- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
Wpisy archiwalne w kategorii
60-79km
Dystans całkowity: | 2246.22 km (w terenie 678.80 km; 30.22%) |
Czas w ruchu: | 102:51 |
Średnia prędkość: | 21.21 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.35 km/h |
Suma podjazdów: | 8608 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (96 %) |
Maks. tętno średnie: | 181 (88 %) |
Suma kalorii: | 54974 kcal |
Liczba aktywności: | 34 |
Średnio na aktywność: | 66.07 km i 3h 07m |
Więcej statystyk |
MPK - 05.05.2013
Niedziela, 5 maja 2013 | dodano:05.05.2013 Kategoria 60-79km, Trening
Km: | 71.30 | Km teren: | 30.00 | Czas: | 03:20 | km/h: | 21.39 |
Pr. maks.: | 50.50 | Temperatura: | 24.0 | HRmax: | 188( 94%) | HRavg | 153( 76%) |
Kalorie: | 2404kcal | Podjazdy: | 209m | Rower: | Merida 96 |
21.04.2013
Niedziela, 21 kwietnia 2013 | dodano:22.04.2013 Kategoria 60-79km, Trening
Km: | 63.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:29 | km/h: | 25.37 |
Pr. maks.: | 55.50 | Temperatura: | 17.0 | HRmax: | 189( 94%) | HRavg | 152( 76%) |
Kalorie: | 1858kcal | Podjazdy: | 50m | Rower: | Merida Road 880 |
20.04.2013
Sobota, 20 kwietnia 2013 | dodano:22.04.2013 Kategoria 60-79km, Trening
Km: | 62.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:17 | km/h: | 27.15 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 13.0 | HRmax: | 186( 93%) | HRavg | 155( 77%) |
Kalorie: | 1742kcal | Podjazdy: | 50m | Rower: | Merida Road 880 |
31.03.2013
Niedziela, 31 marca 2013 | dodano:31.03.2013 Kategoria 60-79km, Trening
Km: | 67.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:31 | km/h: | 26.74 |
Pr. maks.: | 51.00 | Temperatura: | 3.0 | HRmax: | 181( 90%) | HRavg | 153( 76%) |
Kalorie: | 1889kcal | Podjazdy: | 120m | Rower: | Merida Road 880 |
Konstancin - 24.03.2013
Niedziela, 24 marca 2013 | dodano:24.03.2013 Kategoria Trening, 60-79km
Km: | 63.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:20 | km/h: | 27.00 |
Pr. maks.: | 52.50 | Temperatura: | -3.0 | HRmax: | 182( 91%) | HRavg | 155( 77%) |
Kalorie: | 1902kcal | Podjazdy: | 130m | Rower: | Merida Road 880 |
Kabacki - 26.09.2012
Środa, 26 września 2012 | dodano:26.09.2012 Kategoria 60-79km, Trening
Km: | 78.00 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 03:55 | km/h: | 19.91 |
Pr. maks.: | 47.50 | Temperatura: | 23.0 | HRmax: | 191( 96%) | HRavg | 150( 75%) |
Kalorie: | 2757kcal | Podjazdy: | 340m | Rower: | Merida 96 |
Wisła, dzień 4. - 20.09.2012
Czwartek, 20 września 2012 | dodano:08.10.2012 Kategoria Inne, 60-79km
Km: | 65.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Merida 96 |
Poland Bike Radzymin - 18.08.2012
Sobota, 18 sierpnia 2012 | dodano:20.08.2012 Kategoria 60-79km, Race Day
Km: | 60.00 | Km teren: | 45.00 | Czas: | 02:29 | km/h: | 24.16 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 23.0 | HRmax: | 193( 94%) | HRavg | 181( 88%) |
Kalorie: | 2306kcal | Podjazdy: | 102m | Rower: | Merida 96 |
W zasadzie cały tydzień prawie bez roweru, przez ostatnie 5 dni zrobiłem oszałamiające 18 km, niby mógłbym zwalić na kiepską pogodę, czy coś, ale po prostu nie chciało mi się :)
Przed maratonem jeszcze tradycyjne ogłoszenie na forum w sprawie dojazdu, zostałem mile zaskoczony - dość szybko zadzwonił telefon, jak się okazało właśnie znalazłem transport, super. Wieczorem, dzień przed startem standardowe pakowanie rzeczy, sprawdzanie, mycie sprzętu i takie tam... przy okazji - mam bardzo krzywą środkową zębatkę w korbie, nawet nie wiem gdzie, ani jak :(
Wspomniana już wcześniej kiepska pogoda powoli ustępowała w zasadzie od czwartku, dziś jednak od samego rana idealne warunki do ścigania - ok 20 stopni, słońce (no dobra, słońce może nie jest takie super, ale dobrze, że jest ;P), na śniadanko węglowodany w postaci muesli z mlekiem i można jechać :)
Do Radzymina z Łukaszem dojeżdżamy bez problemów, miejsce parkingowe znajdujemy sprawnie, ogólnie przygotowania idą jak po maśle, nawet z ustawieniem hamulca nie mam problemu... podejrzana sprawa. Żele do kieszonki (nawet wziąłem jeden z Memoriału Bercika, tak wiem, nie powinno się testować na zawodach i takie tam :)), maść rozgrzewająca na nogi i chwila czekania, podczas której obejrzałem start dzieciaków, który opóźnił się o 15 min... niby nic ciekawego, jednak jeden z pierwszych zawodników na pierwszym zakręcie zaliczył ładnego szlifa z 5 m, ale szacun - dzieciak bardzo szybko się zebrał i pojechał. No, w każdym razie po tym, jak przejechali wszyscy Fun-owcy pojechałem zobaczyć początek trasy, ogólnie to co zawsze ze 4 km asfaltu, później szeroko i szybko po szutrze, piachu.
Ok, do sektorów, oczywiście skoro dzieciaki wystartowały 15 min. wcześniej to i my musieliśmy mieć opóźnienie, no i było... ponad 20 minut!!! W każdym razie w oczekiwaniu na otwarcie sektorów miło porozmawiałem z Marysią :))) w sektorze ustawiłem się w 1. linii. Chwila oczekiwania (oczywiście znów udało mi się tuż przed startem przestawić licznik z kilometrów na mile, ale tym razem już umiałem naprawić ;D).
Po starcie baaaaaardzo spokojnie, mimo braku wiatru jechaliśmy poniżej 40 kmph, na szczęście asfaltu nie było dużo, więc szybko zrobił się podział na grupki. Bardzo wcześnie, bo po 7 km był rozjazd - zapewne dlatego sporo ludzi wybrało Maxa zamiast Mini (że niby czuli się zajebiście po tych 7 km), w każdym razie na trasie miejscami dość sporo piachu, jednak dziś jechało mi się po nim genialnie, w ogóle nie miałem problemu z zakopywaniem się tak jak zwykle, więc trochę powyprzedzałem na bardziej piaszczystych odcinkach.
21. kilometr to pierwszy bufet, wyciągnąłem testowy żel (PowerBar chyba cytrynowy) i... nie da się otworzyć, niby są nacięcia, ale jakoś nie idzie, o, umh, udało się za 3. razem. Otworzyłem, wsadziłem do ust, nacisnąłem... BLEH, ale paskudne, ja pierdziele, nawet połowy nie wciągnąłem, a to co się udało zassać to w większości wyplułem, smak tragiczny, fuj, nigdy więcej tego nie kupie... no dobra, dostałem za darmo, ale i tak nie kupię ;D
Przed ok 30 km na moim kole ląduje jakiś gość, jadę, jadę, gość nie chce zmieniać to powiedziałem, żeby zmienił, zadyszany stwierdził, że to nie jego tempo (ale na kole siedzi :/), na szczęście po kilku chwilach stwierdził, że jest ok i dawał zmiany, więc jechaliśmy tak może 5 km do asfaltu. Na asfalcie może z 200-300 m przed nami jechały dwie dziewczyny, więc wyskoczyłem zza pleców gościa, krzyknąłem, że gonimy i pojechałem... sam :( Dziewczyny dogoniłem, chwilę posiedziałem na kole, żeby odpocząć, później dałem zmianę i z jedną już koleżanką - Kasią z ECO2 zgubiliśmy tę drugą. Po chwili zaskoczył nas ciekawy widok... oto wyłonił się człowiek ze swym traktorem z dziwnymi maszynami tak, że zajmował calusieńką drogę, jednak udało nam się go wyprzedzić. Kiedy już myślałem, że z koleżanką dojedziemy sobie razem do mety, albo przynajmniej trochę razem pokręcimy usłyszałem tylko 'tryyyt chrzhhchzh' - cholerny patyk wkręcił mi się w przerzutkę, grrrrr.... zawsze cos! Przynajmniej zaliczyłem udany pit-stop, 10 sekund to naprawdę całkiem przyzwoity czas ;D
Usatysfakcjonowany z szybkiego uwinięcia się z patykiem pojechałem dalej, wyprzedziła mnie koleżanka, którą wraz z tą z ECO2 zgubiliśmy wcześniej, no nic, trzeba gonić. Chwila jazdy, trochę piachu i wjazd na wał, gdzie udało mi się docisnąć i wyprzedzić a po chwili oddalać się od przeciwniczki.
Na wale była lipa, to znaczy nie ze mną, bo jechałem całkiem ok (tętno ok 180, swoją drogą średnie tętno z dzisiejszego maratonu - super :)), ale problem polegał na tym, że nie było oznaczeń, cały czas prosto, ale żadnej strzałki, w kilku momentach zwątpiłem, ale jednak niesłusznie jakieś 3-4 km dalej oznaczony wyjazd na asfalt, odetchnąłem z ulgą.
Na asfalcie znów starałem się depnąć i odjechać reszcie (koleżanka z ECO2 + jakis kolega), odjechałem na krótkim terenowym podjeździe, który był tuż za wolnym zakrętem więc nie dość, że nie było czasu na zmianę przełożenia to nie było jeszcze rozpędu. Po podjeździe chyba jedyny ciekawy kawałek trasy - chyba 3 podjazdy terenowe, ogólnie jazda poza ścieżką, trochę na przełaj, całkiem fajnie :)
2. bufet usytuowany był na 44 km, tym razem wziąłem wodę (trochę za dużo izo nasypałem sobie i miałem za słodki), połowa w siebie, połowa na siebie, nie powiem, ale całkiem przyjemne jest wylewanie sobie wody na głowę, szkoda, że nie było tam fotografa :<
Po kilku kilometrach samotnej jazdy w sporej części po asfalcie i później trochę w terenie mały zonk - prosta droga, a w lewo pod górę wyraźnie widać przywiązane taśmy, pomyślałem, że ominąłem znak i pojechałem na górę. Na górze nie było żadnej ścieżki i po chwili konsternacji dojechały do mnie 3 osoby (ECO2 + 2 kolegów), też się pomylili, ale po chwili byliśmy na właściwej drodze.
Z kilometr jazdy znów z koleżanką z ECO2 (koledzy gdzieś na zakręcie zostali chyba), nie powiem, ale trochę się wkurzyłem tym, że mnie dojechali, więc znów odjechałem. Końcówka to głównie dziurawe drogi + ostatni kilometr (oczywiście na asfalcie zablokowałem wideł i nie miałem jak odblokować od razu po wjeździe w teren) po takich błotnistych dołach. Wjazd na metę poprzedzony skokiem z krawężnika i jebnięciem sztycy (nie wiem, włókna popękały, czy coś, ale sztyca nadal całą ;D) z czasem 2:29.10 - wydaje mi się całkiem nieźle.
Po przejechaniu mety bufet, owoce, picie - standard, Łukasz dojechał niestety sporo później, złapał gumę na trasie :(
No, to tyle opisu samej trasy, ja jestem nawet zadowolony, nie zjadłem praktycznie żadnego żelu, sprzęt dziś dał radę, nowe klocki hamulcowe już hamują nieźle, IRC Mythos z przodu w piachu radzi sobie genialnie, czego chcieć więcej? :)
Tylko trasa i oznaczenie (na prostych odcinkach szczególnie) mogły by być lepsze - miała być powtórka z Legionowa, wyszła powtórka z nie wiem czego, 100 m przewyższenia jeszcze chyba nie było nigdzie ;D
AVG V: 24.1
TIM: 02:29:10
OPEN: 57/129 (80.8%)
KAT: 14/25 (84.3%)
Mało fotek, ale jakoś mało fotografów, przed którymi dobrze się ukrywałem (po prostu jestem za szybki :> )
Przed maratonem jeszcze tradycyjne ogłoszenie na forum w sprawie dojazdu, zostałem mile zaskoczony - dość szybko zadzwonił telefon, jak się okazało właśnie znalazłem transport, super. Wieczorem, dzień przed startem standardowe pakowanie rzeczy, sprawdzanie, mycie sprzętu i takie tam... przy okazji - mam bardzo krzywą środkową zębatkę w korbie, nawet nie wiem gdzie, ani jak :(
Wspomniana już wcześniej kiepska pogoda powoli ustępowała w zasadzie od czwartku, dziś jednak od samego rana idealne warunki do ścigania - ok 20 stopni, słońce (no dobra, słońce może nie jest takie super, ale dobrze, że jest ;P), na śniadanko węglowodany w postaci muesli z mlekiem i można jechać :)
Do Radzymina z Łukaszem dojeżdżamy bez problemów, miejsce parkingowe znajdujemy sprawnie, ogólnie przygotowania idą jak po maśle, nawet z ustawieniem hamulca nie mam problemu... podejrzana sprawa. Żele do kieszonki (nawet wziąłem jeden z Memoriału Bercika, tak wiem, nie powinno się testować na zawodach i takie tam :)), maść rozgrzewająca na nogi i chwila czekania, podczas której obejrzałem start dzieciaków, który opóźnił się o 15 min... niby nic ciekawego, jednak jeden z pierwszych zawodników na pierwszym zakręcie zaliczył ładnego szlifa z 5 m, ale szacun - dzieciak bardzo szybko się zebrał i pojechał. No, w każdym razie po tym, jak przejechali wszyscy Fun-owcy pojechałem zobaczyć początek trasy, ogólnie to co zawsze ze 4 km asfaltu, później szeroko i szybko po szutrze, piachu.
Ok, do sektorów, oczywiście skoro dzieciaki wystartowały 15 min. wcześniej to i my musieliśmy mieć opóźnienie, no i było... ponad 20 minut!!! W każdym razie w oczekiwaniu na otwarcie sektorów miło porozmawiałem z Marysią :))) w sektorze ustawiłem się w 1. linii. Chwila oczekiwania (oczywiście znów udało mi się tuż przed startem przestawić licznik z kilometrów na mile, ale tym razem już umiałem naprawić ;D).
Po starcie baaaaaardzo spokojnie, mimo braku wiatru jechaliśmy poniżej 40 kmph, na szczęście asfaltu nie było dużo, więc szybko zrobił się podział na grupki. Bardzo wcześnie, bo po 7 km był rozjazd - zapewne dlatego sporo ludzi wybrało Maxa zamiast Mini (że niby czuli się zajebiście po tych 7 km), w każdym razie na trasie miejscami dość sporo piachu, jednak dziś jechało mi się po nim genialnie, w ogóle nie miałem problemu z zakopywaniem się tak jak zwykle, więc trochę powyprzedzałem na bardziej piaszczystych odcinkach.
21. kilometr to pierwszy bufet, wyciągnąłem testowy żel (PowerBar chyba cytrynowy) i... nie da się otworzyć, niby są nacięcia, ale jakoś nie idzie, o, umh, udało się za 3. razem. Otworzyłem, wsadziłem do ust, nacisnąłem... BLEH, ale paskudne, ja pierdziele, nawet połowy nie wciągnąłem, a to co się udało zassać to w większości wyplułem, smak tragiczny, fuj, nigdy więcej tego nie kupie... no dobra, dostałem za darmo, ale i tak nie kupię ;D
Przed ok 30 km na moim kole ląduje jakiś gość, jadę, jadę, gość nie chce zmieniać to powiedziałem, żeby zmienił, zadyszany stwierdził, że to nie jego tempo (ale na kole siedzi :/), na szczęście po kilku chwilach stwierdził, że jest ok i dawał zmiany, więc jechaliśmy tak może 5 km do asfaltu. Na asfalcie może z 200-300 m przed nami jechały dwie dziewczyny, więc wyskoczyłem zza pleców gościa, krzyknąłem, że gonimy i pojechałem... sam :( Dziewczyny dogoniłem, chwilę posiedziałem na kole, żeby odpocząć, później dałem zmianę i z jedną już koleżanką - Kasią z ECO2 zgubiliśmy tę drugą. Po chwili zaskoczył nas ciekawy widok... oto wyłonił się człowiek ze swym traktorem z dziwnymi maszynami tak, że zajmował calusieńką drogę, jednak udało nam się go wyprzedzić. Kiedy już myślałem, że z koleżanką dojedziemy sobie razem do mety, albo przynajmniej trochę razem pokręcimy usłyszałem tylko 'tryyyt chrzhhchzh' - cholerny patyk wkręcił mi się w przerzutkę, grrrrr.... zawsze cos! Przynajmniej zaliczyłem udany pit-stop, 10 sekund to naprawdę całkiem przyzwoity czas ;D
Usatysfakcjonowany z szybkiego uwinięcia się z patykiem pojechałem dalej, wyprzedziła mnie koleżanka, którą wraz z tą z ECO2 zgubiliśmy wcześniej, no nic, trzeba gonić. Chwila jazdy, trochę piachu i wjazd na wał, gdzie udało mi się docisnąć i wyprzedzić a po chwili oddalać się od przeciwniczki.
Na wale była lipa, to znaczy nie ze mną, bo jechałem całkiem ok (tętno ok 180, swoją drogą średnie tętno z dzisiejszego maratonu - super :)), ale problem polegał na tym, że nie było oznaczeń, cały czas prosto, ale żadnej strzałki, w kilku momentach zwątpiłem, ale jednak niesłusznie jakieś 3-4 km dalej oznaczony wyjazd na asfalt, odetchnąłem z ulgą.
Na asfalcie znów starałem się depnąć i odjechać reszcie (koleżanka z ECO2 + jakis kolega), odjechałem na krótkim terenowym podjeździe, który był tuż za wolnym zakrętem więc nie dość, że nie było czasu na zmianę przełożenia to nie było jeszcze rozpędu. Po podjeździe chyba jedyny ciekawy kawałek trasy - chyba 3 podjazdy terenowe, ogólnie jazda poza ścieżką, trochę na przełaj, całkiem fajnie :)
2. bufet usytuowany był na 44 km, tym razem wziąłem wodę (trochę za dużo izo nasypałem sobie i miałem za słodki), połowa w siebie, połowa na siebie, nie powiem, ale całkiem przyjemne jest wylewanie sobie wody na głowę, szkoda, że nie było tam fotografa :<
Po kilku kilometrach samotnej jazdy w sporej części po asfalcie i później trochę w terenie mały zonk - prosta droga, a w lewo pod górę wyraźnie widać przywiązane taśmy, pomyślałem, że ominąłem znak i pojechałem na górę. Na górze nie było żadnej ścieżki i po chwili konsternacji dojechały do mnie 3 osoby (ECO2 + 2 kolegów), też się pomylili, ale po chwili byliśmy na właściwej drodze.
Z kilometr jazdy znów z koleżanką z ECO2 (koledzy gdzieś na zakręcie zostali chyba), nie powiem, ale trochę się wkurzyłem tym, że mnie dojechali, więc znów odjechałem. Końcówka to głównie dziurawe drogi + ostatni kilometr (oczywiście na asfalcie zablokowałem wideł i nie miałem jak odblokować od razu po wjeździe w teren) po takich błotnistych dołach. Wjazd na metę poprzedzony skokiem z krawężnika i jebnięciem sztycy (nie wiem, włókna popękały, czy coś, ale sztyca nadal całą ;D) z czasem 2:29.10 - wydaje mi się całkiem nieźle.
Po przejechaniu mety bufet, owoce, picie - standard, Łukasz dojechał niestety sporo później, złapał gumę na trasie :(
No, to tyle opisu samej trasy, ja jestem nawet zadowolony, nie zjadłem praktycznie żadnego żelu, sprzęt dziś dał radę, nowe klocki hamulcowe już hamują nieźle, IRC Mythos z przodu w piachu radzi sobie genialnie, czego chcieć więcej? :)
Tylko trasa i oznaczenie (na prostych odcinkach szczególnie) mogły by być lepsze - miała być powtórka z Legionowa, wyszła powtórka z nie wiem czego, 100 m przewyższenia jeszcze chyba nie było nigdzie ;D
AVG V: 24.1
TIM: 02:29:10
OPEN: 57/129 (80.8%)
KAT: 14/25 (84.3%)
Mało fotek, ale jakoś mało fotografów, przed którymi dobrze się ukrywałem (po prostu jestem za szybki :> )
Zawoja - 4. Zlot FR, Dzień 3. - 08.08.2012
Niedziela, 8 lipca 2012 | dodano:14.07.2012 Kategoria 60-79km
Km: | 61.00 | Km teren: | 55.00 | Czas: | 03:20 | km/h: | 18.30 |
Pr. maks.: | 46.00 | Temperatura: | HRmax: | 182( 88%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 1300m | Rower: | Merida 96 |
Atak na Góry #1:
3 dzień zlotu... jakoś tak od rana nikomu nic się nie chciało, w efekcie jeszcze tuż przed 10 poszliśmy do sklepu a w trasę wyjechaliśmy chwilę po 10.
Plan na dziś zakładał zdobycie Jałowca i Kiczory, czyli najpierw wspinaczka na ~1100m, później raczej płasko i na sam koniec zjazdy :)
Na początku trochę asfaltu, by pochwili podjeżdżać terenem - raczej ubitym, choć trochę luźnych kamieni też było, ale podjazd raczej wytrzymałościowy niż techniczny, więc przynajmniej tu mogłem trochę przycisnąć ;)
Pierwszy przystanej na przełęczy Klekociny na ok 1000m, więc do szczytu już blisko, chwilę mogliśmy popodziwiać całkiem przyjemną panoramę.
Kolejne kilkadziesiąt metrów przewyższenia raczej z buta, spore nachylenie, dużo kamieni, jednak i tak podejście zakończyliśmy dość szybko, nad nami zaczęły się zbierać chmury, zaczęło grzmieć, więc szybka decyzja: zjeżdżamy.
Decyzja jak się okazało podjęta trochę za późno, bo po kilku sekundach zaczęło delikatnie padać, po kilku kolejnych zaczęło padać konkretnie a po kilku następnych zaczęły napierdzielać pioruny - nic przyjemnego.
W każdym razie na zlocie tak szybko po kamieniach(luźnych, do tego mokrych) jeszcze nie zjeżdżałem, widać jak duży wpływ ma psychika, mimo że mogę przejechać to czasem zwolnię, to samo jest w wąskich miejscach - po ciągłej linii na jezdni mógłbym jeździć godzinami i z niej nie zjechać, kiedy do tego dojdzie z jednej strony ściana a z drugiej urwisko robi się nieprzyjemnie i w najlepszym wypadku trochę zwalniam :)
W każdym razie zjeżdżając zaczął padać konkretny grad (prosto w otwarte rany w kolanie co... ekhm... trochę bolało), oczywiście nie mogliśmy odmówić sobie foto-sesji :D
Jakoś udało się dojechać w jednym kawałku do schroniska :)
Swoją drogą coś złe dane z licznika mam, bo jestem pewny, że w pewnym momencie pokazał V > 50 kmph, ale mniejsza... ;)
Atak na Góry #2:
Oczywiście po godzinie pogoda wróciła do normy, zrobiło się słonecznie i całkiem przyjemnie.
O 16 podjęliśmy kolejną próbę ataku na góry, podobną trasą.
Najpierw mozolna wspinaczka po mokrych kamieniach, później trochę prowadzenia i slalomu między kałużami.
Sam wjazd na Jałowiec po bardzo malowniczej okolicy:
Na Jałowcu chwila na odpoczynek, posilenie się i obranie następnego celu: prywatnego schroniska na polanie Opaczne. Dojazd do schroniska interwałowy - jazda w górę i w dół, miejscami oczywiście trzeba było (no dobra, ja musiałem...)pchać rower, jednak warto było. Samo schronisko jak i widok bardzo malownicze:
Dalej zółtym i czerwonym szlakiem rowerowym - bardzo przyjemnie się jechało, do samej Kiczory stosunkowo płasko, szlak ubity, po opadach liczne kałuże, które trzeba było pokonywać slalomami, trochę szybkiej jazdy w dół, kilka maleńkich hopek, fun factor na najwyższym poziomie :)
Na Kiczorze chwila postoju - Piotrek wziął ze sobą kamerę i postanowił ją na siebie założyć, jednak w dość ciekawy sposób, bo na nogę...
10 minut kombinowania z mocowaniem kamery zakończonych sukcesem :)
Od Kiczory do Zawoji prosto w dół, znów techniczne zjazdy, mokre kamienie, etc.
Dopiero końcówka przed Zawoją to zjazd po lokalnych asfaltach.
Co zabawne po zjechaniu wylądowaliśmy prosto przy noclegu naszej drugiej ekipy, tuż obok pizzerii do której od razu pojechaliśmy :)
Akurat jak czekaliśmy na pizzę i ją konsumowaliśmy ponownie spadł deszcz, w zasadzie ulewa połączona z piorunami :)
Czyli dziś z pogodą zremisowaliśmy 1:1 :)
3 dzień zlotu... jakoś tak od rana nikomu nic się nie chciało, w efekcie jeszcze tuż przed 10 poszliśmy do sklepu a w trasę wyjechaliśmy chwilę po 10.
Plan na dziś zakładał zdobycie Jałowca i Kiczory, czyli najpierw wspinaczka na ~1100m, później raczej płasko i na sam koniec zjazdy :)
Na początku trochę asfaltu, by pochwili podjeżdżać terenem - raczej ubitym, choć trochę luźnych kamieni też było, ale podjazd raczej wytrzymałościowy niż techniczny, więc przynajmniej tu mogłem trochę przycisnąć ;)
Pierwszy przystanej na przełęczy Klekociny na ok 1000m, więc do szczytu już blisko, chwilę mogliśmy popodziwiać całkiem przyjemną panoramę.
Kolejne kilkadziesiąt metrów przewyższenia raczej z buta, spore nachylenie, dużo kamieni, jednak i tak podejście zakończyliśmy dość szybko, nad nami zaczęły się zbierać chmury, zaczęło grzmieć, więc szybka decyzja: zjeżdżamy.
Decyzja jak się okazało podjęta trochę za późno, bo po kilku sekundach zaczęło delikatnie padać, po kilku kolejnych zaczęło padać konkretnie a po kilku następnych zaczęły napierdzielać pioruny - nic przyjemnego.
W każdym razie na zlocie tak szybko po kamieniach(luźnych, do tego mokrych) jeszcze nie zjeżdżałem, widać jak duży wpływ ma psychika, mimo że mogę przejechać to czasem zwolnię, to samo jest w wąskich miejscach - po ciągłej linii na jezdni mógłbym jeździć godzinami i z niej nie zjechać, kiedy do tego dojdzie z jednej strony ściana a z drugiej urwisko robi się nieprzyjemnie i w najlepszym wypadku trochę zwalniam :)
W każdym razie zjeżdżając zaczął padać konkretny grad (prosto w otwarte rany w kolanie co... ekhm... trochę bolało), oczywiście nie mogliśmy odmówić sobie foto-sesji :D
Jakoś udało się dojechać w jednym kawałku do schroniska :)
Swoją drogą coś złe dane z licznika mam, bo jestem pewny, że w pewnym momencie pokazał V > 50 kmph, ale mniejsza... ;)
Atak na Góry #2:
Oczywiście po godzinie pogoda wróciła do normy, zrobiło się słonecznie i całkiem przyjemnie.
O 16 podjęliśmy kolejną próbę ataku na góry, podobną trasą.
Najpierw mozolna wspinaczka po mokrych kamieniach, później trochę prowadzenia i slalomu między kałużami.
Sam wjazd na Jałowiec po bardzo malowniczej okolicy:
Na Jałowcu chwila na odpoczynek, posilenie się i obranie następnego celu: prywatnego schroniska na polanie Opaczne. Dojazd do schroniska interwałowy - jazda w górę i w dół, miejscami oczywiście trzeba było (no dobra, ja musiałem...)pchać rower, jednak warto było. Samo schronisko jak i widok bardzo malownicze:
Dalej zółtym i czerwonym szlakiem rowerowym - bardzo przyjemnie się jechało, do samej Kiczory stosunkowo płasko, szlak ubity, po opadach liczne kałuże, które trzeba było pokonywać slalomami, trochę szybkiej jazdy w dół, kilka maleńkich hopek, fun factor na najwyższym poziomie :)
Na Kiczorze chwila postoju - Piotrek wziął ze sobą kamerę i postanowił ją na siebie założyć, jednak w dość ciekawy sposób, bo na nogę...
10 minut kombinowania z mocowaniem kamery zakończonych sukcesem :)
Od Kiczory do Zawoji prosto w dół, znów techniczne zjazdy, mokre kamienie, etc.
Dopiero końcówka przed Zawoją to zjazd po lokalnych asfaltach.
Co zabawne po zjechaniu wylądowaliśmy prosto przy noclegu naszej drugiej ekipy, tuż obok pizzerii do której od razu pojechaliśmy :)
Akurat jak czekaliśmy na pizzę i ją konsumowaliśmy ponownie spadł deszcz, w zasadzie ulewa połączona z piorunami :)
Czyli dziś z pogodą zremisowaliśmy 1:1 :)
PolandBike Sochaczew - 24.06.2012
Niedziela, 24 czerwca 2012 | dodano:24.06.2012 Kategoria 60-79km, Race Day
Km: | 66.50 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:41 | km/h: | 24.78 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | 192( 93%) | HRavg | 178( 86%) |
Kalorie: | 2512kcal | Podjazdy: | 190m | Rower: | Merida 96 |
Niedziela, 7:40, pobudka.
Jedyna sytuacja, w której wywlekłbym się z łózka o tak nieludzkiej godzinie jest maraton, tak więc wstaję z rzeczonego łózka, zjadam węglowodanowe śniadanko, sprawdzam jeszcze, czy wszystko wziąłem, chwilę się ogarniam, ubieram i wychodzę.
Metrem na Kabaty, gdzie umówiłem się z Piotrkiem, po chwili dojeżdża jeszcze Łukasz i nowy kolega - Bartek :>
Pakujemy rowery i jedziemy, po chwili jedziemy a raczej gnamy autostradą, z której jak się okazało nie ma zjazdu, w ten sposób musieliśmy nadłożyć jakieś 40 km, zawracać, do tego toszkę się zagubiliśmy pod samym Sochaczewem, no ale jakoś udało się wrócić na właściwy tor :)
Po dojechaniu do miasteczka standard - składamy rowery, chłopaki idą opłacić start, toaleta, rozgrzewka i tym razem w sektorach ustawiliśmy sie bardzo wczesnie, bo ok 11.40-45, ALE... ale okazało się, że start został przesunięty o 15 minut, więcmusimy czekać 30 minut :/ TROCHĘ lipa, o tyle dobrze, nasmarowałem nogi maścią rozgrzewającą, więc może nie będzie źle, no ale nic, trzeba czekać. W każdym razie tym razem stałem w czubie sektora, więc przynajmniej jeden plus.
Po starcie ognia nie było, peleton jechał bardzo spokojnie, na ok 3 km totalnie z dupy cała czołówka wcisnęła hample do oporu, nie wiem dokładnie co się stało, na szczęście nikt nie ucierpiał, więc jechaliśmy dalej, ogólnie taki spokojny start wyszedł mi na dobre, jechałem w okolicy progu mleczanowego zostawiając sobie siły na później. Asfaltem jechaliśmy przez jakieś 8 km, później szuter, więc prędkość dużo nie spadła, dopiero wjazd do lasu i pierwsze piachy skutecznie podzieliły stawkę.
13 kilometr to pierwsze zejście z siodła i podprowadzanie roweru, w sumie podjazd był do podjechania, dość długi, stromy, z pewnością na młynku dałoby radę, ale nie było sensu, nie dość, że część wprowadzających jakoś niechętnie robi miejsce to i tak wcale nie będzie szybciej a na pewno bardziej się zmęczę.
W międzyczasie zaliczyłem bufet - skuszony okazja do przetestowania nowych izotoników AA drink sięgnąłem po butelkę tego specyfiku, niby smaczne, ale koszmarnie słodkie, klei morde, do picia nadaje się rozcieńczone 50:50 :D
Trasa ogólnie bardzo fajna, może trochę za dużo asfaltu, mogłoby być trochę mniej piachu, ale przynajmniej było sporo fajnych singli. Niestety z singlami jest taki problem, że w przypadku wolniejszego zawodnika z przodu nie ma go jak wyprzedzić, oczywiście za takim zawodnikiem musiałem jechać, tętno ze 180 spadło do 165, na szczęście akurat ten singiel nie był strasznie długi i po kilku minutach udało się gościa wyprzedzić :)
W każdym razie gdzieś chyba w okolicy 38 kilometra miła niespodzianka, bo nasza forumowa ekipa śmigająca po KPNie przyjechała nam pokibicować, zrobić kilka fotek i takie tam, akurat stanęli na zakręcie tuż przed stromym podejściem, od Artura dowiedziałem się, że mam 15 minut straty do czołówki, więc nie ma tragedii. Dzięki chłopaki jeszcze raz za doping, bo jest to bardzo budujące :)
Na podejściu Sławek jeszcze mi zrobił fotkę (do przodu, oby z uśmiechem na twarzy) :D
Dalej trochę kręcenia po znanych mi terenach, zjazd, którym ostatnio jechaliśmy ze Sławkiem i Marcinem (na środku piach, z lewej na zjeździe uskok, z prawej bez niespodzianek, więc pamiętałem, żeby zjechać do prawej - fuck yeah). Swoją drogą w kampinosie było sporo ludzi na rowerach, niektórzy jechali pod prąd, więc trzeba było uważać.
Później na dość technicznym zjeździe, który udało mi się bardzo ładnie przejechać dogoniłem grupkę 4 zawodników, problem polegał na tym, że po zjeździe był od razu krótki singiel a ostatniemu zawodnikowi z grupki nie podobała się prędkość, więc poszła ostra dyskusja, w której dwóch zawodników z przodu dowiedziało się, że są pier****** jeb***** chamami i takie tam, biorąc pod uwagę światową rangę zawodów i walkę o czołowe lokaty było to bardzo na miejscu. Co zabawne po wyprzedzeniu tych zawodników gość chciał jeszcze wyprzedzać koleżankę ze Świata Rowerów, która (IMO słusznie) dość niechętnie chciała go puścić, ale po krótkiej wymianie zdań gość pojechał :)
Ostatnie kilkanaście kilometrów to w większości dziurawe szutrowe drogi połączone z asfaltem, na których dogoniłem wspomnianego powyżej klienta, który wszystkich musiał wyprzedzić, by finalnie samemu być wyprzedzonym. I po co to wszystko, skoro jak widać nie wyprzedzając wszystkich 'na chama' też można...
Pod koniec trasy już raczej nic ciekawego nie było, jedynie sama końcówka i wjazd na tory, gdzie stał policjant i dosłownie wpychał na ścieżkę wzdłuż torów, tak, by nie ułatwić sobie jadąc asfaltem (taka sytuacja była w Wyszkowie, widać, że org reaguje z maratonu na maraton, za co należy się plus :) ), trochę terenu, na finiszu udało się jeszcze dojść i wyprzedzić zawodnika z którym dość sporo jechaliśmy razem.
Po finiszu czekamy z Piotrkiem na resztę ekipy... czekamy i czekamy, dość sporo, biorąc pod uwagę, że Łukasz ogólnie jest chyba ode mnie lepszy a Bartek startował z 2 sektora, więc pewnie też jest lepszy powinni już być. Po pewnym czasie dojeżdża Łukasz, stwierdzając, że kiepsko mu się jechało i to nie jego dzień.
Poczekaliśmy chwilę na Bartka i poszliśmy bez niego wkładać już rowery do auta.
Po chwili dochodzi prowadząc rower, okazało się, że złapał 3 gumy i wycofał się z wyścigu :(
Spakowaliśmy rowery i już nie autostradą wróciliśmy do domu :)
Maraton całkiem udany, fajna trasa IMO porównywalna z NDM, izotonik na bufetach, zdecydowanie było ok :)
Jedyna sytuacja, w której wywlekłbym się z łózka o tak nieludzkiej godzinie jest maraton, tak więc wstaję z rzeczonego łózka, zjadam węglowodanowe śniadanko, sprawdzam jeszcze, czy wszystko wziąłem, chwilę się ogarniam, ubieram i wychodzę.
Metrem na Kabaty, gdzie umówiłem się z Piotrkiem, po chwili dojeżdża jeszcze Łukasz i nowy kolega - Bartek :>
Pakujemy rowery i jedziemy, po chwili jedziemy a raczej gnamy autostradą, z której jak się okazało nie ma zjazdu, w ten sposób musieliśmy nadłożyć jakieś 40 km, zawracać, do tego toszkę się zagubiliśmy pod samym Sochaczewem, no ale jakoś udało się wrócić na właściwy tor :)
Po dojechaniu do miasteczka standard - składamy rowery, chłopaki idą opłacić start, toaleta, rozgrzewka i tym razem w sektorach ustawiliśmy sie bardzo wczesnie, bo ok 11.40-45, ALE... ale okazało się, że start został przesunięty o 15 minut, więcmusimy czekać 30 minut :/ TROCHĘ lipa, o tyle dobrze, nasmarowałem nogi maścią rozgrzewającą, więc może nie będzie źle, no ale nic, trzeba czekać. W każdym razie tym razem stałem w czubie sektora, więc przynajmniej jeden plus.
Po starcie ognia nie było, peleton jechał bardzo spokojnie, na ok 3 km totalnie z dupy cała czołówka wcisnęła hample do oporu, nie wiem dokładnie co się stało, na szczęście nikt nie ucierpiał, więc jechaliśmy dalej, ogólnie taki spokojny start wyszedł mi na dobre, jechałem w okolicy progu mleczanowego zostawiając sobie siły na później. Asfaltem jechaliśmy przez jakieś 8 km, później szuter, więc prędkość dużo nie spadła, dopiero wjazd do lasu i pierwsze piachy skutecznie podzieliły stawkę.
13 kilometr to pierwsze zejście z siodła i podprowadzanie roweru, w sumie podjazd był do podjechania, dość długi, stromy, z pewnością na młynku dałoby radę, ale nie było sensu, nie dość, że część wprowadzających jakoś niechętnie robi miejsce to i tak wcale nie będzie szybciej a na pewno bardziej się zmęczę.
W międzyczasie zaliczyłem bufet - skuszony okazja do przetestowania nowych izotoników AA drink sięgnąłem po butelkę tego specyfiku, niby smaczne, ale koszmarnie słodkie, klei morde, do picia nadaje się rozcieńczone 50:50 :D
Trasa ogólnie bardzo fajna, może trochę za dużo asfaltu, mogłoby być trochę mniej piachu, ale przynajmniej było sporo fajnych singli. Niestety z singlami jest taki problem, że w przypadku wolniejszego zawodnika z przodu nie ma go jak wyprzedzić, oczywiście za takim zawodnikiem musiałem jechać, tętno ze 180 spadło do 165, na szczęście akurat ten singiel nie był strasznie długi i po kilku minutach udało się gościa wyprzedzić :)
W każdym razie gdzieś chyba w okolicy 38 kilometra miła niespodzianka, bo nasza forumowa ekipa śmigająca po KPNie przyjechała nam pokibicować, zrobić kilka fotek i takie tam, akurat stanęli na zakręcie tuż przed stromym podejściem, od Artura dowiedziałem się, że mam 15 minut straty do czołówki, więc nie ma tragedii. Dzięki chłopaki jeszcze raz za doping, bo jest to bardzo budujące :)
Na podejściu Sławek jeszcze mi zrobił fotkę (do przodu, oby z uśmiechem na twarzy) :D
Dalej trochę kręcenia po znanych mi terenach, zjazd, którym ostatnio jechaliśmy ze Sławkiem i Marcinem (na środku piach, z lewej na zjeździe uskok, z prawej bez niespodzianek, więc pamiętałem, żeby zjechać do prawej - fuck yeah). Swoją drogą w kampinosie było sporo ludzi na rowerach, niektórzy jechali pod prąd, więc trzeba było uważać.
Później na dość technicznym zjeździe, który udało mi się bardzo ładnie przejechać dogoniłem grupkę 4 zawodników, problem polegał na tym, że po zjeździe był od razu krótki singiel a ostatniemu zawodnikowi z grupki nie podobała się prędkość, więc poszła ostra dyskusja, w której dwóch zawodników z przodu dowiedziało się, że są pier****** jeb***** chamami i takie tam, biorąc pod uwagę światową rangę zawodów i walkę o czołowe lokaty było to bardzo na miejscu. Co zabawne po wyprzedzeniu tych zawodników gość chciał jeszcze wyprzedzać koleżankę ze Świata Rowerów, która (IMO słusznie) dość niechętnie chciała go puścić, ale po krótkiej wymianie zdań gość pojechał :)
Ostatnie kilkanaście kilometrów to w większości dziurawe szutrowe drogi połączone z asfaltem, na których dogoniłem wspomnianego powyżej klienta, który wszystkich musiał wyprzedzić, by finalnie samemu być wyprzedzonym. I po co to wszystko, skoro jak widać nie wyprzedzając wszystkich 'na chama' też można...
Pod koniec trasy już raczej nic ciekawego nie było, jedynie sama końcówka i wjazd na tory, gdzie stał policjant i dosłownie wpychał na ścieżkę wzdłuż torów, tak, by nie ułatwić sobie jadąc asfaltem (taka sytuacja była w Wyszkowie, widać, że org reaguje z maratonu na maraton, za co należy się plus :) ), trochę terenu, na finiszu udało się jeszcze dojść i wyprzedzić zawodnika z którym dość sporo jechaliśmy razem.
Po finiszu czekamy z Piotrkiem na resztę ekipy... czekamy i czekamy, dość sporo, biorąc pod uwagę, że Łukasz ogólnie jest chyba ode mnie lepszy a Bartek startował z 2 sektora, więc pewnie też jest lepszy powinni już być. Po pewnym czasie dojeżdża Łukasz, stwierdzając, że kiepsko mu się jechało i to nie jego dzień.
Poczekaliśmy chwilę na Bartka i poszliśmy bez niego wkładać już rowery do auta.
Po chwili dochodzi prowadząc rower, okazało się, że złapał 3 gumy i wycofał się z wyścigu :(
Spakowaliśmy rowery i już nie autostradą wróciliśmy do domu :)
Maraton całkiem udany, fajna trasa IMO porównywalna z NDM, izotonik na bufetach, zdecydowanie było ok :)