 Kategoria 20-39km, Transportowo
Km: | 32.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 21.33 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Merida 96 |
Objazd Mazovii 12h - 17.06.2012
Niedziela, 17 czerwca 2012 | dodano:18.06.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 54.00 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 02:47 | km/h: | 19.40 |
Pr. maks.: | 43.50 | Temperatura: | 27.0 | HRmax: | 127( 61%) | HRavg | 178( 86%) |
Kalorie: | 1519kcal | Podjazdy: | 101m | Rower: | Merida 96 |
I znów ten niedobry człowiek mnie wyciągnął, tym razem jednak się nie dałem i od razu zaznaczyłem, że dziś ja robię rozjazd, pełen lajt i nie ma mowy o dystansie 100+. Jak powiedziałem tak zrobiliśmy z tym że Sławek zrobił wcześniej rundkę po Kabatach, ale mniejsza... ;)
Ustawka pod rurą punkt 15, miała przyjechać jeszcze koleżanka z forum, ale po 15 minutach oczekiwania nie zjawiła się, więc pojechaliśmy bez niej. Tak jak na początku napisałem - pełen lajt (wystarczy spojrzeć na HR AVG ;D), przez lasek młociński posilając się w międzyczasie w pobliskim sklepie dotoczyliśmy się na miejsce startu Mazovii 12h w której Sławek miał zamiar wystartować.
Ogólnie początek trasy wyglądał ok - dość szeroka, szutrowa droga, później kawałek asfaltu... i to tyle ciekawej trasy, dalsze (na oko)4 km to gonitwa po polach, biorąc pod uwagę, że może być 30 stopni to jakoś nie wyobrażam sobie jazdy przez 12h w takich warunkach:
Na dodatek dość dziurawo, miejscami dość spore kałuże, które trzeba omijać, ogólnie MASAKRA.
Dalej wjazd w krzaki... wąsko, momentami boleśnie, bo krzaki rozciągają się na całą szerokość drogi no i oczywiście mokro, do tego trochę piachu, co w połączeniu z błotem nie wróży długiej kariery hamulcom, ani klockom. Co do tych drugich to może i nie ma większych obaw, bo największy zjazd ma jakieś 2-3 metry przewyższenia, więc pewnie bez hamulców też dałoby się tę trasę przejechać.
Na fotce poniżej w porównaniu z tym co było w niektórych momentach to krzaków, ani niczego praktycznie nie ma ;)
Po wjeździe na wał znów kawałek po polach a dalej gonitwy wzdłuż Wisły, gdzie poziom błota i kałuż osiągnął apogeum:
Może na fotkach trochę tego nie widać, ale gwarantuję, że jazda przez 12h w takich warunkach to samobójstwo ;)
Szutrami, asfaltami i laskiem młocińskim wróciliśmy spokojnym tempem na miejsce startu i do domu, w każdym razie Sławek stwierdził, że raczej nie wystartuje i nic w tym dziwnego. Jeżeli jeszcze w tym tygodniu popada to życzę powodzenia wszystkim śmiałkom ;)
Ustawka pod rurą punkt 15, miała przyjechać jeszcze koleżanka z forum, ale po 15 minutach oczekiwania nie zjawiła się, więc pojechaliśmy bez niej. Tak jak na początku napisałem - pełen lajt (wystarczy spojrzeć na HR AVG ;D), przez lasek młociński posilając się w międzyczasie w pobliskim sklepie dotoczyliśmy się na miejsce startu Mazovii 12h w której Sławek miał zamiar wystartować.
Ogólnie początek trasy wyglądał ok - dość szeroka, szutrowa droga, później kawałek asfaltu... i to tyle ciekawej trasy, dalsze (na oko)4 km to gonitwa po polach, biorąc pod uwagę, że może być 30 stopni to jakoś nie wyobrażam sobie jazdy przez 12h w takich warunkach:
Na dodatek dość dziurawo, miejscami dość spore kałuże, które trzeba omijać, ogólnie MASAKRA.
Dalej wjazd w krzaki... wąsko, momentami boleśnie, bo krzaki rozciągają się na całą szerokość drogi no i oczywiście mokro, do tego trochę piachu, co w połączeniu z błotem nie wróży długiej kariery hamulcom, ani klockom. Co do tych drugich to może i nie ma większych obaw, bo największy zjazd ma jakieś 2-3 metry przewyższenia, więc pewnie bez hamulców też dałoby się tę trasę przejechać.
Na fotce poniżej w porównaniu z tym co było w niektórych momentach to krzaków, ani niczego praktycznie nie ma ;)
Po wjeździe na wał znów kawałek po polach a dalej gonitwy wzdłuż Wisły, gdzie poziom błota i kałuż osiągnął apogeum:
Może na fotkach trochę tego nie widać, ale gwarantuję, że jazda przez 12h w takich warunkach to samobójstwo ;)
Szutrami, asfaltami i laskiem młocińskim wróciliśmy spokojnym tempem na miejsce startu i do domu, w każdym razie Sławek stwierdził, że raczej nie wystartuje i nic w tym dziwnego. Jeżeli jeszcze w tym tygodniu popada to życzę powodzenia wszystkim śmiałkom ;)
Mały rekord dystansu - 16.06.2012
Sobota, 16 czerwca 2012 | dodano:16.06.2012 Kategoria >100km, Trening
Km: | 154.00 | Km teren: | 80.00 | Czas: | 06:50 | km/h: | 22.54 |
Pr. maks.: | 40.00 | Temperatura: | 30.0 | HRmax: | 182( 88%) | HRavg | 150( 73%) |
Kalorie: | 4877kcal | Podjazdy: | 288m | Rower: | Merida 96 |
Kilka dni bez roweru, więc jakoś trzeba było to nadrobić, tak więc najłatwiej było umówić się ze Sławkiem i dystans 100+ był pewny, ale od początku...
Ten tydzień był paskudny, we środę miałem jechać na WKK, lało cały dzień, we czwartek Gravitan i znów lało, na szczęście przynajmniej na weekend prognozy były iście letnie i na szczęście sprawdziły się - od samego rana bezchmurne niebo, bardzo ciepło i lekki wiatr.
Rano standardowy program: pobudka, ogarnięcie się, śniadanie, przejrzenie internetu, ubranie się i spakowanie i w trasę, przed wyjściem jeszcze ważenie w ciuchach - 72,8 kg, sporo, aczkolwiek zobaczymy ile będzie po powrocie ;D
Szybkie wyjście z domu, 4 piętra po schodach w dół, jeszcze nabrać wody do plecaka i 16 km do umówionego miejsca spotkania, czyli pod kościół w Laskach.
Chwila oczekiwania i przyjeżdża Sławek a po chwili Marcin.
Na i problem... mokre plecy, mokra dupa, mokre pół plecaka, czyli coś z bukłakiem. Po wyjęciu krótka obdukcja i diagnoza: zniszczona uszczelka na łączeniu rurki z bukłakiem (ostatnio coś wężyk ciężko wchodził, no i już wiadome...), nie ma wyjścia - trzeba wylać wodę i póki jest czas iść do sklepu po picie, dzień zapowiada się bardzo gorąco, więc łatwo będzie się odwodnić.
Po małych zakupach jedziemy, do Kampinosu wjechać z Zaborówku, tempo raczej spokojne, wiadome, że dystans będzie raczej spory (przynajmniej dla mnie...), wiec bez zbędnego ścigania spokojnie jedziemy raczej ubitym terenem, chociaż po ostatnich opadach w niektórych miejscach ostało się trochę błota skutecznie utrudniając przejazd i brudząc dolne rury naszych rumaków, piachu nie było tragicznie dużo, chociaż tak jak błoto występował w kilku miejscach, jednak spokojnie praktycznie wszystko można było przejechać :)
Pierwszy sklep zaliczamy dopiero w Brochowie, uzupełniamy zapasy i siadamy na chwilę na ławkach delektując się lodami jak i widokami na piękny XVI-wieczny kościół:
Chwila odpoczynku i jedziemy dalej, aby po chwili wylądować nad Bzurą.
W zasadzie w drodze powrotnej zaliczamy jeszcze 3 postoje związane z zakupami - pierwszy w Farmułkach Królewskich, drugi w Górkach a trzeci gdzieś tam dalej ;)
Z Górek wracaliśmy asfaltem i wyszedł kolejny mój problem, mianowicie lubię niskie ciśnienie w oponach, jednak tym razem chyba nieco przesadziłem, w mocniejszych zakrętach opona po prostu uciekała mi na boki, co w pewnym stopniu groziło upadkiem, tak więc korzystając z ostatniego postoju dopompowałem tylną gumę ;)
Do domu praktycznie powrót już bez niespodzianek, Marcin odłączył się od nas w Sierakowie, ale wybaczamy mu, było mu już bardzo ciężko i pewnie nie chciał nas spowalniać :D
Ze Sławomirem częściowo terenem wróciliśmy do Warszawy, gdzie najkrótszą drogą dojechaliśmy do mostu Gdańskiego (w zasadzie to już mi też było ciężko i nie chciałem spowalniać Sławka, więc odłączył się niedaleko przed mostem), skąd powoli dotoczyłem się do domu.
Muszę przyznać, że dzisiejsza trasa solidnie dała mi w dupę, mimo to jestem bardzo zadowolony, bo to jak na razie najlepszy mój dystans, chociaż nigdy się nie nastawiam na pokonanie jak największej liczby kilometrów to daje to satysfakcję ;)
A w domu ponowne ważenie i równe 70 kg, więc prawie 3 kg lżej. Także drogie Panie korzystające z diet-cudów: rzućcie to w cholerę i dzwońcie do Sławka :)
Ten tydzień był paskudny, we środę miałem jechać na WKK, lało cały dzień, we czwartek Gravitan i znów lało, na szczęście przynajmniej na weekend prognozy były iście letnie i na szczęście sprawdziły się - od samego rana bezchmurne niebo, bardzo ciepło i lekki wiatr.
Rano standardowy program: pobudka, ogarnięcie się, śniadanie, przejrzenie internetu, ubranie się i spakowanie i w trasę, przed wyjściem jeszcze ważenie w ciuchach - 72,8 kg, sporo, aczkolwiek zobaczymy ile będzie po powrocie ;D
Szybkie wyjście z domu, 4 piętra po schodach w dół, jeszcze nabrać wody do plecaka i 16 km do umówionego miejsca spotkania, czyli pod kościół w Laskach.
Chwila oczekiwania i przyjeżdża Sławek a po chwili Marcin.
Na i problem... mokre plecy, mokra dupa, mokre pół plecaka, czyli coś z bukłakiem. Po wyjęciu krótka obdukcja i diagnoza: zniszczona uszczelka na łączeniu rurki z bukłakiem (ostatnio coś wężyk ciężko wchodził, no i już wiadome...), nie ma wyjścia - trzeba wylać wodę i póki jest czas iść do sklepu po picie, dzień zapowiada się bardzo gorąco, więc łatwo będzie się odwodnić.
Po małych zakupach jedziemy, do Kampinosu wjechać z Zaborówku, tempo raczej spokojne, wiadome, że dystans będzie raczej spory (przynajmniej dla mnie...), wiec bez zbędnego ścigania spokojnie jedziemy raczej ubitym terenem, chociaż po ostatnich opadach w niektórych miejscach ostało się trochę błota skutecznie utrudniając przejazd i brudząc dolne rury naszych rumaków, piachu nie było tragicznie dużo, chociaż tak jak błoto występował w kilku miejscach, jednak spokojnie praktycznie wszystko można było przejechać :)
Pierwszy sklep zaliczamy dopiero w Brochowie, uzupełniamy zapasy i siadamy na chwilę na ławkach delektując się lodami jak i widokami na piękny XVI-wieczny kościół:
Chwila odpoczynku i jedziemy dalej, aby po chwili wylądować nad Bzurą.
W zasadzie w drodze powrotnej zaliczamy jeszcze 3 postoje związane z zakupami - pierwszy w Farmułkach Królewskich, drugi w Górkach a trzeci gdzieś tam dalej ;)
Z Górek wracaliśmy asfaltem i wyszedł kolejny mój problem, mianowicie lubię niskie ciśnienie w oponach, jednak tym razem chyba nieco przesadziłem, w mocniejszych zakrętach opona po prostu uciekała mi na boki, co w pewnym stopniu groziło upadkiem, tak więc korzystając z ostatniego postoju dopompowałem tylną gumę ;)
Do domu praktycznie powrót już bez niespodzianek, Marcin odłączył się od nas w Sierakowie, ale wybaczamy mu, było mu już bardzo ciężko i pewnie nie chciał nas spowalniać :D
Ze Sławomirem częściowo terenem wróciliśmy do Warszawy, gdzie najkrótszą drogą dojechaliśmy do mostu Gdańskiego (w zasadzie to już mi też było ciężko i nie chciałem spowalniać Sławka, więc odłączył się niedaleko przed mostem), skąd powoli dotoczyłem się do domu.
Muszę przyznać, że dzisiejsza trasa solidnie dała mi w dupę, mimo to jestem bardzo zadowolony, bo to jak na razie najlepszy mój dystans, chociaż nigdy się nie nastawiam na pokonanie jak największej liczby kilometrów to daje to satysfakcję ;)
A w domu ponowne ważenie i równe 70 kg, więc prawie 3 kg lżej. Także drogie Panie korzystające z diet-cudów: rzućcie to w cholerę i dzwońcie do Sławka :)
PolandBike, Wyszków - 10.06.2012
Niedziela, 10 czerwca 2012 | dodano:10.06.2012 Kategoria 60-79km, Race Day
Km: | 63.00 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:46 | km/h: | 22.77 |
Pr. maks.: | 47.50 | Temperatura: | 30.0 | HRmax: | 188( 91%) | HRavg | 171( 83%) |
Kalorie: | 2383kcal | Podjazdy: | 252m | Rower: | Merida 96 |
Takiej pogody chyba niewiele osób się spodziewało, od rana praktycznie jak w piekarniku, duszno i gorąco - masakra, już lepsze jest 5 stopni niż 30, no ale co zrobić? Niestety to nie ja ustawiam pogodę :(
Wczoraj dogadaliśmy się z Piotrkiem i dziś rano o 9.30 z Kabat ruszyliśmy na kolejną edycję PolandBike, tym razem Wyszków, więc w zasadzie kierunek ten sam co ostatnio, tylko nieco bliżej Warszawy.
Dojechaliśmy jakoś niedługo po 10, więc pozornie czasu wiele, więc się nie spieszyliśmy - Piotrek poszedł opłacić start, poskładaliśmy rowery, toaleta, smarowanie maścią rozgrzewającą (to dziwne, ale jednak nawet przy 30 st. mięśnie w oczekiwaniu na start mogą się ochłodzić, a spadek nawet o 1 st. robi dużą różnicę) i pojechaliśmy zrobić rozgrzewkę. Rozgrzewka wyszła nieco przydługa, bo wyszło jakieś 6, może 7 km w jedną stronę no i kicha, bo za późno ustawiłem się w sektorze (może 5 min. przed startem), więc jechałem z końca, do tego po nasmarowaniu nóg koszmarnie piekły, no ale nic, maść ma rozgrzewać, więc działa prawidłowo :)
Pierwsze 6 km było asfaltem, więc praca w grupie była niezbędna, niestety w związku z w/w nie udało mi się podczepić pod peleton, nawet nie starałem się gonić, bo wiedziałem jak to może się skończyć, więc jechałem w większości sam, jakoś w okolicy 15 km, może nieco wcześniej na kole siadł mi na kole jakiś zawodnik - niby nic dziwnego, ale gość jakoś niespecjalnie był chętny do dania zmiany, więc przycisnąłem. Przycisnąłem na tyle, że nieco mu odjechałem... i pomyliłem trasę - nie zauważyłem zjazdu w prawo, przynajmniej gość za mną krzyknął, więc nie było problemu - straciłem może 200m, ale gościa doszedłem dopiero do ok 20 km, gdzie na kolejnym asfalcie jechaliśmy na zmiany z koleżanką z Rowerowy-Świat, później doszliśmy jeszcze do 2 osób (w tym wspomnianego wyżej kolesia), które się do nas podłączyły - jednak taka jazda to podstawa, nawet pomijając opory powietrza, to bardzo to motywuje do depnięcia no i jest bardzo przyjemne widząc, że każdy pracuje w grupie :)
Wracając do sedna... jechaliśmy w takiej grupce może 10 km, do momentu pierwszego ostrzejszego podjazdu, gdzie niestety grupka nieco się rozsypała. Później samotna, mordercza jazda po polach, problem polegał na tym, że było temp. powietrza wynosiła 30 st. ile było na słońcu boję się myśleć, w każdym razie po piaszczystych polach jechaliśmy w zasadzie do końca, z niewielkimi leśnymi przecinkami, ale dobre 20 km w otwartym terenie było i chyba to mnie wykończyło, dodając do tego fakt, że zjadłem coś niespecjalnego i cały czas bolał mnie brzuch jechałem raptem może 22 kmph, ale do czasu... na 48 km niestety w tylne koło wkręcił mi się drut, dość długi drut, który pozawijał się trochę na kasecie a następnie dookoła piasty między tarczą a szprychami. Z oczywistych przyczyn dalsza jazda z pasażerem nie była możliwa, więc trzeba było to rozplatać (na środku pola w palącym słońcu...). Na międzyczasie byłem 74, na finiszu 90... Jazda dalej, po drodze kilka zjazdów, podjazdów, ale ciągle po polach.
Ostatnie kilka (3-4?) kilometrów były dość fajne, najpierw kawałek laskiem, konkretne zakręty, dalej sporo piachu, więc trzeba było się pilnować, co najgorsze to to, że wg forum PB miało być 59 km, wyszło 63 :(
A na sam koniec kwintesencja dzisiejszego maratonu w stylu XC, pierwszy podjazd jakieś 20 m przewyższenia, na oko jakieś 15%, trochę piachu, na 1. podjeździe w ramach odrabiania strat przycisnąłem i wyprzedziłem 2 osoby, oczywiście ktoś musiał podprowadzać, bo jakby inaczej :) Po podjeździe nawrót i zjazd, po to, żeby po kolejnych 50 m jeszcze raz podjechać, tym razem minimalnie łagodniejszy podjazd - tu niestety nie wyprzedziłem nikogo, bo nikt już do mety przede mną nie jechał :)
A tu fotka właśnie po pokonaniu 1. podjazdu, w zakręcie przed zjazdem:
Po finiszu drobne uzupełnienie płynów i do Warszawy. W sumie to dziwne, ale nie było korków na trasie, więc jechało się dobrze, jedynie małe utrudnienia na Ursynowie, ale co tam... płonąca taksówka to u nas norma, więc nawet nie ma się czym przejmować :)
A w domku zimny prysznic, zimne piwo i ciepły makaron - warto było jechać :D
Wczoraj dogadaliśmy się z Piotrkiem i dziś rano o 9.30 z Kabat ruszyliśmy na kolejną edycję PolandBike, tym razem Wyszków, więc w zasadzie kierunek ten sam co ostatnio, tylko nieco bliżej Warszawy.
Dojechaliśmy jakoś niedługo po 10, więc pozornie czasu wiele, więc się nie spieszyliśmy - Piotrek poszedł opłacić start, poskładaliśmy rowery, toaleta, smarowanie maścią rozgrzewającą (to dziwne, ale jednak nawet przy 30 st. mięśnie w oczekiwaniu na start mogą się ochłodzić, a spadek nawet o 1 st. robi dużą różnicę) i pojechaliśmy zrobić rozgrzewkę. Rozgrzewka wyszła nieco przydługa, bo wyszło jakieś 6, może 7 km w jedną stronę no i kicha, bo za późno ustawiłem się w sektorze (może 5 min. przed startem), więc jechałem z końca, do tego po nasmarowaniu nóg koszmarnie piekły, no ale nic, maść ma rozgrzewać, więc działa prawidłowo :)
Pierwsze 6 km było asfaltem, więc praca w grupie była niezbędna, niestety w związku z w/w nie udało mi się podczepić pod peleton, nawet nie starałem się gonić, bo wiedziałem jak to może się skończyć, więc jechałem w większości sam, jakoś w okolicy 15 km, może nieco wcześniej na kole siadł mi na kole jakiś zawodnik - niby nic dziwnego, ale gość jakoś niespecjalnie był chętny do dania zmiany, więc przycisnąłem. Przycisnąłem na tyle, że nieco mu odjechałem... i pomyliłem trasę - nie zauważyłem zjazdu w prawo, przynajmniej gość za mną krzyknął, więc nie było problemu - straciłem może 200m, ale gościa doszedłem dopiero do ok 20 km, gdzie na kolejnym asfalcie jechaliśmy na zmiany z koleżanką z Rowerowy-Świat, później doszliśmy jeszcze do 2 osób (w tym wspomnianego wyżej kolesia), które się do nas podłączyły - jednak taka jazda to podstawa, nawet pomijając opory powietrza, to bardzo to motywuje do depnięcia no i jest bardzo przyjemne widząc, że każdy pracuje w grupie :)
Wracając do sedna... jechaliśmy w takiej grupce może 10 km, do momentu pierwszego ostrzejszego podjazdu, gdzie niestety grupka nieco się rozsypała. Później samotna, mordercza jazda po polach, problem polegał na tym, że było temp. powietrza wynosiła 30 st. ile było na słońcu boję się myśleć, w każdym razie po piaszczystych polach jechaliśmy w zasadzie do końca, z niewielkimi leśnymi przecinkami, ale dobre 20 km w otwartym terenie było i chyba to mnie wykończyło, dodając do tego fakt, że zjadłem coś niespecjalnego i cały czas bolał mnie brzuch jechałem raptem może 22 kmph, ale do czasu... na 48 km niestety w tylne koło wkręcił mi się drut, dość długi drut, który pozawijał się trochę na kasecie a następnie dookoła piasty między tarczą a szprychami. Z oczywistych przyczyn dalsza jazda z pasażerem nie była możliwa, więc trzeba było to rozplatać (na środku pola w palącym słońcu...). Na międzyczasie byłem 74, na finiszu 90... Jazda dalej, po drodze kilka zjazdów, podjazdów, ale ciągle po polach.
Ostatnie kilka (3-4?) kilometrów były dość fajne, najpierw kawałek laskiem, konkretne zakręty, dalej sporo piachu, więc trzeba było się pilnować, co najgorsze to to, że wg forum PB miało być 59 km, wyszło 63 :(
A na sam koniec kwintesencja dzisiejszego maratonu w stylu XC, pierwszy podjazd jakieś 20 m przewyższenia, na oko jakieś 15%, trochę piachu, na 1. podjeździe w ramach odrabiania strat przycisnąłem i wyprzedziłem 2 osoby, oczywiście ktoś musiał podprowadzać, bo jakby inaczej :) Po podjeździe nawrót i zjazd, po to, żeby po kolejnych 50 m jeszcze raz podjechać, tym razem minimalnie łagodniejszy podjazd - tu niestety nie wyprzedziłem nikogo, bo nikt już do mety przede mną nie jechał :)
A tu fotka właśnie po pokonaniu 1. podjazdu, w zakręcie przed zjazdem:
Po finiszu drobne uzupełnienie płynów i do Warszawy. W sumie to dziwne, ale nie było korków na trasie, więc jechało się dobrze, jedynie małe utrudnienia na Ursynowie, ale co tam... płonąca taksówka to u nas norma, więc nawet nie ma się czym przejmować :)
A w domku zimny prysznic, zimne piwo i ciepły makaron - warto było jechać :D
PB Wyszków - dojazd + rozgrzewka - 10.06.2012
Niedziela, 10 czerwca 2012 | dodano:10.06.2012 Kategoria Transportowo
Km: | 25.00 | Km teren: | 3.00 | Czas: | 01:00 | km/h: | 25.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 30.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Merida 96 |
09.06.2012
Sobota, 9 czerwca 2012 | dodano:09.06.2012 Kategoria 20-39km, Lajt
Km: | 22.00 | Km teren: | 4.00 | Czas: | 00:56 | km/h: | 23.57 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | 23.0 | HRmax: | 181( 88%) | HRavg | 138( 67%) |
Kalorie: | 604kcal | Podjazdy: | 52m | Rower: | Merida 96 |
Dziś 'rozgrzewka' przed jutrzejszym PolandBike w Wyszkowie.
Krótka, baaaardzo lajtowa rundka po Bielanie i tyle, do tego 2 mocniejsze depnięcia (V max 49 kmph) :)
Przy okazji coś chrobotało w piastach, więc otworzyłem, wyczyściłem, nasmarowałem, złożyłem, do tego założyłem drugi łańcuch, wyczyściłem kasetę i przerzutkę tylną, złożyłem wszystko do kupy i wyregulowałem hamulec, który trzeba regulować po każdym odkręceniu koła.
Zadowolony usiadłem wygodnie w fotelu po czym... zorientowałem się, że uszczelka od bębenka leży na biurku... no i znowu rozkręcać, skręcać, regulować, ehh...
Krótka, baaaardzo lajtowa rundka po Bielanie i tyle, do tego 2 mocniejsze depnięcia (V max 49 kmph) :)
Przy okazji coś chrobotało w piastach, więc otworzyłem, wyczyściłem, nasmarowałem, złożyłem, do tego założyłem drugi łańcuch, wyczyściłem kasetę i przerzutkę tylną, złożyłem wszystko do kupy i wyregulowałem hamulec, który trzeba regulować po każdym odkręceniu koła.
Zadowolony usiadłem wygodnie w fotelu po czym... zorientowałem się, że uszczelka od bębenka leży na biurku... no i znowu rozkręcać, skręcać, regulować, ehh...