- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
Zawoja - 4. Zlot FR, Dzień 1. - 06.07.2012
Piątek, 6 lipca 2012 | dodano:10.07.2012 Kategoria 40-59km
Km: | 44.50 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 03:00 | km/h: | 14.83 |
Pr. maks.: | 47.50 | Temperatura: | 18.0 | HRmax: | 178( 86%) | HRavg | 152( 74%) |
Kalorie: | 2100kcal | Podjazdy: | 829m | Rower: | Merida 96 |
Pobudka rano, punkt 6.00, szybkie śniadanie, sprawdzenie czy wszystko wzięte i na pociąg.
Na Wschodni dojeżdżam dość sprawnie, w pociągu czekają już 3 osoby, Lukasz wsiada na Centralnym. Do Krakowa podróż całkiem przyjemna, bez zbędnego stania w polu etc. Do pociągu do Makowa mamy 1.5h wiec idziemy coś zjeść, kupić w Lidlu. Wysiadka w Makowie i jazda do Zawoi to porażka :) 8 km przed miejscem docelowym zaczyna padać spory deszcz - zatrzymujemy się pod wielkim parasolem, gdzie czekamy 1h, w międzyczasie burza z piorunami i gradem.
Po dojechaniu do schroniska szybko zajęliśmy łózka, trochę się wypakowaliśmy i oczywiście na trasę, godzina 17, wiec 3 godzinki można jeszcze pokręcić :)
Na trasę wyruszamy z kolega z forum - Przeorem, naszym celem okazał się pobliski szczyt Jałowiec, który położony był ok 400-500 m nad naszym schroniskiem.
Od razu od samego startu problemy, konkretnie problem ze znalezieniem szlaku, który oznaczony był beznadziejnie, niczym trasy Mazovii :)
Na początku szlak dość lajtowy, wszystko podjedzone, szlak rowerowy był banalny - bardzo szeroki szuter, zero techniki, aczkolwiek widoki bardzo fajne, udało się nawet spotkać 2 przebiegające jelenie :) Po pewnym czasie ze szlaku rowerowego zjechaliśmy na pieszy niebieski, co zaowocowało diametralna zmiana podłoża i nachylenia, sporo podprowadzania po luźnych kamieniach, średnie nachylenie >15%, ogólnie dość ciężko, na szczęście niebieski nie był bardzo długi, połączył się z kawałkiem żółtego, którym dojechaliśmy na sam szczyt skąd mogliśmy podziwiać nieziemski widok, oczywiście nie obyło się bez zdjęć :)
Chwila odpoczynku i teoretycznie najciekawsza cześć dzisiejszej trasy, czyli zjazd. Nie ukrywam, ze moja technika nie jest zbyt dobra (jest wręcz chujowa, albo po prostu jej nie ma), wiec jazda w dol po luźnych kamieniach i innych atrakcjach nie jest tym na co czekałem z utęsknieniem.
W związku z powyższym musiałem zaliczyć 'powitalną' glebę...
Chwila jazdy w dol, przednie kolo jakoś tak odbiło mi się od kamienia i następnie jazda wężykiem, by całość została zwieńczona pięknym lotem przez kierownice - na szczęście nic się nie stało, otworzyłem tylko stara ranę, kilka zarysowań, ale poza tym całkiem ok :) Na sam dol do schroniska już bardziej asekuracyjnie obyło się bez testów pola grawitacyjnego.
Na Wschodni dojeżdżam dość sprawnie, w pociągu czekają już 3 osoby, Lukasz wsiada na Centralnym. Do Krakowa podróż całkiem przyjemna, bez zbędnego stania w polu etc. Do pociągu do Makowa mamy 1.5h wiec idziemy coś zjeść, kupić w Lidlu. Wysiadka w Makowie i jazda do Zawoi to porażka :) 8 km przed miejscem docelowym zaczyna padać spory deszcz - zatrzymujemy się pod wielkim parasolem, gdzie czekamy 1h, w międzyczasie burza z piorunami i gradem.
Po dojechaniu do schroniska szybko zajęliśmy łózka, trochę się wypakowaliśmy i oczywiście na trasę, godzina 17, wiec 3 godzinki można jeszcze pokręcić :)
Na trasę wyruszamy z kolega z forum - Przeorem, naszym celem okazał się pobliski szczyt Jałowiec, który położony był ok 400-500 m nad naszym schroniskiem.
Od razu od samego startu problemy, konkretnie problem ze znalezieniem szlaku, który oznaczony był beznadziejnie, niczym trasy Mazovii :)
Na początku szlak dość lajtowy, wszystko podjedzone, szlak rowerowy był banalny - bardzo szeroki szuter, zero techniki, aczkolwiek widoki bardzo fajne, udało się nawet spotkać 2 przebiegające jelenie :) Po pewnym czasie ze szlaku rowerowego zjechaliśmy na pieszy niebieski, co zaowocowało diametralna zmiana podłoża i nachylenia, sporo podprowadzania po luźnych kamieniach, średnie nachylenie >15%, ogólnie dość ciężko, na szczęście niebieski nie był bardzo długi, połączył się z kawałkiem żółtego, którym dojechaliśmy na sam szczyt skąd mogliśmy podziwiać nieziemski widok, oczywiście nie obyło się bez zdjęć :)
Chwila odpoczynku i teoretycznie najciekawsza cześć dzisiejszej trasy, czyli zjazd. Nie ukrywam, ze moja technika nie jest zbyt dobra (jest wręcz chujowa, albo po prostu jej nie ma), wiec jazda w dol po luźnych kamieniach i innych atrakcjach nie jest tym na co czekałem z utęsknieniem.
W związku z powyższym musiałem zaliczyć 'powitalną' glebę...
Chwila jazdy w dol, przednie kolo jakoś tak odbiło mi się od kamienia i następnie jazda wężykiem, by całość została zwieńczona pięknym lotem przez kierownice - na szczęście nic się nie stało, otworzyłem tylko stara ranę, kilka zarysowań, ale poza tym całkiem ok :) Na sam dol do schroniska już bardziej asekuracyjnie obyło się bez testów pola grawitacyjnego.