- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
Wpisy archiwalne w kategorii
Race Day
Dystans całkowity: | 835.00 km (w terenie 677.00 km; 81.08%) |
Czas w ruchu: | 37:24 |
Średnia prędkość: | 22.33 km/h |
Maksymalna prędkość: | 58.00 km/h |
Suma podjazdów: | 4027 m |
Maks. tętno maksymalne: | 199 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 190 (95 %) |
Suma kalorii: | 33728 kcal |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 52.19 km i 2h 20m |
Więcej statystyk |
Poland Bike Legionowo - 26.05.2013
Niedziela, 26 maja 2013 | dodano:28.05.2013 Kategoria 40-59km, Race Day
Km: | 56.00 | Km teren: | 48.00 | Czas: | 02:35 | km/h: | 21.68 |
Pr. maks.: | 54.50 | Temperatura: | 18.0 | HRmax: | 191( 95%) | HRavg | 177( 88%) |
Kalorie: | 2418kcal | Podjazdy: | 235m | Rower: | Merida 96 |
Niedziela, 9 rano - nikt normalny o tej godzinie nie wstaje. A jednak... dobrze, że w tym sezonie start Poland Bike przesunął się na 12:30 to przynajmniej trochę dłużej można pospać.
Przed maratonem wszystko przygotowane i zaplanowane, nawet wykonane wedle planu: paliwo zatankowane, camelbak pełny, żele w kieszeni, można jechać :)
Do Legionowa dojazd sprawny, miasteczko bardzo blisko stacji, na miejscu jestem chwilę po 11, do startu ponad godzina. Oglądam start dystansu Fan, sprawdzam swój sektor, jakieś 30 minut przed startem robię rozgrzewkę i jadę w sektor. Do sektora wjeżdżam 10 minut przed startem a sektor w połowie pełny - masakra, żeby stanąć z przodu musiałbym skończyć rozgrzewkę chyba 20 minut przed startem co kompletnie nie ma sensu. No ale nic, grzecznie czekam, start równo o czasie.
Trasa w tym roku nieco inna niż ta z zeszłego, znacznie mniej pierwszego asfaltu, więcej piachu, chyba nieco mniej singli. Asfaltu faktycznie mało, bo jakieś 2 kilometry i od razu wjazdu w teren, podczas rozgrzewki przejechałem początek, więc wiedziałem jak pojechać, żeby nieco wyprzedzić.
Trochę tam powyprzedzałem, ale po 20 minutach tempo okazało się dla mnie zbyt mocne, płuca przestały wyrabiać i musiałem konkretnie zwolnić, rozjazd na szczęście na 16 kilometrze, więc po jego przejechaniu już nie było odwrotu, i dobrze :)
Starałem się trzymać za innymi zawodnikami i nawet dobrze mi to szło, kilka razy ciągnąłem kilku zawodników, tylko oprócz problemu ze mną (który po krótkim odpoczynku się nie powtórzył) miałem problem z rowerem, łańcuch na kasecie koszmarnie mi przeskakiwał i na podjazdach pojawiały się problemy (raz łańcuch znalazł się między szprychami a kasetą...), było kilka miejsc, gdzie trzeba było prowadzić, po podprowadzeniu, wejściu na rower łańcuch znów przeskakuje. Najgorsze było to, że właśnie problem pojawił się, kiedy z kilkoma innymi zawodnikami przechodziliśmy przez przewrócone drzewo, po wejściu na rower już nie było szans na dogonienie, bo nie mogłem się rozpędzić, straszna lipa. Gdzieś tak po 30 km na koło siadł mi kolega z którym jechałem aż do końca,próbowałem kilak razy uciekać, ale jedynie na finiszu udało się kilkanaście sekund zyskać.
Na trasie oprócz oczywistych atrakcji dużym zaskoczeniem okazało się podziemne przejście na stacji kolejowej - nie ukrywam, że bardzo chciałem tam po prostu zostać, poczekać na pierwszy pociąg i jak najszybciej wrócić do domu, ale do mety było już niedaleko, więc jakoś dotoczyłem się do końca.
Po przejechaniu mety obżarłem bufet, posiedziałem i pokręciłem się trochę po miasteczku, później w tomboli zgarnąłem okulary i wróciłem do domu :)
Generalnie maraton całkiem ok, wynik nienajlepszy, ale ujdzie, punktów sektorowych dużo nie straciłem, z sektora nie spadłem, więc jest ok. Teraz trzeba się przygotowywać do kolejnego startu, bo za 2 tygodnie Wąchock w Świętokrzyskiem, więc może być technicznie :)
Przed maratonem wszystko przygotowane i zaplanowane, nawet wykonane wedle planu: paliwo zatankowane, camelbak pełny, żele w kieszeni, można jechać :)
Do Legionowa dojazd sprawny, miasteczko bardzo blisko stacji, na miejscu jestem chwilę po 11, do startu ponad godzina. Oglądam start dystansu Fan, sprawdzam swój sektor, jakieś 30 minut przed startem robię rozgrzewkę i jadę w sektor. Do sektora wjeżdżam 10 minut przed startem a sektor w połowie pełny - masakra, żeby stanąć z przodu musiałbym skończyć rozgrzewkę chyba 20 minut przed startem co kompletnie nie ma sensu. No ale nic, grzecznie czekam, start równo o czasie.
Trasa w tym roku nieco inna niż ta z zeszłego, znacznie mniej pierwszego asfaltu, więcej piachu, chyba nieco mniej singli. Asfaltu faktycznie mało, bo jakieś 2 kilometry i od razu wjazdu w teren, podczas rozgrzewki przejechałem początek, więc wiedziałem jak pojechać, żeby nieco wyprzedzić.
Trochę tam powyprzedzałem, ale po 20 minutach tempo okazało się dla mnie zbyt mocne, płuca przestały wyrabiać i musiałem konkretnie zwolnić, rozjazd na szczęście na 16 kilometrze, więc po jego przejechaniu już nie było odwrotu, i dobrze :)
Starałem się trzymać za innymi zawodnikami i nawet dobrze mi to szło, kilka razy ciągnąłem kilku zawodników, tylko oprócz problemu ze mną (który po krótkim odpoczynku się nie powtórzył) miałem problem z rowerem, łańcuch na kasecie koszmarnie mi przeskakiwał i na podjazdach pojawiały się problemy (raz łańcuch znalazł się między szprychami a kasetą...), było kilka miejsc, gdzie trzeba było prowadzić, po podprowadzeniu, wejściu na rower łańcuch znów przeskakuje. Najgorsze było to, że właśnie problem pojawił się, kiedy z kilkoma innymi zawodnikami przechodziliśmy przez przewrócone drzewo, po wejściu na rower już nie było szans na dogonienie, bo nie mogłem się rozpędzić, straszna lipa. Gdzieś tak po 30 km na koło siadł mi kolega z którym jechałem aż do końca,próbowałem kilak razy uciekać, ale jedynie na finiszu udało się kilkanaście sekund zyskać.
Na trasie oprócz oczywistych atrakcji dużym zaskoczeniem okazało się podziemne przejście na stacji kolejowej - nie ukrywam, że bardzo chciałem tam po prostu zostać, poczekać na pierwszy pociąg i jak najszybciej wrócić do domu, ale do mety było już niedaleko, więc jakoś dotoczyłem się do końca.
Po przejechaniu mety obżarłem bufet, posiedziałem i pokręciłem się trochę po miasteczku, później w tomboli zgarnąłem okulary i wróciłem do domu :)
Generalnie maraton całkiem ok, wynik nienajlepszy, ale ujdzie, punktów sektorowych dużo nie straciłem, z sektora nie spadłem, więc jest ok. Teraz trzeba się przygotowywać do kolejnego startu, bo za 2 tygodnie Wąchock w Świętokrzyskiem, więc może być technicznie :)
Poland Bike - Otwock - 12.05.2013
Niedziela, 12 maja 2013 | dodano:13.05.2013 Kategoria Race Day, 40-59km
Km: | 58.00 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:51 | km/h: | 20.35 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 16.0 | HRmax: | 174( 87%) | HRavg | 190( 95%) |
Kalorie: | 2600kcal | Podjazdy: | 330m | Rower: | Merida 96 |
No i kolejny start za mną... Tym razem nieco dalej niż poprzednio, ale wciąż relatywnie blisko, bo w Otwocku, czyli ok 35 min. jazdy pociągiem.
Ten miesiąc jak widać na słupkach po lewej minął dość spokojnie - to chyba głównie za sprawą znacznie zmniejszonej ilości czasu na treningi, praca, studia, niestety dość ciężko pogodzić to jeszcze z rowerem, no ale jakoś trzeba sobie radzić, do tego jeszcze rozpoczęty sezon wyścigowy, więc (akurat w ostatnim miesiącu) jakoś tych kilometrów nieco mniej wyszło, ale za to przybyły kilometry w terenie. :)
Nauczony poprzednim startem tym razem nogawki i wszystko inne spakowałem wieczorem przed startem, żeby rano szybko wyjść i nie szukać nogawek jak ostatnio - plan się udał, rano szybko się ogarnąłem i szybko na dworzec a że wszystko miałem dobrze zaplanowane to na pociąg poczekałem może 5 minut i pojechałem - "nowym" EN57-AKM :)
Na miejscu bez problemu dojechałem do miasteczka, oddałem rzeczy do biura, ogólnie się przygotowałem, zjadłem bułkę i na rozgrzewkę. 15 minut rozgrzewki, kilka mocniejszych akcentów i na start, do 5 sektora... 10 minut przed startem stoję w sektorze a i tak staję w połowie sektora. Generalnie plan jest taki, żeby możliwie szybko po starcie przebić się przez 5 i 4 sektor i jechać w jakiejś w miarę mocnej grupie. Chyba tylko jednego nie wziąłem pod uwagę w tym idealnym planie, mianowicie po starcie ludzie z 5 sektora zupełnie nie współpracowali, kompletny chaos, każdy jechał swoje, każdy oddzielnie, ja tylko skakałem między kołami kolejnych zawodników i nawet to wyprzedzanie jakoś szło, bo w 4. sektorze znalazłem się jakoś po 4 minutach. Jechałem i wyprzedzałem kolejnych zawodników, nawet dość spokojnie, bo tętno ustabilizowało się w okolicy 182 bpm, ale po 30 minutach zjedzona bułka dała o sobie znać (nie, nie w ten sposób... :>), jakoś tak na ok 10 minut dopadła mnie kolka, tętno oczywiście w dół, tempo oczywiście w dół, ale jakoś jechałem do przodu. Oprócz kolki sporym zaskoczeniem okazał się też szybki pierwszy bufet (na 15 km może), wziąłem izo, bo nawet to było częścią planu - tym razem w plecaku miałem sporo mniej wody niż poprzednio, byłem lekki, szybki i zwinny :)
Bez większych niespodzianek wyprzedzałem kolejnych zawodników, nawet błoto i piach mi nie przeszkadzały, jechało się na prawdę dobrze chociaż było kilka momentów, gdzie jechałem na granicy, ale obyło się bez zaliczenia gleby. Niestety kolejna niedogodność po ~1.5h wyścigu, tym razem plecy - masakra, dolna część pleców (korzonki?) koszmarnie bolała, mimo fulla, mimo nie największego ciśnienia w oponach bolały mnie cholerne plecy, pierwszy raz podczas wyścigu tyle razy miałem ochotę zejść z trasy, ale wyszedłem z założenia, że zmarnowałbym całkiem udany start a do mety i tak trzeba jakoś dojechać, więc cisnąłem dalej. W drugiej połowie wyścigu po tym jak 2 razy moje (NOWE!) buty nurkowały w kałuży widząc wielkie błoto, którego przejechać nie było szansy olałem wszystko, zlazłem z roweru i przez środek błota przebiegłem, zyskałem nawet trochę nad zawodnikami z tyłu. Na trasie było też kilka fajnych podjazdów i chyba sam siebie na niektórych zaskoczyłem, w sumie prowadziłem tylko raz, ale na mocno piaszczystym, więc czuję się usprawiedliwiony, swoją drogą 5 sektor = sporo blokowania na nawet względnie prostych podjazdach:
Większość trasy przejechałem samotnie, dojeżdżałem do jednej grupy, chwila odpoczynku i do przodu, do kolejnej grupy i o ile z przodu widać kogoś to jest motywacja i chęć gonienia, gorzej, jeżeli 200-300 m przede mną nikogo nie widać. Tak właśnie było jakieś 10 km przed metą (po kolejnej kolce i bólu pleców), dałem się dogonić 2 kolegom i usiadłem im na kole, kolejna grupa w oddali przed nami i to dość sporo, pewnie minuta straty. Chwilę odpocząłem, wkurzyłem się i wskoczyłem na przód, powiedziałem chłopakom, ze gonimy, no i goniliśmy... tętno ze 170 wskoczyło na ~186, jedziemy tak kilometr, drugi, trzeci, piąty, powoli się zbliżamy do przeciwników, ale mam wrażenie, że jednak nie damy rady ich dogonić, proszę o zmianę, ale słyszę, żebym ciągnął dalej, że koledzy już i tak nie zaatakują... no trudno, cisnę dalej. Na ostatnim kilometrze, już praktycznie na samym wjeździe na stadion jesteśmy kilka/kilkanaście metrów za grupką 3 osób, którą goniliśmy... jest nieźle. Szybki wjazd na stadion, 150 metrów do końca i już sam jestem na kole ostatniego kolegi z poprzedzającej grupy, myślę sobie, że jest dobrze, ale trzeba będzie mocno finiszować, bo pewnie nie dadzą łatwo się wyprzedzić, do tego nie najlepsza pozycja do wyprzedzania, bo po wewnętrznej się nie zmieszczę a przede mną z lewej jedzie jeden z zawodników:
Lekko zwalniam i wychodzę na zewnętrzną oczekując mocnej walki na finiszu i zonk... przyciskam na pedały, przejeżdżam linię mety, patrzę za siebie a koledzy za mną finiszują 3 sekundy później, szkoda, bo lubię tak bezpośrednią walkę :)
Po finiszu padam na ziemię, łapię oddech, zjadam makaron (fuj, paskudny się okazał tym razem), torchę ciastek i owoców, chwilę czekam na wyniki, zamieniam kilka słów ze znajomymi i wracam do domu - zimno, może padać, nie ma na co czekać :)
Trasa bardzo fajna, trochę mną wytrząchało, ale nawet błoto, i piach nie umniejszyły trasie, były podjazdy, trochę zjazdów, trzeba było skręcać, trasa jak na mazowsze genialna, można ją chyba porównać do ubiegłorocznego Płocka, nawet suma podjazdów wyszła jakaś podobna.
A wynik całkiem ok - 83% rating, rok temu taki rating miałem dopiero we wrześniu a tu jeszcze małe problemy na trasie, jest ok. Plan zakładał też awans przynajmniej do 3. sektora - szkoda, że nie założyłem ambitniejszego 2. sektora, bo zabrakło mi 1 punktu do awansu wyżej... 10 sekund, no ale trudno, za 2 tygodnie awansuję sobie :)
Wracając jeszcze do celów i planów - wyprzedanie wyszło dobrze - z 5. sektora szybszych było 5 zawodników, z 4. sektora aż 2 osoby i z 3 sektora wyprzedziłem ok 2/3, jestem zadowolony z wyniku i to chyba najważniejsze :)
Ten miesiąc jak widać na słupkach po lewej minął dość spokojnie - to chyba głównie za sprawą znacznie zmniejszonej ilości czasu na treningi, praca, studia, niestety dość ciężko pogodzić to jeszcze z rowerem, no ale jakoś trzeba sobie radzić, do tego jeszcze rozpoczęty sezon wyścigowy, więc (akurat w ostatnim miesiącu) jakoś tych kilometrów nieco mniej wyszło, ale za to przybyły kilometry w terenie. :)
Nauczony poprzednim startem tym razem nogawki i wszystko inne spakowałem wieczorem przed startem, żeby rano szybko wyjść i nie szukać nogawek jak ostatnio - plan się udał, rano szybko się ogarnąłem i szybko na dworzec a że wszystko miałem dobrze zaplanowane to na pociąg poczekałem może 5 minut i pojechałem - "nowym" EN57-AKM :)
Na miejscu bez problemu dojechałem do miasteczka, oddałem rzeczy do biura, ogólnie się przygotowałem, zjadłem bułkę i na rozgrzewkę. 15 minut rozgrzewki, kilka mocniejszych akcentów i na start, do 5 sektora... 10 minut przed startem stoję w sektorze a i tak staję w połowie sektora. Generalnie plan jest taki, żeby możliwie szybko po starcie przebić się przez 5 i 4 sektor i jechać w jakiejś w miarę mocnej grupie. Chyba tylko jednego nie wziąłem pod uwagę w tym idealnym planie, mianowicie po starcie ludzie z 5 sektora zupełnie nie współpracowali, kompletny chaos, każdy jechał swoje, każdy oddzielnie, ja tylko skakałem między kołami kolejnych zawodników i nawet to wyprzedzanie jakoś szło, bo w 4. sektorze znalazłem się jakoś po 4 minutach. Jechałem i wyprzedzałem kolejnych zawodników, nawet dość spokojnie, bo tętno ustabilizowało się w okolicy 182 bpm, ale po 30 minutach zjedzona bułka dała o sobie znać (nie, nie w ten sposób... :>), jakoś tak na ok 10 minut dopadła mnie kolka, tętno oczywiście w dół, tempo oczywiście w dół, ale jakoś jechałem do przodu. Oprócz kolki sporym zaskoczeniem okazał się też szybki pierwszy bufet (na 15 km może), wziąłem izo, bo nawet to było częścią planu - tym razem w plecaku miałem sporo mniej wody niż poprzednio, byłem lekki, szybki i zwinny :)
Bez większych niespodzianek wyprzedzałem kolejnych zawodników, nawet błoto i piach mi nie przeszkadzały, jechało się na prawdę dobrze chociaż było kilka momentów, gdzie jechałem na granicy, ale obyło się bez zaliczenia gleby. Niestety kolejna niedogodność po ~1.5h wyścigu, tym razem plecy - masakra, dolna część pleców (korzonki?) koszmarnie bolała, mimo fulla, mimo nie największego ciśnienia w oponach bolały mnie cholerne plecy, pierwszy raz podczas wyścigu tyle razy miałem ochotę zejść z trasy, ale wyszedłem z założenia, że zmarnowałbym całkiem udany start a do mety i tak trzeba jakoś dojechać, więc cisnąłem dalej. W drugiej połowie wyścigu po tym jak 2 razy moje (NOWE!) buty nurkowały w kałuży widząc wielkie błoto, którego przejechać nie było szansy olałem wszystko, zlazłem z roweru i przez środek błota przebiegłem, zyskałem nawet trochę nad zawodnikami z tyłu. Na trasie było też kilka fajnych podjazdów i chyba sam siebie na niektórych zaskoczyłem, w sumie prowadziłem tylko raz, ale na mocno piaszczystym, więc czuję się usprawiedliwiony, swoją drogą 5 sektor = sporo blokowania na nawet względnie prostych podjazdach:
Większość trasy przejechałem samotnie, dojeżdżałem do jednej grupy, chwila odpoczynku i do przodu, do kolejnej grupy i o ile z przodu widać kogoś to jest motywacja i chęć gonienia, gorzej, jeżeli 200-300 m przede mną nikogo nie widać. Tak właśnie było jakieś 10 km przed metą (po kolejnej kolce i bólu pleców), dałem się dogonić 2 kolegom i usiadłem im na kole, kolejna grupa w oddali przed nami i to dość sporo, pewnie minuta straty. Chwilę odpocząłem, wkurzyłem się i wskoczyłem na przód, powiedziałem chłopakom, ze gonimy, no i goniliśmy... tętno ze 170 wskoczyło na ~186, jedziemy tak kilometr, drugi, trzeci, piąty, powoli się zbliżamy do przeciwników, ale mam wrażenie, że jednak nie damy rady ich dogonić, proszę o zmianę, ale słyszę, żebym ciągnął dalej, że koledzy już i tak nie zaatakują... no trudno, cisnę dalej. Na ostatnim kilometrze, już praktycznie na samym wjeździe na stadion jesteśmy kilka/kilkanaście metrów za grupką 3 osób, którą goniliśmy... jest nieźle. Szybki wjazd na stadion, 150 metrów do końca i już sam jestem na kole ostatniego kolegi z poprzedzającej grupy, myślę sobie, że jest dobrze, ale trzeba będzie mocno finiszować, bo pewnie nie dadzą łatwo się wyprzedzić, do tego nie najlepsza pozycja do wyprzedzania, bo po wewnętrznej się nie zmieszczę a przede mną z lewej jedzie jeden z zawodników:
Lekko zwalniam i wychodzę na zewnętrzną oczekując mocnej walki na finiszu i zonk... przyciskam na pedały, przejeżdżam linię mety, patrzę za siebie a koledzy za mną finiszują 3 sekundy później, szkoda, bo lubię tak bezpośrednią walkę :)
Po finiszu padam na ziemię, łapię oddech, zjadam makaron (fuj, paskudny się okazał tym razem), torchę ciastek i owoców, chwilę czekam na wyniki, zamieniam kilka słów ze znajomymi i wracam do domu - zimno, może padać, nie ma na co czekać :)
Trasa bardzo fajna, trochę mną wytrząchało, ale nawet błoto, i piach nie umniejszyły trasie, były podjazdy, trochę zjazdów, trzeba było skręcać, trasa jak na mazowsze genialna, można ją chyba porównać do ubiegłorocznego Płocka, nawet suma podjazdów wyszła jakaś podobna.
A wynik całkiem ok - 83% rating, rok temu taki rating miałem dopiero we wrześniu a tu jeszcze małe problemy na trasie, jest ok. Plan zakładał też awans przynajmniej do 3. sektora - szkoda, że nie założyłem ambitniejszego 2. sektora, bo zabrakło mi 1 punktu do awansu wyżej... 10 sekund, no ale trudno, za 2 tygodnie awansuję sobie :)
Wracając jeszcze do celów i planów - wyprzedanie wyszło dobrze - z 5. sektora szybszych było 5 zawodników, z 4. sektora aż 2 osoby i z 3 sektora wyprzedziłem ok 2/3, jestem zadowolony z wyniku i to chyba najważniejsze :)
Poland Bike, NDM - 14.04.2013
Niedziela, 14 kwietnia 2013 | dodano:17.04.2013 Kategoria 40-59km, Race Day
Km: | 42.00 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 02:10 | km/h: | 19.38 |
Pr. maks.: | 56.00 | Temperatura: | 9.0 | HRmax: | 191( 95%) | HRavg | 177( 88%) |
Kalorie: | 2006kcal | Podjazdy: | 320m | Rower: | Merida 96 |
No i rozpoczęcie sezonu "z głowy", co prawda dużo przeciwności - najpierw beznadziejna pogoda i przełożona impreza w Legionowie, później uszkodzenie amortyzatora i widmo konieczności zakupu nowego. Jakoś udało się ogarnąć i pojechać do Nowego Dworu na pierwszy start w tym sezonie.
Z powodu w/w warunków atmosferycznych trasa została skrócona kilka dni przed startem do 42 km, jako 2 pętle po (chyba) 16 km + dojazd i finisz, brzmi nieźle, ale jest mały haczyk... na pętli jest Wajsgórka, 2 pętle to 2 Wajsgórki... :)
Dojazd do miejsca zawodów bezproblemowy, chociaż do startu zostało raptem 35 minut a trzeba jeszcze opłacić. Po opłaceniu raptem 20 minut do startu a jeszcze rozgrzewka... no nic, robię te kilkanaście minut rozgrzewki smarując wcześniej nogi maścią rozgrzewającą (tak, było 9 stopni a miałem krótkie spodenki :P) i do sektora.
Start punktualnie o 12:30, ale nie ma morderczego tempa, powiedziałbym, że jest wyjątkowo spokojnie, pulsometr nie chce pokazać więcej niż 170, więc kompletny luz, aż dziwne.
Początek całkiem fajny - wśród murów twierdzy Modlin, jedzie się całkiem ok, trochę błota, trochę wystających z ziemi niespodzianek, ale może być.
Później tam gdzieś trochę asfaltu, więc też całkiem ok, gorzej było w terenie. Błota od cholery, chyba nieco za dużo powietrza w oponach i miotało mną na wszystkie strony. O ile na śliskim nigdy sobie dobrze nie radziłem o tyle teraz była kompletna kicha. Wspomniane błoto było też na Wajsgórce - kolce w butach gówno dały, metr podejścia i 2 metry w dół, nawet na pierwszym okrążeniu Grzegorz Wajs stał na podejściu i nas 'dopingował', ale jakoś tak bezskutecznie :)
W sumei to nie wiem co więcej napisać, trochę kiepsko wypadłem, bo dojechałem dość daleko z czasem 2:10 i spadłem do... 5 sektora. W takim razie idę trenować zamiast pisać :)
Jeszcze kilka fotek :P
Z powodu w/w warunków atmosferycznych trasa została skrócona kilka dni przed startem do 42 km, jako 2 pętle po (chyba) 16 km + dojazd i finisz, brzmi nieźle, ale jest mały haczyk... na pętli jest Wajsgórka, 2 pętle to 2 Wajsgórki... :)
Dojazd do miejsca zawodów bezproblemowy, chociaż do startu zostało raptem 35 minut a trzeba jeszcze opłacić. Po opłaceniu raptem 20 minut do startu a jeszcze rozgrzewka... no nic, robię te kilkanaście minut rozgrzewki smarując wcześniej nogi maścią rozgrzewającą (tak, było 9 stopni a miałem krótkie spodenki :P) i do sektora.
Start punktualnie o 12:30, ale nie ma morderczego tempa, powiedziałbym, że jest wyjątkowo spokojnie, pulsometr nie chce pokazać więcej niż 170, więc kompletny luz, aż dziwne.
Początek całkiem fajny - wśród murów twierdzy Modlin, jedzie się całkiem ok, trochę błota, trochę wystających z ziemi niespodzianek, ale może być.
Później tam gdzieś trochę asfaltu, więc też całkiem ok, gorzej było w terenie. Błota od cholery, chyba nieco za dużo powietrza w oponach i miotało mną na wszystkie strony. O ile na śliskim nigdy sobie dobrze nie radziłem o tyle teraz była kompletna kicha. Wspomniane błoto było też na Wajsgórce - kolce w butach gówno dały, metr podejścia i 2 metry w dół, nawet na pierwszym okrążeniu Grzegorz Wajs stał na podejściu i nas 'dopingował', ale jakoś tak bezskutecznie :)
W sumei to nie wiem co więcej napisać, trochę kiepsko wypadłem, bo dojechałem dość daleko z czasem 2:10 i spadłem do... 5 sektora. W takim razie idę trenować zamiast pisać :)
Jeszcze kilka fotek :P
PB Warszawa Wawer - 13.10.2012
Sobota, 13 października 2012 | dodano:14.10.2012 Kategoria 40-59km, Race Day
Km: | 51.50 | Km teren: | 48.00 | Czas: | 02:15 | km/h: | 22.89 |
Pr. maks.: | 47.00 | Temperatura: | 8.0 | HRmax: | 199(100%) | HRavg | 182( 91%) |
Kalorie: | 2109kcal | Podjazdy: | 214m | Rower: | Merida 96 |
Oj ten tydzień był kiepski, bardzo kiepski.
W zeszłą niedzielę zerwałem 3 śruby w korbie (no niestety jak ma się zbyt mocną nogę to tak bywa :D ), połaziłem po sklepach w okolicy i kompletnie nigdzie nie ma samych śrub/kominów, co za porażka. Oprócz tego dieta też nie była najlepsza - w McDonaldzie aktualnie jest miesiąc hamburgerów po 2 zł, przynależność do grona studentów zobowiązuje, także przez 2 dni jechałem wyłącznie na hamburgerach :)
Mimo tych przeciwności losu jak na prawdziwego sportowca przystało z podniesioną głową wybrałem się na finałowy etap Poland Bike w Wawrze.
Etap o tyle fajny, że dość blisko, więc mogłem się wyspać. Rano standardowy rytuał, pakowanie, śniadanie, wybór ciuchów (co nie okazało się łatwe). Na rowerze lajtowo dojechałem do dw. Wschodniego z którego SKM-ką dojechałem do Wawra, kolejne 5 minut na rowerze i jestem w miasteczku PB, szybko i sprawnie.
Na miejscu załatwienie formalności, w oczekiwaniu na Artura (który był bardzo miły i pożyczył mi śruby do korby) zacząłem grzebać przy korbie, w międzyczasie spotkałem Bartka i Piotrka. Kilka chwil później dojeżdża Artur i daje mi śruby z kominami...
No i lipa. Kominy okazały się nieco za długie, więc śruba nie wkręcała się do końca i trzeba było kombinować. Finalnie w korbie pozostały: 2 kominy i 1 śruba KCNC i do tego 2 śruby i komin Shimano, wyglądało (i nadal wygląda) to nieco dziwnie, ale cóż, ważne, że działało :)
W każdym razie udało się wszystko poskładać i z Piotrem ruszyliśmy do sektora - tym razem startowałem z 2. przez co nieco miałem obawy co do tempa i mojej dyspozycji, ale z drugiej strony jakoś się w tym sektorze znalazłem, więc może nie będzie aż tak źle...
Po starcie dość szybko, ale o dziwo jedzie się nieźle, utrzymanie 40 kmph nie sprawia problemów, nawet tętno nie osiąga kosmicznych wartości, więc może nie będzie tak źle jak się wydawało, jedyne, czego się obawiam przez pierwszych kilka kilometrów to te nieszczęsne śruby w korbie, ale skoro na starcie nie pękły to może jakoś dojadę :)
Trasa tak jak było zapowiadane okazało się dość techniczna, prawie od samego początku single i o dziwo zakręty. Biorąc pod uwagę, że w niektórych wcześniejszych edycjach można było pozbawić rower sterów i jechać bez ruszania kierownicą tak tu nie było takiej możliwości (w sumie można było próbować, ale oprócz zakrętów były też drzewa, więc mogłoby to się skończyć nie najlepiej). W każdym razie po starcie trzymam się dość blisko Piotrka, na pierwszych kilometrach tempo mimo singli jest bardzo dobre, jednak co 2. sektor to 2. sektor - praktycznie zero blokowania na trasie, chyba pierwszy taki odcinek, gdzie to blokowanie było to był odcinek błotny... bardzo błotny. Można było pojechać bokiem, po takich małych muldach, albo przejechać środkiem, gdzie leżało idealnie równe błoto (chyba nikt nie próbował tam wjeżdżać), wyglądało tak niesamowicie zachęcająco, że nie mogłem się oprzeć. No i wjechałem :D
Przejechałem może 2 metry i stanąłem na środku, błoto okazało się dość głębokie, więc szybko zeskoczyłem z roweru i podbiegłem do suchszego miejsca, w tym czasie wyprzedził mnie ze 3 osoby, no ale trudno, to dopiero początek, więc na odrobienie dużo czasu. Po ok 12 km pierwszy bufet, chwilę później rozjazd i od razu luźniej, w zasięgu wzroku tylko 2 zawodników, tuż za mną Piotrek, jedziemy tak jakiś czas, po czym Piotrek stwierdza, że zna te tereny i żeby jechać za nim...
W tym momencie 1 z zawodników, którzy z nami jechali pojechał do przodu, Piotrek z przodu, za nim 2. zawodnik i ja jako 3. Trasa wyglądała tak, że był lekki, piaszczysty zjazd skręcający lekko w lewo i strzałki wskazujące dobry kierunek. Oczywiście co? Piotrek pojechał prawą stroną, gość za nim krzyczał, żeby skręcił w lewo (tak jak trasa wiodła) a ja pojechałem zgodnie ze strzałką. Okazało się, że Piotrek nie kłamał i faktycznie znał trasę, bo kilka ładnych sekund na zjeździe zyskał, no ale trudno, jakoś go dogoniliśmy.
W sumie jakoś dużo szczegółów z trasy nie pamiętam, jedynie to, że z Piotrem jechaliśmy chyba >30 km razem, w pewnym momencie za mną jechała Maja Busma:
co było NIESAMOWICIE irytujące (znaczy to uczucie oddechu laski na plecach :( ), ale finalnie została gdzieś z tyłu. Oprócz tego jestem z siebie dumny - podjechałem wszystko (oprócz tego na powyższej fotce :D ) i te dłuższe podjazdy i te krótsze, piaszczyste, gdzie ludzie się zakopywali, opony jak zwykle w piachu idą jak rakiety :)
Muszę przyznać, że dałem z siebie 100%, więcej wycisnąć było bardzo trudno, zresztą wystarczy spojrzeć na HR Max i Avg, ale trzeba przyznać, że gdy odjeżdżam grupce na prostej, żeby dojechać do następnej, dojeżdżam, odwracam się i widzę jak daleko jest tamta grupka - bardzo budujące uczucie, o to w tym wszystkim chodzi :)
W międzyczasie Piotrek został gdzieś z tyłu, ja starałem się jak najwięcej nadrobić i nawet szło nie najgorzej, tylko znów był problem z określeniem dystansu wyścigu. Teoretycznie miało być 47 km, jednak przy kładce na 37 km ktoś stwierdził, że do mety 14 km, oczywiście pomyślałem coś w stylu "WTF?! niech sobie poustawiają liczniki", ale niestety gość miał rację, po 48 km miałem nadzieję, że zaraz meta, a że te 3 km były po płaskiej i szerokiej drodze to nieco przycisnąłem, wyprzedziłem kilka kolejnych osób, ale ile można jechać na 110%? Po 50 km jakiś gość jechał z boku pod prąd, więc do mety pewnie blisko, po zapytaniu odpowiedział, że 1 kilometr, max 1.5. OMG, miało być 47, jest 50 i jeszcze 1.5, niedobrze... ale to nie wszystko, oprócz tego, że byłem już bardzo mocno zmęczony to jeszcze na domiar złego przede mną musiała jechać laska. Oczywiście będąc prawdziwym facetem nie mogłem dopuścić do tego, żeby kobieta mnie wyprzedziła o kilka sekund. Trochę bardzo za wcześnie, bo jakieś 500 m przed metą zaatakowałem i ją wyprzedziłem, ale przejechałem tak 100-150 m i kompletnie opadłem z sił, byłem pewny, że zaraz mnie dojdzie. Na szczęście zachowawszy męską dumę udało mi się przejechać metę z 10-sekundową przewagą :)
Po finiszu chwila spędzona plackiem na trawie, później do centrum miasteczka, gdzie przyjechał Piotrek - Bobik i Menedżerka, pogadaliśmy, w międzyczasie zrobiło się bardzo ciepło, wyszło słońce, trzeba przyznać, że pogoda dziś do ścigania była idealna - ok 7 stopni, jechałem w wiatrówce i długich gaciach z ocieplaczami na kolanach i było super, nie zgrzałem się, nie zamarzłem, oprócz tego nowe okulary okazały się super - kiedy przechodziłem kładkę, albo już w samym miasteczku, nawet na sekundę nie zaparowały, duży plus dla nich :)
Później jeszcze zostałem na dekoracjach, okazało się, że Piotrek gdzieś pomylił trasę i nadłożył ~3 km, no niestety, taki sport :<
I fotka w miasteczku :)
W każdym razie z dzisiejszego startu jestem bardzo zadowolony, jechało się bardzo dobrze, sprzęt jak zwykle uratował mi tyłek - w jednym momencie już chciałem wyciągać łapy do przodu i wypinać się z pedałów, bo jechałem w bardzo mocnym, niezamierzonym przechyle, ale jakoś udało się wyratować :)
Huh, nawet na dwa filmiki się załapałem (jak to dobrze mieć oczojebną bluzę, przynajmniej łatwo się można na filmiku/fotkach odnaleźć) :))
youtube.com/watch?v=aiC_jA3Yric#at=1m50s (1:50)
youtube.com/watch?v=bG-FeEMzcdA#at=2m28s (2:28) - wiem, marna technika schodzenia z roweru, muszę nad tym popracować :)
To tyle z tegorocznych zawodów, w domu z dumą powiesiłem numer startowy na swoją zajebistą tablicę, także sezon startowy 2012 można uznać za zakończony, teraz czas zrobić sobie roztrenowanie, później trochę przerwy od roweru i trzeba się przygotowywać do nowego sezonu :)
W zeszłą niedzielę zerwałem 3 śruby w korbie (no niestety jak ma się zbyt mocną nogę to tak bywa :D ), połaziłem po sklepach w okolicy i kompletnie nigdzie nie ma samych śrub/kominów, co za porażka. Oprócz tego dieta też nie była najlepsza - w McDonaldzie aktualnie jest miesiąc hamburgerów po 2 zł, przynależność do grona studentów zobowiązuje, także przez 2 dni jechałem wyłącznie na hamburgerach :)
Mimo tych przeciwności losu jak na prawdziwego sportowca przystało z podniesioną głową wybrałem się na finałowy etap Poland Bike w Wawrze.
Etap o tyle fajny, że dość blisko, więc mogłem się wyspać. Rano standardowy rytuał, pakowanie, śniadanie, wybór ciuchów (co nie okazało się łatwe). Na rowerze lajtowo dojechałem do dw. Wschodniego z którego SKM-ką dojechałem do Wawra, kolejne 5 minut na rowerze i jestem w miasteczku PB, szybko i sprawnie.
Na miejscu załatwienie formalności, w oczekiwaniu na Artura (który był bardzo miły i pożyczył mi śruby do korby) zacząłem grzebać przy korbie, w międzyczasie spotkałem Bartka i Piotrka. Kilka chwil później dojeżdża Artur i daje mi śruby z kominami...
No i lipa. Kominy okazały się nieco za długie, więc śruba nie wkręcała się do końca i trzeba było kombinować. Finalnie w korbie pozostały: 2 kominy i 1 śruba KCNC i do tego 2 śruby i komin Shimano, wyglądało (i nadal wygląda) to nieco dziwnie, ale cóż, ważne, że działało :)
W każdym razie udało się wszystko poskładać i z Piotrem ruszyliśmy do sektora - tym razem startowałem z 2. przez co nieco miałem obawy co do tempa i mojej dyspozycji, ale z drugiej strony jakoś się w tym sektorze znalazłem, więc może nie będzie aż tak źle...
Po starcie dość szybko, ale o dziwo jedzie się nieźle, utrzymanie 40 kmph nie sprawia problemów, nawet tętno nie osiąga kosmicznych wartości, więc może nie będzie tak źle jak się wydawało, jedyne, czego się obawiam przez pierwszych kilka kilometrów to te nieszczęsne śruby w korbie, ale skoro na starcie nie pękły to może jakoś dojadę :)
Trasa tak jak było zapowiadane okazało się dość techniczna, prawie od samego początku single i o dziwo zakręty. Biorąc pod uwagę, że w niektórych wcześniejszych edycjach można było pozbawić rower sterów i jechać bez ruszania kierownicą tak tu nie było takiej możliwości (w sumie można było próbować, ale oprócz zakrętów były też drzewa, więc mogłoby to się skończyć nie najlepiej). W każdym razie po starcie trzymam się dość blisko Piotrka, na pierwszych kilometrach tempo mimo singli jest bardzo dobre, jednak co 2. sektor to 2. sektor - praktycznie zero blokowania na trasie, chyba pierwszy taki odcinek, gdzie to blokowanie było to był odcinek błotny... bardzo błotny. Można było pojechać bokiem, po takich małych muldach, albo przejechać środkiem, gdzie leżało idealnie równe błoto (chyba nikt nie próbował tam wjeżdżać), wyglądało tak niesamowicie zachęcająco, że nie mogłem się oprzeć. No i wjechałem :D
Przejechałem może 2 metry i stanąłem na środku, błoto okazało się dość głębokie, więc szybko zeskoczyłem z roweru i podbiegłem do suchszego miejsca, w tym czasie wyprzedził mnie ze 3 osoby, no ale trudno, to dopiero początek, więc na odrobienie dużo czasu. Po ok 12 km pierwszy bufet, chwilę później rozjazd i od razu luźniej, w zasięgu wzroku tylko 2 zawodników, tuż za mną Piotrek, jedziemy tak jakiś czas, po czym Piotrek stwierdza, że zna te tereny i żeby jechać za nim...
W tym momencie 1 z zawodników, którzy z nami jechali pojechał do przodu, Piotrek z przodu, za nim 2. zawodnik i ja jako 3. Trasa wyglądała tak, że był lekki, piaszczysty zjazd skręcający lekko w lewo i strzałki wskazujące dobry kierunek. Oczywiście co? Piotrek pojechał prawą stroną, gość za nim krzyczał, żeby skręcił w lewo (tak jak trasa wiodła) a ja pojechałem zgodnie ze strzałką. Okazało się, że Piotrek nie kłamał i faktycznie znał trasę, bo kilka ładnych sekund na zjeździe zyskał, no ale trudno, jakoś go dogoniliśmy.
W sumie jakoś dużo szczegółów z trasy nie pamiętam, jedynie to, że z Piotrem jechaliśmy chyba >30 km razem, w pewnym momencie za mną jechała Maja Busma:
co było NIESAMOWICIE irytujące (znaczy to uczucie oddechu laski na plecach :( ), ale finalnie została gdzieś z tyłu. Oprócz tego jestem z siebie dumny - podjechałem wszystko (oprócz tego na powyższej fotce :D ) i te dłuższe podjazdy i te krótsze, piaszczyste, gdzie ludzie się zakopywali, opony jak zwykle w piachu idą jak rakiety :)
Muszę przyznać, że dałem z siebie 100%, więcej wycisnąć było bardzo trudno, zresztą wystarczy spojrzeć na HR Max i Avg, ale trzeba przyznać, że gdy odjeżdżam grupce na prostej, żeby dojechać do następnej, dojeżdżam, odwracam się i widzę jak daleko jest tamta grupka - bardzo budujące uczucie, o to w tym wszystkim chodzi :)
W międzyczasie Piotrek został gdzieś z tyłu, ja starałem się jak najwięcej nadrobić i nawet szło nie najgorzej, tylko znów był problem z określeniem dystansu wyścigu. Teoretycznie miało być 47 km, jednak przy kładce na 37 km ktoś stwierdził, że do mety 14 km, oczywiście pomyślałem coś w stylu "WTF?! niech sobie poustawiają liczniki", ale niestety gość miał rację, po 48 km miałem nadzieję, że zaraz meta, a że te 3 km były po płaskiej i szerokiej drodze to nieco przycisnąłem, wyprzedziłem kilka kolejnych osób, ale ile można jechać na 110%? Po 50 km jakiś gość jechał z boku pod prąd, więc do mety pewnie blisko, po zapytaniu odpowiedział, że 1 kilometr, max 1.5. OMG, miało być 47, jest 50 i jeszcze 1.5, niedobrze... ale to nie wszystko, oprócz tego, że byłem już bardzo mocno zmęczony to jeszcze na domiar złego przede mną musiała jechać laska. Oczywiście będąc prawdziwym facetem nie mogłem dopuścić do tego, żeby kobieta mnie wyprzedziła o kilka sekund. Trochę bardzo za wcześnie, bo jakieś 500 m przed metą zaatakowałem i ją wyprzedziłem, ale przejechałem tak 100-150 m i kompletnie opadłem z sił, byłem pewny, że zaraz mnie dojdzie. Na szczęście zachowawszy męską dumę udało mi się przejechać metę z 10-sekundową przewagą :)
Po finiszu chwila spędzona plackiem na trawie, później do centrum miasteczka, gdzie przyjechał Piotrek - Bobik i Menedżerka, pogadaliśmy, w międzyczasie zrobiło się bardzo ciepło, wyszło słońce, trzeba przyznać, że pogoda dziś do ścigania była idealna - ok 7 stopni, jechałem w wiatrówce i długich gaciach z ocieplaczami na kolanach i było super, nie zgrzałem się, nie zamarzłem, oprócz tego nowe okulary okazały się super - kiedy przechodziłem kładkę, albo już w samym miasteczku, nawet na sekundę nie zaparowały, duży plus dla nich :)
Później jeszcze zostałem na dekoracjach, okazało się, że Piotrek gdzieś pomylił trasę i nadłożył ~3 km, no niestety, taki sport :<
I fotka w miasteczku :)
W każdym razie z dzisiejszego startu jestem bardzo zadowolony, jechało się bardzo dobrze, sprzęt jak zwykle uratował mi tyłek - w jednym momencie już chciałem wyciągać łapy do przodu i wypinać się z pedałów, bo jechałem w bardzo mocnym, niezamierzonym przechyle, ale jakoś udało się wyratować :)
Huh, nawet na dwa filmiki się załapałem (jak to dobrze mieć oczojebną bluzę, przynajmniej łatwo się można na filmiku/fotkach odnaleźć) :))
youtube.com/watch?v=aiC_jA3Yric#at=1m50s (1:50)
youtube.com/watch?v=bG-FeEMzcdA#at=2m28s (2:28) - wiem, marna technika schodzenia z roweru, muszę nad tym popracować :)
To tyle z tegorocznych zawodów, w domu z dumą powiesiłem numer startowy na swoją zajebistą tablicę, także sezon startowy 2012 można uznać za zakończony, teraz czas zrobić sobie roztrenowanie, później trochę przerwy od roweru i trzeba się przygotowywać do nowego sezonu :)
Poland Bike Płock - 02.09.2012
Niedziela, 2 września 2012 | dodano:03.09.2012 Kategoria Race Day, 40-59km
Km: | 51.00 | Km teren: | 40.00 | Czas: | 02:07 | km/h: | 24.09 |
Pr. maks.: | 58.00 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | 190( 95%) | HRavg | 178( 89%) |
Kalorie: | 1924kcal | Podjazdy: | 450m | Rower: | Merida 96 |
Ehh, kolejny tydzień opierdzielania się - jedynie w środę pojechałem na Nocturna i tyle... całe 30 km ;D
No nic, kolejny Poland Bike, tym razem dość daleko, bo w Płocku, ale trasa według zapowiedzi miała zdecydowanie rekompensować długą podróż, 500 m przewyższeń, ok 50 km, do tego sztywne podjazdy i karkołomne zjazdy a jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że w sobotę w Płocku spadł deszcz to mogło być tylko ciekawiej :)
Niedziela od samego rana bardzo słoneczna, pobudka chwilę po 8, standardowe szybkie śniadanie, ogarnięcie się i wychodzę z domu, chwilę później już siedzę w wygodnym autku - z Łukaszem i Kubą z BSA umówiliśmy się pod Obi, więc rzut beretem ode mnie.
2 godziny później jesteśmy już w Płocku, słońce nie odpuszcza, robi się coraz cieplej, złożenie rowerów, przypięcie numerów, przebranie się i przygotowanie ekwipunku startowego - tym razem jakoś mozolnie nam to idzie, ale w końcu się udaje :) Z naszego parkingu jedziemy na zobaczyć miasteczko:
Chwilę się kręcimy, robimy rozgrzewkę, gdzie od razu poczułem ciężkie nogi - to nie wróży zbyt dobrze :( Pierwsze kilometry nudne, bo asfaltowe, ale przynajmniej nie płaskie jak stół, do tego fajny asfaltowy zjazd, po którym następuje szykana prawo-lewo. Wiem, że jeżeli w tym miejscu będę miał dobrą widoczność to mogę przejechać bezpiecznie bez hamowania, jadąc w grupie chyba bym się nie odważył.
Ok, wracam do miasteczka, ustawiam się w sektorze w pierwszej linii i czekam na start:
Tym razem start się nie opóźnił, na samym początku jeden z zawodników z naszego sektora baaardzo mocno wyrwał do przodu (finiszował 14. open :D), ale staram się jechać w samym czubie. Przez chwilę grupę prowadzi Łukasz, po chwili daję mu zmianę i tak jak planowałem na stromy zjazd wjeżdżam jako pierwszy, dokręcam do 58 kmph i ładnie ścinając lecimy dalej:
Po kilku kilometrach wjeżdżamy w lekki teren, generalnie double track, na ok 7. kilometrze leżą pierwsi zawodnicy, konkretnie dwóch - jak wspomniałem w sobotę popadało i zrobiło się trochę błota, także trzeba było bardzo się pilnować i uważać, oprócz tego w pewnym momencie na trasie było trochę gruzu, oczywiście musiałem najechać na ten największy kamulec, na szczeście udało się przejechać bez awarii (z przodu muszę jeździc z dętką, więc...).
Niedługo później pierwszy zjazd (4:10 na filmiku poniżej), który był o tyle fajny, że był w wąwozie, do tego w wąwozie była taka jakby ścieżka o szerokości ja wiem... może metra a dookoła takie rowy, wjazd w ten rów skończyłby się raczej na pewno glebą, do tego było sporo błota, a żeby tego było mało to trzeba było jeszcze wyhamować (ja tam leciałem jakieś 35 kmph) prawie do zera, bo była głęboka błotna kałuża i lepiej było ją przejechać powolutku, w każdym razie zjazd arcykozacki :)) O ile mnie pamięć nie myli to później była jazda lasem (5:10), również bardzo fajny teren, bo były i górki i zjazdy nieco techniczne, do tego było kilka przewróconych drzew i jeszcze drzewa takie, że trzeba było się bardzo schylić - dosłownie było tam wszystko :D Jeszcze przed rozjazdem, który był na 16 km podejście - 40% nachylenia... Po rozjeździe jechałem w mniejszej, czteroosobowej grupie, chociaż tempo nie było zbyt mocne, ale nie za bardzo było gdzie wyprzedzić. Znów kilka podobnych zjazdów w wąwozach, chociaż mniej błotnistych, w międzyczasie gdzieś tam chwila na bufet i butelkę wody prosto na głowę, w sumie mimo nieciekawej rozgrzewki nie jechało się źle, jednak palące słońce dawało się we znaki.
Jakieś chyba 15 km (może nawet mniej) przed metą dojechałem do kolegi Andrzeja - 1183 (dzięki :)) z którym dojechaliśmy razem do mety, najpierw jechaliśmy sami po zmianach, później doszliśmy na płaskim - szutrowym odcinku dwóch innych zawodników, by po chwili oddalić się od nich prawie 40 kmph :)
Sama końcówka trasy i dojazd do rynku to jazda po parku a na sam koniec kolejny bardzo ostry podjazd i schody, których raczej podjechać się nie dało:
Na metę wjechaliśmy razem, oczywiście podziękowanie i do miasteczka :) Zamieniłem 2 zdania z Kubą, trochę podjadłem na bufecie, trochę później przyjechał Łukasz, kilka minut, trochę jedzenia jeszcze i poszliśmy się pakować - ostatni dzień wakacji i mogą być korki na trasie, więc lepiej wyjechać jak najszybciej. Korków na szczęście dużych nie było, więc znów w miarę sprawnie dojechaliśmy :)
Za rok jeżeli PB odwiedzi Płock to na pewno mnie nie zabraknie - trasa po prostu genialna, chyba lepsza od Legionowa, zdecydowanie lepsza od wszystkiego innego.
Swoją drogą analizując punkty sektorowe i takie tam wyszło, że musiałem wykręcić rating nieco poniżej 85%, żeby wskoczyć do 2. sektora - wykręciłem 85.4%, także dodatkowa satysfakcja z dobrze wykonanego planu :)
Polecam jeszcze filmik od kolegi Dariusza 'ElNinjo' Nagórskiego:
No nic, kolejny Poland Bike, tym razem dość daleko, bo w Płocku, ale trasa według zapowiedzi miała zdecydowanie rekompensować długą podróż, 500 m przewyższeń, ok 50 km, do tego sztywne podjazdy i karkołomne zjazdy a jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że w sobotę w Płocku spadł deszcz to mogło być tylko ciekawiej :)
Niedziela od samego rana bardzo słoneczna, pobudka chwilę po 8, standardowe szybkie śniadanie, ogarnięcie się i wychodzę z domu, chwilę później już siedzę w wygodnym autku - z Łukaszem i Kubą z BSA umówiliśmy się pod Obi, więc rzut beretem ode mnie.
2 godziny później jesteśmy już w Płocku, słońce nie odpuszcza, robi się coraz cieplej, złożenie rowerów, przypięcie numerów, przebranie się i przygotowanie ekwipunku startowego - tym razem jakoś mozolnie nam to idzie, ale w końcu się udaje :) Z naszego parkingu jedziemy na zobaczyć miasteczko:
Chwilę się kręcimy, robimy rozgrzewkę, gdzie od razu poczułem ciężkie nogi - to nie wróży zbyt dobrze :( Pierwsze kilometry nudne, bo asfaltowe, ale przynajmniej nie płaskie jak stół, do tego fajny asfaltowy zjazd, po którym następuje szykana prawo-lewo. Wiem, że jeżeli w tym miejscu będę miał dobrą widoczność to mogę przejechać bezpiecznie bez hamowania, jadąc w grupie chyba bym się nie odważył.
Ok, wracam do miasteczka, ustawiam się w sektorze w pierwszej linii i czekam na start:
Tym razem start się nie opóźnił, na samym początku jeden z zawodników z naszego sektora baaardzo mocno wyrwał do przodu (finiszował 14. open :D), ale staram się jechać w samym czubie. Przez chwilę grupę prowadzi Łukasz, po chwili daję mu zmianę i tak jak planowałem na stromy zjazd wjeżdżam jako pierwszy, dokręcam do 58 kmph i ładnie ścinając lecimy dalej:
Po kilku kilometrach wjeżdżamy w lekki teren, generalnie double track, na ok 7. kilometrze leżą pierwsi zawodnicy, konkretnie dwóch - jak wspomniałem w sobotę popadało i zrobiło się trochę błota, także trzeba było bardzo się pilnować i uważać, oprócz tego w pewnym momencie na trasie było trochę gruzu, oczywiście musiałem najechać na ten największy kamulec, na szczeście udało się przejechać bez awarii (z przodu muszę jeździc z dętką, więc...).
Niedługo później pierwszy zjazd (4:10 na filmiku poniżej), który był o tyle fajny, że był w wąwozie, do tego w wąwozie była taka jakby ścieżka o szerokości ja wiem... może metra a dookoła takie rowy, wjazd w ten rów skończyłby się raczej na pewno glebą, do tego było sporo błota, a żeby tego było mało to trzeba było jeszcze wyhamować (ja tam leciałem jakieś 35 kmph) prawie do zera, bo była głęboka błotna kałuża i lepiej było ją przejechać powolutku, w każdym razie zjazd arcykozacki :)) O ile mnie pamięć nie myli to później była jazda lasem (5:10), również bardzo fajny teren, bo były i górki i zjazdy nieco techniczne, do tego było kilka przewróconych drzew i jeszcze drzewa takie, że trzeba było się bardzo schylić - dosłownie było tam wszystko :D Jeszcze przed rozjazdem, który był na 16 km podejście - 40% nachylenia... Po rozjeździe jechałem w mniejszej, czteroosobowej grupie, chociaż tempo nie było zbyt mocne, ale nie za bardzo było gdzie wyprzedzić. Znów kilka podobnych zjazdów w wąwozach, chociaż mniej błotnistych, w międzyczasie gdzieś tam chwila na bufet i butelkę wody prosto na głowę, w sumie mimo nieciekawej rozgrzewki nie jechało się źle, jednak palące słońce dawało się we znaki.
Jakieś chyba 15 km (może nawet mniej) przed metą dojechałem do kolegi Andrzeja - 1183 (dzięki :)) z którym dojechaliśmy razem do mety, najpierw jechaliśmy sami po zmianach, później doszliśmy na płaskim - szutrowym odcinku dwóch innych zawodników, by po chwili oddalić się od nich prawie 40 kmph :)
Sama końcówka trasy i dojazd do rynku to jazda po parku a na sam koniec kolejny bardzo ostry podjazd i schody, których raczej podjechać się nie dało:
Na metę wjechaliśmy razem, oczywiście podziękowanie i do miasteczka :) Zamieniłem 2 zdania z Kubą, trochę podjadłem na bufecie, trochę później przyjechał Łukasz, kilka minut, trochę jedzenia jeszcze i poszliśmy się pakować - ostatni dzień wakacji i mogą być korki na trasie, więc lepiej wyjechać jak najszybciej. Korków na szczęście dużych nie było, więc znów w miarę sprawnie dojechaliśmy :)
Za rok jeżeli PB odwiedzi Płock to na pewno mnie nie zabraknie - trasa po prostu genialna, chyba lepsza od Legionowa, zdecydowanie lepsza od wszystkiego innego.
Swoją drogą analizując punkty sektorowe i takie tam wyszło, że musiałem wykręcić rating nieco poniżej 85%, żeby wskoczyć do 2. sektora - wykręciłem 85.4%, także dodatkowa satysfakcja z dobrze wykonanego planu :)
Polecam jeszcze filmik od kolegi Dariusza 'ElNinjo' Nagórskiego:
11. Warsaw Nocturne - 29.08.2012
Środa, 29 sierpnia 2012 | dodano:31.08.2012 Kategoria Race Day
Km: | 16.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:31 | km/h: | 30.97 |
Pr. maks.: | 42.50 | Temperatura: | 18.0 | HRmax: | 198( 96%) | HRavg | 176( 85%) |
Kalorie: | 389kcal | Podjazdy: | 140m | Rower: | Merida 96 |
Poland Bike Radzymin - 18.08.2012
Sobota, 18 sierpnia 2012 | dodano:20.08.2012 Kategoria 60-79km, Race Day
Km: | 60.00 | Km teren: | 45.00 | Czas: | 02:29 | km/h: | 24.16 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 23.0 | HRmax: | 193( 94%) | HRavg | 181( 88%) |
Kalorie: | 2306kcal | Podjazdy: | 102m | Rower: | Merida 96 |
W zasadzie cały tydzień prawie bez roweru, przez ostatnie 5 dni zrobiłem oszałamiające 18 km, niby mógłbym zwalić na kiepską pogodę, czy coś, ale po prostu nie chciało mi się :)
Przed maratonem jeszcze tradycyjne ogłoszenie na forum w sprawie dojazdu, zostałem mile zaskoczony - dość szybko zadzwonił telefon, jak się okazało właśnie znalazłem transport, super. Wieczorem, dzień przed startem standardowe pakowanie rzeczy, sprawdzanie, mycie sprzętu i takie tam... przy okazji - mam bardzo krzywą środkową zębatkę w korbie, nawet nie wiem gdzie, ani jak :(
Wspomniana już wcześniej kiepska pogoda powoli ustępowała w zasadzie od czwartku, dziś jednak od samego rana idealne warunki do ścigania - ok 20 stopni, słońce (no dobra, słońce może nie jest takie super, ale dobrze, że jest ;P), na śniadanko węglowodany w postaci muesli z mlekiem i można jechać :)
Do Radzymina z Łukaszem dojeżdżamy bez problemów, miejsce parkingowe znajdujemy sprawnie, ogólnie przygotowania idą jak po maśle, nawet z ustawieniem hamulca nie mam problemu... podejrzana sprawa. Żele do kieszonki (nawet wziąłem jeden z Memoriału Bercika, tak wiem, nie powinno się testować na zawodach i takie tam :)), maść rozgrzewająca na nogi i chwila czekania, podczas której obejrzałem start dzieciaków, który opóźnił się o 15 min... niby nic ciekawego, jednak jeden z pierwszych zawodników na pierwszym zakręcie zaliczył ładnego szlifa z 5 m, ale szacun - dzieciak bardzo szybko się zebrał i pojechał. No, w każdym razie po tym, jak przejechali wszyscy Fun-owcy pojechałem zobaczyć początek trasy, ogólnie to co zawsze ze 4 km asfaltu, później szeroko i szybko po szutrze, piachu.
Ok, do sektorów, oczywiście skoro dzieciaki wystartowały 15 min. wcześniej to i my musieliśmy mieć opóźnienie, no i było... ponad 20 minut!!! W każdym razie w oczekiwaniu na otwarcie sektorów miło porozmawiałem z Marysią :))) w sektorze ustawiłem się w 1. linii. Chwila oczekiwania (oczywiście znów udało mi się tuż przed startem przestawić licznik z kilometrów na mile, ale tym razem już umiałem naprawić ;D).
Po starcie baaaaaardzo spokojnie, mimo braku wiatru jechaliśmy poniżej 40 kmph, na szczęście asfaltu nie było dużo, więc szybko zrobił się podział na grupki. Bardzo wcześnie, bo po 7 km był rozjazd - zapewne dlatego sporo ludzi wybrało Maxa zamiast Mini (że niby czuli się zajebiście po tych 7 km), w każdym razie na trasie miejscami dość sporo piachu, jednak dziś jechało mi się po nim genialnie, w ogóle nie miałem problemu z zakopywaniem się tak jak zwykle, więc trochę powyprzedzałem na bardziej piaszczystych odcinkach.
21. kilometr to pierwszy bufet, wyciągnąłem testowy żel (PowerBar chyba cytrynowy) i... nie da się otworzyć, niby są nacięcia, ale jakoś nie idzie, o, umh, udało się za 3. razem. Otworzyłem, wsadziłem do ust, nacisnąłem... BLEH, ale paskudne, ja pierdziele, nawet połowy nie wciągnąłem, a to co się udało zassać to w większości wyplułem, smak tragiczny, fuj, nigdy więcej tego nie kupie... no dobra, dostałem za darmo, ale i tak nie kupię ;D
Przed ok 30 km na moim kole ląduje jakiś gość, jadę, jadę, gość nie chce zmieniać to powiedziałem, żeby zmienił, zadyszany stwierdził, że to nie jego tempo (ale na kole siedzi :/), na szczęście po kilku chwilach stwierdził, że jest ok i dawał zmiany, więc jechaliśmy tak może 5 km do asfaltu. Na asfalcie może z 200-300 m przed nami jechały dwie dziewczyny, więc wyskoczyłem zza pleców gościa, krzyknąłem, że gonimy i pojechałem... sam :( Dziewczyny dogoniłem, chwilę posiedziałem na kole, żeby odpocząć, później dałem zmianę i z jedną już koleżanką - Kasią z ECO2 zgubiliśmy tę drugą. Po chwili zaskoczył nas ciekawy widok... oto wyłonił się człowiek ze swym traktorem z dziwnymi maszynami tak, że zajmował calusieńką drogę, jednak udało nam się go wyprzedzić. Kiedy już myślałem, że z koleżanką dojedziemy sobie razem do mety, albo przynajmniej trochę razem pokręcimy usłyszałem tylko 'tryyyt chrzhhchzh' - cholerny patyk wkręcił mi się w przerzutkę, grrrrr.... zawsze cos! Przynajmniej zaliczyłem udany pit-stop, 10 sekund to naprawdę całkiem przyzwoity czas ;D
Usatysfakcjonowany z szybkiego uwinięcia się z patykiem pojechałem dalej, wyprzedziła mnie koleżanka, którą wraz z tą z ECO2 zgubiliśmy wcześniej, no nic, trzeba gonić. Chwila jazdy, trochę piachu i wjazd na wał, gdzie udało mi się docisnąć i wyprzedzić a po chwili oddalać się od przeciwniczki.
Na wale była lipa, to znaczy nie ze mną, bo jechałem całkiem ok (tętno ok 180, swoją drogą średnie tętno z dzisiejszego maratonu - super :)), ale problem polegał na tym, że nie było oznaczeń, cały czas prosto, ale żadnej strzałki, w kilku momentach zwątpiłem, ale jednak niesłusznie jakieś 3-4 km dalej oznaczony wyjazd na asfalt, odetchnąłem z ulgą.
Na asfalcie znów starałem się depnąć i odjechać reszcie (koleżanka z ECO2 + jakis kolega), odjechałem na krótkim terenowym podjeździe, który był tuż za wolnym zakrętem więc nie dość, że nie było czasu na zmianę przełożenia to nie było jeszcze rozpędu. Po podjeździe chyba jedyny ciekawy kawałek trasy - chyba 3 podjazdy terenowe, ogólnie jazda poza ścieżką, trochę na przełaj, całkiem fajnie :)
2. bufet usytuowany był na 44 km, tym razem wziąłem wodę (trochę za dużo izo nasypałem sobie i miałem za słodki), połowa w siebie, połowa na siebie, nie powiem, ale całkiem przyjemne jest wylewanie sobie wody na głowę, szkoda, że nie było tam fotografa :<
Po kilku kilometrach samotnej jazdy w sporej części po asfalcie i później trochę w terenie mały zonk - prosta droga, a w lewo pod górę wyraźnie widać przywiązane taśmy, pomyślałem, że ominąłem znak i pojechałem na górę. Na górze nie było żadnej ścieżki i po chwili konsternacji dojechały do mnie 3 osoby (ECO2 + 2 kolegów), też się pomylili, ale po chwili byliśmy na właściwej drodze.
Z kilometr jazdy znów z koleżanką z ECO2 (koledzy gdzieś na zakręcie zostali chyba), nie powiem, ale trochę się wkurzyłem tym, że mnie dojechali, więc znów odjechałem. Końcówka to głównie dziurawe drogi + ostatni kilometr (oczywiście na asfalcie zablokowałem wideł i nie miałem jak odblokować od razu po wjeździe w teren) po takich błotnistych dołach. Wjazd na metę poprzedzony skokiem z krawężnika i jebnięciem sztycy (nie wiem, włókna popękały, czy coś, ale sztyca nadal całą ;D) z czasem 2:29.10 - wydaje mi się całkiem nieźle.
Po przejechaniu mety bufet, owoce, picie - standard, Łukasz dojechał niestety sporo później, złapał gumę na trasie :(
No, to tyle opisu samej trasy, ja jestem nawet zadowolony, nie zjadłem praktycznie żadnego żelu, sprzęt dziś dał radę, nowe klocki hamulcowe już hamują nieźle, IRC Mythos z przodu w piachu radzi sobie genialnie, czego chcieć więcej? :)
Tylko trasa i oznaczenie (na prostych odcinkach szczególnie) mogły by być lepsze - miała być powtórka z Legionowa, wyszła powtórka z nie wiem czego, 100 m przewyższenia jeszcze chyba nie było nigdzie ;D
AVG V: 24.1
TIM: 02:29:10
OPEN: 57/129 (80.8%)
KAT: 14/25 (84.3%)
Mało fotek, ale jakoś mało fotografów, przed którymi dobrze się ukrywałem (po prostu jestem za szybki :> )
Przed maratonem jeszcze tradycyjne ogłoszenie na forum w sprawie dojazdu, zostałem mile zaskoczony - dość szybko zadzwonił telefon, jak się okazało właśnie znalazłem transport, super. Wieczorem, dzień przed startem standardowe pakowanie rzeczy, sprawdzanie, mycie sprzętu i takie tam... przy okazji - mam bardzo krzywą środkową zębatkę w korbie, nawet nie wiem gdzie, ani jak :(
Wspomniana już wcześniej kiepska pogoda powoli ustępowała w zasadzie od czwartku, dziś jednak od samego rana idealne warunki do ścigania - ok 20 stopni, słońce (no dobra, słońce może nie jest takie super, ale dobrze, że jest ;P), na śniadanko węglowodany w postaci muesli z mlekiem i można jechać :)
Do Radzymina z Łukaszem dojeżdżamy bez problemów, miejsce parkingowe znajdujemy sprawnie, ogólnie przygotowania idą jak po maśle, nawet z ustawieniem hamulca nie mam problemu... podejrzana sprawa. Żele do kieszonki (nawet wziąłem jeden z Memoriału Bercika, tak wiem, nie powinno się testować na zawodach i takie tam :)), maść rozgrzewająca na nogi i chwila czekania, podczas której obejrzałem start dzieciaków, który opóźnił się o 15 min... niby nic ciekawego, jednak jeden z pierwszych zawodników na pierwszym zakręcie zaliczył ładnego szlifa z 5 m, ale szacun - dzieciak bardzo szybko się zebrał i pojechał. No, w każdym razie po tym, jak przejechali wszyscy Fun-owcy pojechałem zobaczyć początek trasy, ogólnie to co zawsze ze 4 km asfaltu, później szeroko i szybko po szutrze, piachu.
Ok, do sektorów, oczywiście skoro dzieciaki wystartowały 15 min. wcześniej to i my musieliśmy mieć opóźnienie, no i było... ponad 20 minut!!! W każdym razie w oczekiwaniu na otwarcie sektorów miło porozmawiałem z Marysią :))) w sektorze ustawiłem się w 1. linii. Chwila oczekiwania (oczywiście znów udało mi się tuż przed startem przestawić licznik z kilometrów na mile, ale tym razem już umiałem naprawić ;D).
Po starcie baaaaaardzo spokojnie, mimo braku wiatru jechaliśmy poniżej 40 kmph, na szczęście asfaltu nie było dużo, więc szybko zrobił się podział na grupki. Bardzo wcześnie, bo po 7 km był rozjazd - zapewne dlatego sporo ludzi wybrało Maxa zamiast Mini (że niby czuli się zajebiście po tych 7 km), w każdym razie na trasie miejscami dość sporo piachu, jednak dziś jechało mi się po nim genialnie, w ogóle nie miałem problemu z zakopywaniem się tak jak zwykle, więc trochę powyprzedzałem na bardziej piaszczystych odcinkach.
21. kilometr to pierwszy bufet, wyciągnąłem testowy żel (PowerBar chyba cytrynowy) i... nie da się otworzyć, niby są nacięcia, ale jakoś nie idzie, o, umh, udało się za 3. razem. Otworzyłem, wsadziłem do ust, nacisnąłem... BLEH, ale paskudne, ja pierdziele, nawet połowy nie wciągnąłem, a to co się udało zassać to w większości wyplułem, smak tragiczny, fuj, nigdy więcej tego nie kupie... no dobra, dostałem za darmo, ale i tak nie kupię ;D
Przed ok 30 km na moim kole ląduje jakiś gość, jadę, jadę, gość nie chce zmieniać to powiedziałem, żeby zmienił, zadyszany stwierdził, że to nie jego tempo (ale na kole siedzi :/), na szczęście po kilku chwilach stwierdził, że jest ok i dawał zmiany, więc jechaliśmy tak może 5 km do asfaltu. Na asfalcie może z 200-300 m przed nami jechały dwie dziewczyny, więc wyskoczyłem zza pleców gościa, krzyknąłem, że gonimy i pojechałem... sam :( Dziewczyny dogoniłem, chwilę posiedziałem na kole, żeby odpocząć, później dałem zmianę i z jedną już koleżanką - Kasią z ECO2 zgubiliśmy tę drugą. Po chwili zaskoczył nas ciekawy widok... oto wyłonił się człowiek ze swym traktorem z dziwnymi maszynami tak, że zajmował calusieńką drogę, jednak udało nam się go wyprzedzić. Kiedy już myślałem, że z koleżanką dojedziemy sobie razem do mety, albo przynajmniej trochę razem pokręcimy usłyszałem tylko 'tryyyt chrzhhchzh' - cholerny patyk wkręcił mi się w przerzutkę, grrrrr.... zawsze cos! Przynajmniej zaliczyłem udany pit-stop, 10 sekund to naprawdę całkiem przyzwoity czas ;D
Usatysfakcjonowany z szybkiego uwinięcia się z patykiem pojechałem dalej, wyprzedziła mnie koleżanka, którą wraz z tą z ECO2 zgubiliśmy wcześniej, no nic, trzeba gonić. Chwila jazdy, trochę piachu i wjazd na wał, gdzie udało mi się docisnąć i wyprzedzić a po chwili oddalać się od przeciwniczki.
Na wale była lipa, to znaczy nie ze mną, bo jechałem całkiem ok (tętno ok 180, swoją drogą średnie tętno z dzisiejszego maratonu - super :)), ale problem polegał na tym, że nie było oznaczeń, cały czas prosto, ale żadnej strzałki, w kilku momentach zwątpiłem, ale jednak niesłusznie jakieś 3-4 km dalej oznaczony wyjazd na asfalt, odetchnąłem z ulgą.
Na asfalcie znów starałem się depnąć i odjechać reszcie (koleżanka z ECO2 + jakis kolega), odjechałem na krótkim terenowym podjeździe, który był tuż za wolnym zakrętem więc nie dość, że nie było czasu na zmianę przełożenia to nie było jeszcze rozpędu. Po podjeździe chyba jedyny ciekawy kawałek trasy - chyba 3 podjazdy terenowe, ogólnie jazda poza ścieżką, trochę na przełaj, całkiem fajnie :)
2. bufet usytuowany był na 44 km, tym razem wziąłem wodę (trochę za dużo izo nasypałem sobie i miałem za słodki), połowa w siebie, połowa na siebie, nie powiem, ale całkiem przyjemne jest wylewanie sobie wody na głowę, szkoda, że nie było tam fotografa :<
Po kilku kilometrach samotnej jazdy w sporej części po asfalcie i później trochę w terenie mały zonk - prosta droga, a w lewo pod górę wyraźnie widać przywiązane taśmy, pomyślałem, że ominąłem znak i pojechałem na górę. Na górze nie było żadnej ścieżki i po chwili konsternacji dojechały do mnie 3 osoby (ECO2 + 2 kolegów), też się pomylili, ale po chwili byliśmy na właściwej drodze.
Z kilometr jazdy znów z koleżanką z ECO2 (koledzy gdzieś na zakręcie zostali chyba), nie powiem, ale trochę się wkurzyłem tym, że mnie dojechali, więc znów odjechałem. Końcówka to głównie dziurawe drogi + ostatni kilometr (oczywiście na asfalcie zablokowałem wideł i nie miałem jak odblokować od razu po wjeździe w teren) po takich błotnistych dołach. Wjazd na metę poprzedzony skokiem z krawężnika i jebnięciem sztycy (nie wiem, włókna popękały, czy coś, ale sztyca nadal całą ;D) z czasem 2:29.10 - wydaje mi się całkiem nieźle.
Po przejechaniu mety bufet, owoce, picie - standard, Łukasz dojechał niestety sporo później, złapał gumę na trasie :(
No, to tyle opisu samej trasy, ja jestem nawet zadowolony, nie zjadłem praktycznie żadnego żelu, sprzęt dziś dał radę, nowe klocki hamulcowe już hamują nieźle, IRC Mythos z przodu w piachu radzi sobie genialnie, czego chcieć więcej? :)
Tylko trasa i oznaczenie (na prostych odcinkach szczególnie) mogły by być lepsze - miała być powtórka z Legionowa, wyszła powtórka z nie wiem czego, 100 m przewyższenia jeszcze chyba nie było nigdzie ;D
AVG V: 24.1
TIM: 02:29:10
OPEN: 57/129 (80.8%)
KAT: 14/25 (84.3%)
Mało fotek, ale jakoś mało fotografów, przed którymi dobrze się ukrywałem (po prostu jestem za szybki :> )
Memoriał Bercika, Marki - 21.07.2012
Sobota, 21 lipca 2012 | dodano:21.07.2012 Kategoria 40-59km, Race Day
Km: | 48.00 | Km teren: | 40.00 | Czas: | 02:23 | km/h: | 20.14 |
Pr. maks.: | 43.00 | Temperatura: | 21.0 | HRmax: | 191( 95%) | HRavg | 173( 86%) |
Kalorie: | 2135kcal | Podjazdy: | 310m | Rower: | Merida 96 |
To dziwne, że o tym Memoriale usłyszałem zaledwie 2 dni wcześnie, bo nie dość, że mam go 'pod nosem' to wypowiadający się opisywali go w samych superlatywach, w każdym razie przygotowania jako-takiego do zawodów nie było, tak jak pisałem dowiedziałem się o nich na forum 2 dni wcześniej (30 minut po zamknięciu rejestracji internetowej...), więc żadnych specjalnych treningów, diet i innych pierdół nie robiłem, ale w sumie chyba nie wyszło to na złe :)
Pobudka dość wcześnie - chwila przed 8, szybko się ogarnąłem, żeby ok 9 być na miejscu i na spokojnie się zapisać, tak też zrobiłem i nawet dojechałem do miasteczka tak jak planowałem :)
W biurze zawodów kolejka bardzo mała, więc super, ustawiam się w tej odpowiedniej, rejestracja na dystans SPORT (3 okrążenia po ok. 16 km)przebiegła dość sprawnie, przy okazji dostałem żel i smycz (ciekawe gdzie indziej dostałbym cokolwiek, hehehe...). Kolejny plusik dla organizatorów za to, że chipy są takie same jak w Mazovi - żeby założyć wystarczyło wypiąć stary z podstawki, wpiąć nowy i tyle, bez odpinania, przypinania zipów - super. Po załatwieniu potrzebnych spraw ustawiłem się w oczekiwaniu na Artura, dojechał dopiero ok 9.30, ale zdążył bez problemu się zarejestrować (rejestracja miała być niby do 9.30 właśnie, ale chyba później też nie było problemu). Jeszcze na szybko zrzucić zbędny balast i na start. Dojście do startu okazało się lekko problematyczne, środkiem nie było jak, bo stali zawodnicy a po bokach nie było miejsca, więc po krzakach...
Start opóźnił się chwilę (5 minut chyba), ale to nic, wszak bywało już gorzej :) Po starcie bardzo spokojnie, prędkości w okolicy 35 kmph (jechałem raczej z tyłu), szeroko, ogólnie luz. Pierwsze kilka (3,4?) kilometrów to raczej szerokie szutrówki i asfalt z kawałkiem lasu i odrobiną piachu. Dalej trasa zdecydowanie bardziej ciekawa i zdecydowanie bardziej wymagająca, ogólnie dużo singli, sporo jak na taką traskę podjazdów, jedno/dwa podejścia (chociaż niektórzy wszystko z siodła...), kilka piaszczystych 'czarnych dziur' i odrobinka błota, do tego wszystkiego bardzo fajne, acz niebezpieczne zjazdy (niewidzialne słupki, pieńki i korzenie), interwałowa, ale śmiało można użyć określenia 'genialna' trasa.
Niestety pierwsze okrążenie (jak mi się wydawało) dość słabe - niestety po starcie zwykle nie jestem najszybszy i nie wyprzedzam dużo ludzi, do tego startowałem z końca, toteż jechałem za wolniejszymi zawodnikami a biorąc pod uwagę wspomnianą dużą liczbę singli skończyło się jak się skończyło, czyli jazda niezbyt dobrym tempem, dopiero po ok 3/4 okrążenia znalazło się miejsce i wyprzedziłem, okrążenie pierwsze zakończone po ok 48 minutach.
Drugie okrążenie rozpocząłem samotnie i w większości jechałem sam wyprzedzając tylko kilka osób po drodze, tu należy zaznaczyć, że jadąc samemu bez większych trudności pokonałem większość zjazdów, pod które jeszcze okrążenie temu rower musiałem wprowadzać (był taki jeden podjazd na szczycie którego było dużo piachu a później skręt w prawo... aghhhh... :D ) bez problemu podjeżdżałem, na zjazdach to samo, dłonie zaciśnięte na gripach, żeby nie kusiło, dupa do tyłu i wio! Szczerze powiedziawszy wydawało mi się, że drugie okrążenie faktycznie było niezłe, no ale właśnie... wydawało mi się, bo okrążenie skończyłem z podobnym czasem jak pierwsze - ok 48 min.
Na trzecim okrążenie trzeba było nieco nadrobić, większość okrążenia jechałem również sam, chwilę posiedziałem na kole, ale szybko udało się wyprzedzić, ogólnie jechało się bardzo podobnie do poprzedniego okrążenia, w 3/4 okrążenia dogoniłem jeszcze zawodnika poprzedzającego i usiadłem mu na kole, plan był taki, żeby trzymać się blisko i wyprzedzić na finiszu, jednak niestety kolega w pewnym momencie zakopał się w piachu i linię mety przekroczyłem samotnie z czasem ok 2:23 (czyli ostatnie okrążenie pokonane niewiele szybciej niż poprzednie :( ).
No, w każdym razie po finiszu do bufetu > w sumie zaopatrzenie normalne, ciasto, ciastka, pełno owoców, izotonik w butelce, spoko, wszystko co na bufecie być powinno. Akurat obok bufetu był szlauch i jedna osoba przy nim, więc wraz Arturem powierzchownie umyliśmy rowerki, odebraliśmy plecak z depozytu, oddałem chip i poszliśmy na makaron, który okazał się całkiem niezły jak na maratonowe makarony :)
No to tyle jeżeli chodzi o samą relację, na pewno warto dodać, że widać zaangażowanie organizatora w to co zrobił i chyba nie bez powodu kilkukrotnie słyszałem, że organizacja większych cykli (tych na M, albo na P) może się schować, zawody na 1500 pewnie trudniej zorganizować, co nie zmienia fakty, że memoriał był świetnie obstawiony na trasie, na bufetach była woda i izo, trasa była wytyczona i oznakowana genialnie, na pewno za rok pojawię się również :)
No i jeszcze plusik dla roweru - kilka razy faktycznie naprawił moje spore błędy, gdyby było inaczej leżałbym ze 3, albo 4 razy, bo w kilku miejscach już było na granicy :>
Pobudka dość wcześnie - chwila przed 8, szybko się ogarnąłem, żeby ok 9 być na miejscu i na spokojnie się zapisać, tak też zrobiłem i nawet dojechałem do miasteczka tak jak planowałem :)
W biurze zawodów kolejka bardzo mała, więc super, ustawiam się w tej odpowiedniej, rejestracja na dystans SPORT (3 okrążenia po ok. 16 km)przebiegła dość sprawnie, przy okazji dostałem żel i smycz (ciekawe gdzie indziej dostałbym cokolwiek, hehehe...). Kolejny plusik dla organizatorów za to, że chipy są takie same jak w Mazovi - żeby założyć wystarczyło wypiąć stary z podstawki, wpiąć nowy i tyle, bez odpinania, przypinania zipów - super. Po załatwieniu potrzebnych spraw ustawiłem się w oczekiwaniu na Artura, dojechał dopiero ok 9.30, ale zdążył bez problemu się zarejestrować (rejestracja miała być niby do 9.30 właśnie, ale chyba później też nie było problemu). Jeszcze na szybko zrzucić zbędny balast i na start. Dojście do startu okazało się lekko problematyczne, środkiem nie było jak, bo stali zawodnicy a po bokach nie było miejsca, więc po krzakach...
Start opóźnił się chwilę (5 minut chyba), ale to nic, wszak bywało już gorzej :) Po starcie bardzo spokojnie, prędkości w okolicy 35 kmph (jechałem raczej z tyłu), szeroko, ogólnie luz. Pierwsze kilka (3,4?) kilometrów to raczej szerokie szutrówki i asfalt z kawałkiem lasu i odrobiną piachu. Dalej trasa zdecydowanie bardziej ciekawa i zdecydowanie bardziej wymagająca, ogólnie dużo singli, sporo jak na taką traskę podjazdów, jedno/dwa podejścia (chociaż niektórzy wszystko z siodła...), kilka piaszczystych 'czarnych dziur' i odrobinka błota, do tego wszystkiego bardzo fajne, acz niebezpieczne zjazdy (niewidzialne słupki, pieńki i korzenie), interwałowa, ale śmiało można użyć określenia 'genialna' trasa.
Niestety pierwsze okrążenie (jak mi się wydawało) dość słabe - niestety po starcie zwykle nie jestem najszybszy i nie wyprzedzam dużo ludzi, do tego startowałem z końca, toteż jechałem za wolniejszymi zawodnikami a biorąc pod uwagę wspomnianą dużą liczbę singli skończyło się jak się skończyło, czyli jazda niezbyt dobrym tempem, dopiero po ok 3/4 okrążenia znalazło się miejsce i wyprzedziłem, okrążenie pierwsze zakończone po ok 48 minutach.
Drugie okrążenie rozpocząłem samotnie i w większości jechałem sam wyprzedzając tylko kilka osób po drodze, tu należy zaznaczyć, że jadąc samemu bez większych trudności pokonałem większość zjazdów, pod które jeszcze okrążenie temu rower musiałem wprowadzać (był taki jeden podjazd na szczycie którego było dużo piachu a później skręt w prawo... aghhhh... :D ) bez problemu podjeżdżałem, na zjazdach to samo, dłonie zaciśnięte na gripach, żeby nie kusiło, dupa do tyłu i wio! Szczerze powiedziawszy wydawało mi się, że drugie okrążenie faktycznie było niezłe, no ale właśnie... wydawało mi się, bo okrążenie skończyłem z podobnym czasem jak pierwsze - ok 48 min.
Na trzecim okrążenie trzeba było nieco nadrobić, większość okrążenia jechałem również sam, chwilę posiedziałem na kole, ale szybko udało się wyprzedzić, ogólnie jechało się bardzo podobnie do poprzedniego okrążenia, w 3/4 okrążenia dogoniłem jeszcze zawodnika poprzedzającego i usiadłem mu na kole, plan był taki, żeby trzymać się blisko i wyprzedzić na finiszu, jednak niestety kolega w pewnym momencie zakopał się w piachu i linię mety przekroczyłem samotnie z czasem ok 2:23 (czyli ostatnie okrążenie pokonane niewiele szybciej niż poprzednie :( ).
No, w każdym razie po finiszu do bufetu > w sumie zaopatrzenie normalne, ciasto, ciastka, pełno owoców, izotonik w butelce, spoko, wszystko co na bufecie być powinno. Akurat obok bufetu był szlauch i jedna osoba przy nim, więc wraz Arturem powierzchownie umyliśmy rowerki, odebraliśmy plecak z depozytu, oddałem chip i poszliśmy na makaron, który okazał się całkiem niezły jak na maratonowe makarony :)
No to tyle jeżeli chodzi o samą relację, na pewno warto dodać, że widać zaangażowanie organizatora w to co zrobił i chyba nie bez powodu kilkukrotnie słyszałem, że organizacja większych cykli (tych na M, albo na P) może się schować, zawody na 1500 pewnie trudniej zorganizować, co nie zmienia fakty, że memoriał był świetnie obstawiony na trasie, na bufetach była woda i izo, trasa była wytyczona i oznakowana genialnie, na pewno za rok pojawię się również :)
No i jeszcze plusik dla roweru - kilka razy faktycznie naprawił moje spore błędy, gdyby było inaczej leżałbym ze 3, albo 4 razy, bo w kilku miejscach już było na granicy :>
PolandBike Sochaczew - 24.06.2012
Niedziela, 24 czerwca 2012 | dodano:24.06.2012 Kategoria 60-79km, Race Day
Km: | 66.50 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:41 | km/h: | 24.78 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | 192( 93%) | HRavg | 178( 86%) |
Kalorie: | 2512kcal | Podjazdy: | 190m | Rower: | Merida 96 |
Niedziela, 7:40, pobudka.
Jedyna sytuacja, w której wywlekłbym się z łózka o tak nieludzkiej godzinie jest maraton, tak więc wstaję z rzeczonego łózka, zjadam węglowodanowe śniadanko, sprawdzam jeszcze, czy wszystko wziąłem, chwilę się ogarniam, ubieram i wychodzę.
Metrem na Kabaty, gdzie umówiłem się z Piotrkiem, po chwili dojeżdża jeszcze Łukasz i nowy kolega - Bartek :>
Pakujemy rowery i jedziemy, po chwili jedziemy a raczej gnamy autostradą, z której jak się okazało nie ma zjazdu, w ten sposób musieliśmy nadłożyć jakieś 40 km, zawracać, do tego toszkę się zagubiliśmy pod samym Sochaczewem, no ale jakoś udało się wrócić na właściwy tor :)
Po dojechaniu do miasteczka standard - składamy rowery, chłopaki idą opłacić start, toaleta, rozgrzewka i tym razem w sektorach ustawiliśmy sie bardzo wczesnie, bo ok 11.40-45, ALE... ale okazało się, że start został przesunięty o 15 minut, więcmusimy czekać 30 minut :/ TROCHĘ lipa, o tyle dobrze, nasmarowałem nogi maścią rozgrzewającą, więc może nie będzie źle, no ale nic, trzeba czekać. W każdym razie tym razem stałem w czubie sektora, więc przynajmniej jeden plus.
Po starcie ognia nie było, peleton jechał bardzo spokojnie, na ok 3 km totalnie z dupy cała czołówka wcisnęła hample do oporu, nie wiem dokładnie co się stało, na szczęście nikt nie ucierpiał, więc jechaliśmy dalej, ogólnie taki spokojny start wyszedł mi na dobre, jechałem w okolicy progu mleczanowego zostawiając sobie siły na później. Asfaltem jechaliśmy przez jakieś 8 km, później szuter, więc prędkość dużo nie spadła, dopiero wjazd do lasu i pierwsze piachy skutecznie podzieliły stawkę.
13 kilometr to pierwsze zejście z siodła i podprowadzanie roweru, w sumie podjazd był do podjechania, dość długi, stromy, z pewnością na młynku dałoby radę, ale nie było sensu, nie dość, że część wprowadzających jakoś niechętnie robi miejsce to i tak wcale nie będzie szybciej a na pewno bardziej się zmęczę.
W międzyczasie zaliczyłem bufet - skuszony okazja do przetestowania nowych izotoników AA drink sięgnąłem po butelkę tego specyfiku, niby smaczne, ale koszmarnie słodkie, klei morde, do picia nadaje się rozcieńczone 50:50 :D
Trasa ogólnie bardzo fajna, może trochę za dużo asfaltu, mogłoby być trochę mniej piachu, ale przynajmniej było sporo fajnych singli. Niestety z singlami jest taki problem, że w przypadku wolniejszego zawodnika z przodu nie ma go jak wyprzedzić, oczywiście za takim zawodnikiem musiałem jechać, tętno ze 180 spadło do 165, na szczęście akurat ten singiel nie był strasznie długi i po kilku minutach udało się gościa wyprzedzić :)
W każdym razie gdzieś chyba w okolicy 38 kilometra miła niespodzianka, bo nasza forumowa ekipa śmigająca po KPNie przyjechała nam pokibicować, zrobić kilka fotek i takie tam, akurat stanęli na zakręcie tuż przed stromym podejściem, od Artura dowiedziałem się, że mam 15 minut straty do czołówki, więc nie ma tragedii. Dzięki chłopaki jeszcze raz za doping, bo jest to bardzo budujące :)
Na podejściu Sławek jeszcze mi zrobił fotkę (do przodu, oby z uśmiechem na twarzy) :D
Dalej trochę kręcenia po znanych mi terenach, zjazd, którym ostatnio jechaliśmy ze Sławkiem i Marcinem (na środku piach, z lewej na zjeździe uskok, z prawej bez niespodzianek, więc pamiętałem, żeby zjechać do prawej - fuck yeah). Swoją drogą w kampinosie było sporo ludzi na rowerach, niektórzy jechali pod prąd, więc trzeba było uważać.
Później na dość technicznym zjeździe, który udało mi się bardzo ładnie przejechać dogoniłem grupkę 4 zawodników, problem polegał na tym, że po zjeździe był od razu krótki singiel a ostatniemu zawodnikowi z grupki nie podobała się prędkość, więc poszła ostra dyskusja, w której dwóch zawodników z przodu dowiedziało się, że są pier****** jeb***** chamami i takie tam, biorąc pod uwagę światową rangę zawodów i walkę o czołowe lokaty było to bardzo na miejscu. Co zabawne po wyprzedzeniu tych zawodników gość chciał jeszcze wyprzedzać koleżankę ze Świata Rowerów, która (IMO słusznie) dość niechętnie chciała go puścić, ale po krótkiej wymianie zdań gość pojechał :)
Ostatnie kilkanaście kilometrów to w większości dziurawe szutrowe drogi połączone z asfaltem, na których dogoniłem wspomnianego powyżej klienta, który wszystkich musiał wyprzedzić, by finalnie samemu być wyprzedzonym. I po co to wszystko, skoro jak widać nie wyprzedzając wszystkich 'na chama' też można...
Pod koniec trasy już raczej nic ciekawego nie było, jedynie sama końcówka i wjazd na tory, gdzie stał policjant i dosłownie wpychał na ścieżkę wzdłuż torów, tak, by nie ułatwić sobie jadąc asfaltem (taka sytuacja była w Wyszkowie, widać, że org reaguje z maratonu na maraton, za co należy się plus :) ), trochę terenu, na finiszu udało się jeszcze dojść i wyprzedzić zawodnika z którym dość sporo jechaliśmy razem.
Po finiszu czekamy z Piotrkiem na resztę ekipy... czekamy i czekamy, dość sporo, biorąc pod uwagę, że Łukasz ogólnie jest chyba ode mnie lepszy a Bartek startował z 2 sektora, więc pewnie też jest lepszy powinni już być. Po pewnym czasie dojeżdża Łukasz, stwierdzając, że kiepsko mu się jechało i to nie jego dzień.
Poczekaliśmy chwilę na Bartka i poszliśmy bez niego wkładać już rowery do auta.
Po chwili dochodzi prowadząc rower, okazało się, że złapał 3 gumy i wycofał się z wyścigu :(
Spakowaliśmy rowery i już nie autostradą wróciliśmy do domu :)
Maraton całkiem udany, fajna trasa IMO porównywalna z NDM, izotonik na bufetach, zdecydowanie było ok :)
Jedyna sytuacja, w której wywlekłbym się z łózka o tak nieludzkiej godzinie jest maraton, tak więc wstaję z rzeczonego łózka, zjadam węglowodanowe śniadanko, sprawdzam jeszcze, czy wszystko wziąłem, chwilę się ogarniam, ubieram i wychodzę.
Metrem na Kabaty, gdzie umówiłem się z Piotrkiem, po chwili dojeżdża jeszcze Łukasz i nowy kolega - Bartek :>
Pakujemy rowery i jedziemy, po chwili jedziemy a raczej gnamy autostradą, z której jak się okazało nie ma zjazdu, w ten sposób musieliśmy nadłożyć jakieś 40 km, zawracać, do tego toszkę się zagubiliśmy pod samym Sochaczewem, no ale jakoś udało się wrócić na właściwy tor :)
Po dojechaniu do miasteczka standard - składamy rowery, chłopaki idą opłacić start, toaleta, rozgrzewka i tym razem w sektorach ustawiliśmy sie bardzo wczesnie, bo ok 11.40-45, ALE... ale okazało się, że start został przesunięty o 15 minut, więcmusimy czekać 30 minut :/ TROCHĘ lipa, o tyle dobrze, nasmarowałem nogi maścią rozgrzewającą, więc może nie będzie źle, no ale nic, trzeba czekać. W każdym razie tym razem stałem w czubie sektora, więc przynajmniej jeden plus.
Po starcie ognia nie było, peleton jechał bardzo spokojnie, na ok 3 km totalnie z dupy cała czołówka wcisnęła hample do oporu, nie wiem dokładnie co się stało, na szczęście nikt nie ucierpiał, więc jechaliśmy dalej, ogólnie taki spokojny start wyszedł mi na dobre, jechałem w okolicy progu mleczanowego zostawiając sobie siły na później. Asfaltem jechaliśmy przez jakieś 8 km, później szuter, więc prędkość dużo nie spadła, dopiero wjazd do lasu i pierwsze piachy skutecznie podzieliły stawkę.
13 kilometr to pierwsze zejście z siodła i podprowadzanie roweru, w sumie podjazd był do podjechania, dość długi, stromy, z pewnością na młynku dałoby radę, ale nie było sensu, nie dość, że część wprowadzających jakoś niechętnie robi miejsce to i tak wcale nie będzie szybciej a na pewno bardziej się zmęczę.
W międzyczasie zaliczyłem bufet - skuszony okazja do przetestowania nowych izotoników AA drink sięgnąłem po butelkę tego specyfiku, niby smaczne, ale koszmarnie słodkie, klei morde, do picia nadaje się rozcieńczone 50:50 :D
Trasa ogólnie bardzo fajna, może trochę za dużo asfaltu, mogłoby być trochę mniej piachu, ale przynajmniej było sporo fajnych singli. Niestety z singlami jest taki problem, że w przypadku wolniejszego zawodnika z przodu nie ma go jak wyprzedzić, oczywiście za takim zawodnikiem musiałem jechać, tętno ze 180 spadło do 165, na szczęście akurat ten singiel nie był strasznie długi i po kilku minutach udało się gościa wyprzedzić :)
W każdym razie gdzieś chyba w okolicy 38 kilometra miła niespodzianka, bo nasza forumowa ekipa śmigająca po KPNie przyjechała nam pokibicować, zrobić kilka fotek i takie tam, akurat stanęli na zakręcie tuż przed stromym podejściem, od Artura dowiedziałem się, że mam 15 minut straty do czołówki, więc nie ma tragedii. Dzięki chłopaki jeszcze raz za doping, bo jest to bardzo budujące :)
Na podejściu Sławek jeszcze mi zrobił fotkę (do przodu, oby z uśmiechem na twarzy) :D
Dalej trochę kręcenia po znanych mi terenach, zjazd, którym ostatnio jechaliśmy ze Sławkiem i Marcinem (na środku piach, z lewej na zjeździe uskok, z prawej bez niespodzianek, więc pamiętałem, żeby zjechać do prawej - fuck yeah). Swoją drogą w kampinosie było sporo ludzi na rowerach, niektórzy jechali pod prąd, więc trzeba było uważać.
Później na dość technicznym zjeździe, który udało mi się bardzo ładnie przejechać dogoniłem grupkę 4 zawodników, problem polegał na tym, że po zjeździe był od razu krótki singiel a ostatniemu zawodnikowi z grupki nie podobała się prędkość, więc poszła ostra dyskusja, w której dwóch zawodników z przodu dowiedziało się, że są pier****** jeb***** chamami i takie tam, biorąc pod uwagę światową rangę zawodów i walkę o czołowe lokaty było to bardzo na miejscu. Co zabawne po wyprzedzeniu tych zawodników gość chciał jeszcze wyprzedzać koleżankę ze Świata Rowerów, która (IMO słusznie) dość niechętnie chciała go puścić, ale po krótkiej wymianie zdań gość pojechał :)
Ostatnie kilkanaście kilometrów to w większości dziurawe szutrowe drogi połączone z asfaltem, na których dogoniłem wspomnianego powyżej klienta, który wszystkich musiał wyprzedzić, by finalnie samemu być wyprzedzonym. I po co to wszystko, skoro jak widać nie wyprzedzając wszystkich 'na chama' też można...
Pod koniec trasy już raczej nic ciekawego nie było, jedynie sama końcówka i wjazd na tory, gdzie stał policjant i dosłownie wpychał na ścieżkę wzdłuż torów, tak, by nie ułatwić sobie jadąc asfaltem (taka sytuacja była w Wyszkowie, widać, że org reaguje z maratonu na maraton, za co należy się plus :) ), trochę terenu, na finiszu udało się jeszcze dojść i wyprzedzić zawodnika z którym dość sporo jechaliśmy razem.
Po finiszu czekamy z Piotrkiem na resztę ekipy... czekamy i czekamy, dość sporo, biorąc pod uwagę, że Łukasz ogólnie jest chyba ode mnie lepszy a Bartek startował z 2 sektora, więc pewnie też jest lepszy powinni już być. Po pewnym czasie dojeżdża Łukasz, stwierdzając, że kiepsko mu się jechało i to nie jego dzień.
Poczekaliśmy chwilę na Bartka i poszliśmy bez niego wkładać już rowery do auta.
Po chwili dochodzi prowadząc rower, okazało się, że złapał 3 gumy i wycofał się z wyścigu :(
Spakowaliśmy rowery i już nie autostradą wróciliśmy do domu :)
Maraton całkiem udany, fajna trasa IMO porównywalna z NDM, izotonik na bufetach, zdecydowanie było ok :)
PolandBike, Wyszków - 10.06.2012
Niedziela, 10 czerwca 2012 | dodano:10.06.2012 Kategoria 60-79km, Race Day
Km: | 63.00 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:46 | km/h: | 22.77 |
Pr. maks.: | 47.50 | Temperatura: | 30.0 | HRmax: | 188( 91%) | HRavg | 171( 83%) |
Kalorie: | 2383kcal | Podjazdy: | 252m | Rower: | Merida 96 |
Takiej pogody chyba niewiele osób się spodziewało, od rana praktycznie jak w piekarniku, duszno i gorąco - masakra, już lepsze jest 5 stopni niż 30, no ale co zrobić? Niestety to nie ja ustawiam pogodę :(
Wczoraj dogadaliśmy się z Piotrkiem i dziś rano o 9.30 z Kabat ruszyliśmy na kolejną edycję PolandBike, tym razem Wyszków, więc w zasadzie kierunek ten sam co ostatnio, tylko nieco bliżej Warszawy.
Dojechaliśmy jakoś niedługo po 10, więc pozornie czasu wiele, więc się nie spieszyliśmy - Piotrek poszedł opłacić start, poskładaliśmy rowery, toaleta, smarowanie maścią rozgrzewającą (to dziwne, ale jednak nawet przy 30 st. mięśnie w oczekiwaniu na start mogą się ochłodzić, a spadek nawet o 1 st. robi dużą różnicę) i pojechaliśmy zrobić rozgrzewkę. Rozgrzewka wyszła nieco przydługa, bo wyszło jakieś 6, może 7 km w jedną stronę no i kicha, bo za późno ustawiłem się w sektorze (może 5 min. przed startem), więc jechałem z końca, do tego po nasmarowaniu nóg koszmarnie piekły, no ale nic, maść ma rozgrzewać, więc działa prawidłowo :)
Pierwsze 6 km było asfaltem, więc praca w grupie była niezbędna, niestety w związku z w/w nie udało mi się podczepić pod peleton, nawet nie starałem się gonić, bo wiedziałem jak to może się skończyć, więc jechałem w większości sam, jakoś w okolicy 15 km, może nieco wcześniej na kole siadł mi na kole jakiś zawodnik - niby nic dziwnego, ale gość jakoś niespecjalnie był chętny do dania zmiany, więc przycisnąłem. Przycisnąłem na tyle, że nieco mu odjechałem... i pomyliłem trasę - nie zauważyłem zjazdu w prawo, przynajmniej gość za mną krzyknął, więc nie było problemu - straciłem może 200m, ale gościa doszedłem dopiero do ok 20 km, gdzie na kolejnym asfalcie jechaliśmy na zmiany z koleżanką z Rowerowy-Świat, później doszliśmy jeszcze do 2 osób (w tym wspomnianego wyżej kolesia), które się do nas podłączyły - jednak taka jazda to podstawa, nawet pomijając opory powietrza, to bardzo to motywuje do depnięcia no i jest bardzo przyjemne widząc, że każdy pracuje w grupie :)
Wracając do sedna... jechaliśmy w takiej grupce może 10 km, do momentu pierwszego ostrzejszego podjazdu, gdzie niestety grupka nieco się rozsypała. Później samotna, mordercza jazda po polach, problem polegał na tym, że było temp. powietrza wynosiła 30 st. ile było na słońcu boję się myśleć, w każdym razie po piaszczystych polach jechaliśmy w zasadzie do końca, z niewielkimi leśnymi przecinkami, ale dobre 20 km w otwartym terenie było i chyba to mnie wykończyło, dodając do tego fakt, że zjadłem coś niespecjalnego i cały czas bolał mnie brzuch jechałem raptem może 22 kmph, ale do czasu... na 48 km niestety w tylne koło wkręcił mi się drut, dość długi drut, który pozawijał się trochę na kasecie a następnie dookoła piasty między tarczą a szprychami. Z oczywistych przyczyn dalsza jazda z pasażerem nie była możliwa, więc trzeba było to rozplatać (na środku pola w palącym słońcu...). Na międzyczasie byłem 74, na finiszu 90... Jazda dalej, po drodze kilka zjazdów, podjazdów, ale ciągle po polach.
Ostatnie kilka (3-4?) kilometrów były dość fajne, najpierw kawałek laskiem, konkretne zakręty, dalej sporo piachu, więc trzeba było się pilnować, co najgorsze to to, że wg forum PB miało być 59 km, wyszło 63 :(
A na sam koniec kwintesencja dzisiejszego maratonu w stylu XC, pierwszy podjazd jakieś 20 m przewyższenia, na oko jakieś 15%, trochę piachu, na 1. podjeździe w ramach odrabiania strat przycisnąłem i wyprzedziłem 2 osoby, oczywiście ktoś musiał podprowadzać, bo jakby inaczej :) Po podjeździe nawrót i zjazd, po to, żeby po kolejnych 50 m jeszcze raz podjechać, tym razem minimalnie łagodniejszy podjazd - tu niestety nie wyprzedziłem nikogo, bo nikt już do mety przede mną nie jechał :)
A tu fotka właśnie po pokonaniu 1. podjazdu, w zakręcie przed zjazdem:
Po finiszu drobne uzupełnienie płynów i do Warszawy. W sumie to dziwne, ale nie było korków na trasie, więc jechało się dobrze, jedynie małe utrudnienia na Ursynowie, ale co tam... płonąca taksówka to u nas norma, więc nawet nie ma się czym przejmować :)
A w domku zimny prysznic, zimne piwo i ciepły makaron - warto było jechać :D
Wczoraj dogadaliśmy się z Piotrkiem i dziś rano o 9.30 z Kabat ruszyliśmy na kolejną edycję PolandBike, tym razem Wyszków, więc w zasadzie kierunek ten sam co ostatnio, tylko nieco bliżej Warszawy.
Dojechaliśmy jakoś niedługo po 10, więc pozornie czasu wiele, więc się nie spieszyliśmy - Piotrek poszedł opłacić start, poskładaliśmy rowery, toaleta, smarowanie maścią rozgrzewającą (to dziwne, ale jednak nawet przy 30 st. mięśnie w oczekiwaniu na start mogą się ochłodzić, a spadek nawet o 1 st. robi dużą różnicę) i pojechaliśmy zrobić rozgrzewkę. Rozgrzewka wyszła nieco przydługa, bo wyszło jakieś 6, może 7 km w jedną stronę no i kicha, bo za późno ustawiłem się w sektorze (może 5 min. przed startem), więc jechałem z końca, do tego po nasmarowaniu nóg koszmarnie piekły, no ale nic, maść ma rozgrzewać, więc działa prawidłowo :)
Pierwsze 6 km było asfaltem, więc praca w grupie była niezbędna, niestety w związku z w/w nie udało mi się podczepić pod peleton, nawet nie starałem się gonić, bo wiedziałem jak to może się skończyć, więc jechałem w większości sam, jakoś w okolicy 15 km, może nieco wcześniej na kole siadł mi na kole jakiś zawodnik - niby nic dziwnego, ale gość jakoś niespecjalnie był chętny do dania zmiany, więc przycisnąłem. Przycisnąłem na tyle, że nieco mu odjechałem... i pomyliłem trasę - nie zauważyłem zjazdu w prawo, przynajmniej gość za mną krzyknął, więc nie było problemu - straciłem może 200m, ale gościa doszedłem dopiero do ok 20 km, gdzie na kolejnym asfalcie jechaliśmy na zmiany z koleżanką z Rowerowy-Świat, później doszliśmy jeszcze do 2 osób (w tym wspomnianego wyżej kolesia), które się do nas podłączyły - jednak taka jazda to podstawa, nawet pomijając opory powietrza, to bardzo to motywuje do depnięcia no i jest bardzo przyjemne widząc, że każdy pracuje w grupie :)
Wracając do sedna... jechaliśmy w takiej grupce może 10 km, do momentu pierwszego ostrzejszego podjazdu, gdzie niestety grupka nieco się rozsypała. Później samotna, mordercza jazda po polach, problem polegał na tym, że było temp. powietrza wynosiła 30 st. ile było na słońcu boję się myśleć, w każdym razie po piaszczystych polach jechaliśmy w zasadzie do końca, z niewielkimi leśnymi przecinkami, ale dobre 20 km w otwartym terenie było i chyba to mnie wykończyło, dodając do tego fakt, że zjadłem coś niespecjalnego i cały czas bolał mnie brzuch jechałem raptem może 22 kmph, ale do czasu... na 48 km niestety w tylne koło wkręcił mi się drut, dość długi drut, który pozawijał się trochę na kasecie a następnie dookoła piasty między tarczą a szprychami. Z oczywistych przyczyn dalsza jazda z pasażerem nie była możliwa, więc trzeba było to rozplatać (na środku pola w palącym słońcu...). Na międzyczasie byłem 74, na finiszu 90... Jazda dalej, po drodze kilka zjazdów, podjazdów, ale ciągle po polach.
Ostatnie kilka (3-4?) kilometrów były dość fajne, najpierw kawałek laskiem, konkretne zakręty, dalej sporo piachu, więc trzeba było się pilnować, co najgorsze to to, że wg forum PB miało być 59 km, wyszło 63 :(
A na sam koniec kwintesencja dzisiejszego maratonu w stylu XC, pierwszy podjazd jakieś 20 m przewyższenia, na oko jakieś 15%, trochę piachu, na 1. podjeździe w ramach odrabiania strat przycisnąłem i wyprzedziłem 2 osoby, oczywiście ktoś musiał podprowadzać, bo jakby inaczej :) Po podjeździe nawrót i zjazd, po to, żeby po kolejnych 50 m jeszcze raz podjechać, tym razem minimalnie łagodniejszy podjazd - tu niestety nie wyprzedziłem nikogo, bo nikt już do mety przede mną nie jechał :)
A tu fotka właśnie po pokonaniu 1. podjazdu, w zakręcie przed zjazdem:
Po finiszu drobne uzupełnienie płynów i do Warszawy. W sumie to dziwne, ale nie było korków na trasie, więc jechało się dobrze, jedynie małe utrudnienia na Ursynowie, ale co tam... płonąca taksówka to u nas norma, więc nawet nie ma się czym przejmować :)
A w domku zimny prysznic, zimne piwo i ciepły makaron - warto było jechać :D