- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
PolandBike Sochaczew - 24.06.2012
Niedziela, 24 czerwca 2012 | dodano:24.06.2012 Kategoria 60-79km, Race Day
Km: | 66.50 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:41 | km/h: | 24.78 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | 192( 93%) | HRavg | 178( 86%) |
Kalorie: | 2512kcal | Podjazdy: | 190m | Rower: | Merida 96 |
Niedziela, 7:40, pobudka.
Jedyna sytuacja, w której wywlekłbym się z łózka o tak nieludzkiej godzinie jest maraton, tak więc wstaję z rzeczonego łózka, zjadam węglowodanowe śniadanko, sprawdzam jeszcze, czy wszystko wziąłem, chwilę się ogarniam, ubieram i wychodzę.
Metrem na Kabaty, gdzie umówiłem się z Piotrkiem, po chwili dojeżdża jeszcze Łukasz i nowy kolega - Bartek :>
Pakujemy rowery i jedziemy, po chwili jedziemy a raczej gnamy autostradą, z której jak się okazało nie ma zjazdu, w ten sposób musieliśmy nadłożyć jakieś 40 km, zawracać, do tego toszkę się zagubiliśmy pod samym Sochaczewem, no ale jakoś udało się wrócić na właściwy tor :)
Po dojechaniu do miasteczka standard - składamy rowery, chłopaki idą opłacić start, toaleta, rozgrzewka i tym razem w sektorach ustawiliśmy sie bardzo wczesnie, bo ok 11.40-45, ALE... ale okazało się, że start został przesunięty o 15 minut, więcmusimy czekać 30 minut :/ TROCHĘ lipa, o tyle dobrze, nasmarowałem nogi maścią rozgrzewającą, więc może nie będzie źle, no ale nic, trzeba czekać. W każdym razie tym razem stałem w czubie sektora, więc przynajmniej jeden plus.
Po starcie ognia nie było, peleton jechał bardzo spokojnie, na ok 3 km totalnie z dupy cała czołówka wcisnęła hample do oporu, nie wiem dokładnie co się stało, na szczęście nikt nie ucierpiał, więc jechaliśmy dalej, ogólnie taki spokojny start wyszedł mi na dobre, jechałem w okolicy progu mleczanowego zostawiając sobie siły na później. Asfaltem jechaliśmy przez jakieś 8 km, później szuter, więc prędkość dużo nie spadła, dopiero wjazd do lasu i pierwsze piachy skutecznie podzieliły stawkę.
13 kilometr to pierwsze zejście z siodła i podprowadzanie roweru, w sumie podjazd był do podjechania, dość długi, stromy, z pewnością na młynku dałoby radę, ale nie było sensu, nie dość, że część wprowadzających jakoś niechętnie robi miejsce to i tak wcale nie będzie szybciej a na pewno bardziej się zmęczę.
W międzyczasie zaliczyłem bufet - skuszony okazja do przetestowania nowych izotoników AA drink sięgnąłem po butelkę tego specyfiku, niby smaczne, ale koszmarnie słodkie, klei morde, do picia nadaje się rozcieńczone 50:50 :D
Trasa ogólnie bardzo fajna, może trochę za dużo asfaltu, mogłoby być trochę mniej piachu, ale przynajmniej było sporo fajnych singli. Niestety z singlami jest taki problem, że w przypadku wolniejszego zawodnika z przodu nie ma go jak wyprzedzić, oczywiście za takim zawodnikiem musiałem jechać, tętno ze 180 spadło do 165, na szczęście akurat ten singiel nie był strasznie długi i po kilku minutach udało się gościa wyprzedzić :)
W każdym razie gdzieś chyba w okolicy 38 kilometra miła niespodzianka, bo nasza forumowa ekipa śmigająca po KPNie przyjechała nam pokibicować, zrobić kilka fotek i takie tam, akurat stanęli na zakręcie tuż przed stromym podejściem, od Artura dowiedziałem się, że mam 15 minut straty do czołówki, więc nie ma tragedii. Dzięki chłopaki jeszcze raz za doping, bo jest to bardzo budujące :)
Na podejściu Sławek jeszcze mi zrobił fotkę (do przodu, oby z uśmiechem na twarzy) :D
Dalej trochę kręcenia po znanych mi terenach, zjazd, którym ostatnio jechaliśmy ze Sławkiem i Marcinem (na środku piach, z lewej na zjeździe uskok, z prawej bez niespodzianek, więc pamiętałem, żeby zjechać do prawej - fuck yeah). Swoją drogą w kampinosie było sporo ludzi na rowerach, niektórzy jechali pod prąd, więc trzeba było uważać.
Później na dość technicznym zjeździe, który udało mi się bardzo ładnie przejechać dogoniłem grupkę 4 zawodników, problem polegał na tym, że po zjeździe był od razu krótki singiel a ostatniemu zawodnikowi z grupki nie podobała się prędkość, więc poszła ostra dyskusja, w której dwóch zawodników z przodu dowiedziało się, że są pier****** jeb***** chamami i takie tam, biorąc pod uwagę światową rangę zawodów i walkę o czołowe lokaty było to bardzo na miejscu. Co zabawne po wyprzedzeniu tych zawodników gość chciał jeszcze wyprzedzać koleżankę ze Świata Rowerów, która (IMO słusznie) dość niechętnie chciała go puścić, ale po krótkiej wymianie zdań gość pojechał :)
Ostatnie kilkanaście kilometrów to w większości dziurawe szutrowe drogi połączone z asfaltem, na których dogoniłem wspomnianego powyżej klienta, który wszystkich musiał wyprzedzić, by finalnie samemu być wyprzedzonym. I po co to wszystko, skoro jak widać nie wyprzedzając wszystkich 'na chama' też można...
Pod koniec trasy już raczej nic ciekawego nie było, jedynie sama końcówka i wjazd na tory, gdzie stał policjant i dosłownie wpychał na ścieżkę wzdłuż torów, tak, by nie ułatwić sobie jadąc asfaltem (taka sytuacja była w Wyszkowie, widać, że org reaguje z maratonu na maraton, za co należy się plus :) ), trochę terenu, na finiszu udało się jeszcze dojść i wyprzedzić zawodnika z którym dość sporo jechaliśmy razem.
Po finiszu czekamy z Piotrkiem na resztę ekipy... czekamy i czekamy, dość sporo, biorąc pod uwagę, że Łukasz ogólnie jest chyba ode mnie lepszy a Bartek startował z 2 sektora, więc pewnie też jest lepszy powinni już być. Po pewnym czasie dojeżdża Łukasz, stwierdzając, że kiepsko mu się jechało i to nie jego dzień.
Poczekaliśmy chwilę na Bartka i poszliśmy bez niego wkładać już rowery do auta.
Po chwili dochodzi prowadząc rower, okazało się, że złapał 3 gumy i wycofał się z wyścigu :(
Spakowaliśmy rowery i już nie autostradą wróciliśmy do domu :)
Maraton całkiem udany, fajna trasa IMO porównywalna z NDM, izotonik na bufetach, zdecydowanie było ok :)
Jedyna sytuacja, w której wywlekłbym się z łózka o tak nieludzkiej godzinie jest maraton, tak więc wstaję z rzeczonego łózka, zjadam węglowodanowe śniadanko, sprawdzam jeszcze, czy wszystko wziąłem, chwilę się ogarniam, ubieram i wychodzę.
Metrem na Kabaty, gdzie umówiłem się z Piotrkiem, po chwili dojeżdża jeszcze Łukasz i nowy kolega - Bartek :>
Pakujemy rowery i jedziemy, po chwili jedziemy a raczej gnamy autostradą, z której jak się okazało nie ma zjazdu, w ten sposób musieliśmy nadłożyć jakieś 40 km, zawracać, do tego toszkę się zagubiliśmy pod samym Sochaczewem, no ale jakoś udało się wrócić na właściwy tor :)
Po dojechaniu do miasteczka standard - składamy rowery, chłopaki idą opłacić start, toaleta, rozgrzewka i tym razem w sektorach ustawiliśmy sie bardzo wczesnie, bo ok 11.40-45, ALE... ale okazało się, że start został przesunięty o 15 minut, więcmusimy czekać 30 minut :/ TROCHĘ lipa, o tyle dobrze, nasmarowałem nogi maścią rozgrzewającą, więc może nie będzie źle, no ale nic, trzeba czekać. W każdym razie tym razem stałem w czubie sektora, więc przynajmniej jeden plus.
Po starcie ognia nie było, peleton jechał bardzo spokojnie, na ok 3 km totalnie z dupy cała czołówka wcisnęła hample do oporu, nie wiem dokładnie co się stało, na szczęście nikt nie ucierpiał, więc jechaliśmy dalej, ogólnie taki spokojny start wyszedł mi na dobre, jechałem w okolicy progu mleczanowego zostawiając sobie siły na później. Asfaltem jechaliśmy przez jakieś 8 km, później szuter, więc prędkość dużo nie spadła, dopiero wjazd do lasu i pierwsze piachy skutecznie podzieliły stawkę.
13 kilometr to pierwsze zejście z siodła i podprowadzanie roweru, w sumie podjazd był do podjechania, dość długi, stromy, z pewnością na młynku dałoby radę, ale nie było sensu, nie dość, że część wprowadzających jakoś niechętnie robi miejsce to i tak wcale nie będzie szybciej a na pewno bardziej się zmęczę.
W międzyczasie zaliczyłem bufet - skuszony okazja do przetestowania nowych izotoników AA drink sięgnąłem po butelkę tego specyfiku, niby smaczne, ale koszmarnie słodkie, klei morde, do picia nadaje się rozcieńczone 50:50 :D
Trasa ogólnie bardzo fajna, może trochę za dużo asfaltu, mogłoby być trochę mniej piachu, ale przynajmniej było sporo fajnych singli. Niestety z singlami jest taki problem, że w przypadku wolniejszego zawodnika z przodu nie ma go jak wyprzedzić, oczywiście za takim zawodnikiem musiałem jechać, tętno ze 180 spadło do 165, na szczęście akurat ten singiel nie był strasznie długi i po kilku minutach udało się gościa wyprzedzić :)
W każdym razie gdzieś chyba w okolicy 38 kilometra miła niespodzianka, bo nasza forumowa ekipa śmigająca po KPNie przyjechała nam pokibicować, zrobić kilka fotek i takie tam, akurat stanęli na zakręcie tuż przed stromym podejściem, od Artura dowiedziałem się, że mam 15 minut straty do czołówki, więc nie ma tragedii. Dzięki chłopaki jeszcze raz za doping, bo jest to bardzo budujące :)
Na podejściu Sławek jeszcze mi zrobił fotkę (do przodu, oby z uśmiechem na twarzy) :D
Dalej trochę kręcenia po znanych mi terenach, zjazd, którym ostatnio jechaliśmy ze Sławkiem i Marcinem (na środku piach, z lewej na zjeździe uskok, z prawej bez niespodzianek, więc pamiętałem, żeby zjechać do prawej - fuck yeah). Swoją drogą w kampinosie było sporo ludzi na rowerach, niektórzy jechali pod prąd, więc trzeba było uważać.
Później na dość technicznym zjeździe, który udało mi się bardzo ładnie przejechać dogoniłem grupkę 4 zawodników, problem polegał na tym, że po zjeździe był od razu krótki singiel a ostatniemu zawodnikowi z grupki nie podobała się prędkość, więc poszła ostra dyskusja, w której dwóch zawodników z przodu dowiedziało się, że są pier****** jeb***** chamami i takie tam, biorąc pod uwagę światową rangę zawodów i walkę o czołowe lokaty było to bardzo na miejscu. Co zabawne po wyprzedzeniu tych zawodników gość chciał jeszcze wyprzedzać koleżankę ze Świata Rowerów, która (IMO słusznie) dość niechętnie chciała go puścić, ale po krótkiej wymianie zdań gość pojechał :)
Ostatnie kilkanaście kilometrów to w większości dziurawe szutrowe drogi połączone z asfaltem, na których dogoniłem wspomnianego powyżej klienta, który wszystkich musiał wyprzedzić, by finalnie samemu być wyprzedzonym. I po co to wszystko, skoro jak widać nie wyprzedzając wszystkich 'na chama' też można...
Pod koniec trasy już raczej nic ciekawego nie było, jedynie sama końcówka i wjazd na tory, gdzie stał policjant i dosłownie wpychał na ścieżkę wzdłuż torów, tak, by nie ułatwić sobie jadąc asfaltem (taka sytuacja była w Wyszkowie, widać, że org reaguje z maratonu na maraton, za co należy się plus :) ), trochę terenu, na finiszu udało się jeszcze dojść i wyprzedzić zawodnika z którym dość sporo jechaliśmy razem.
Po finiszu czekamy z Piotrkiem na resztę ekipy... czekamy i czekamy, dość sporo, biorąc pod uwagę, że Łukasz ogólnie jest chyba ode mnie lepszy a Bartek startował z 2 sektora, więc pewnie też jest lepszy powinni już być. Po pewnym czasie dojeżdża Łukasz, stwierdzając, że kiepsko mu się jechało i to nie jego dzień.
Poczekaliśmy chwilę na Bartka i poszliśmy bez niego wkładać już rowery do auta.
Po chwili dochodzi prowadząc rower, okazało się, że złapał 3 gumy i wycofał się z wyścigu :(
Spakowaliśmy rowery i już nie autostradą wróciliśmy do domu :)
Maraton całkiem udany, fajna trasa IMO porównywalna z NDM, izotonik na bufetach, zdecydowanie było ok :)
Komentarze
Ale się uśmiałeś na tym podejściu :D Ładnie pojechałeś, gratulacje :)
bmtwo-removed - 15:43 poniedziałek, 25 czerwca 2012 | linkuj
Komentuj