- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
Poland Bike Radzymin - 18.08.2012
Sobota, 18 sierpnia 2012 | dodano:20.08.2012 Kategoria 60-79km, Race Day
Km: | 60.00 | Km teren: | 45.00 | Czas: | 02:29 | km/h: | 24.16 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 23.0 | HRmax: | 193( 94%) | HRavg | 181( 88%) |
Kalorie: | 2306kcal | Podjazdy: | 102m | Rower: | Merida 96 |
W zasadzie cały tydzień prawie bez roweru, przez ostatnie 5 dni zrobiłem oszałamiające 18 km, niby mógłbym zwalić na kiepską pogodę, czy coś, ale po prostu nie chciało mi się :)
Przed maratonem jeszcze tradycyjne ogłoszenie na forum w sprawie dojazdu, zostałem mile zaskoczony - dość szybko zadzwonił telefon, jak się okazało właśnie znalazłem transport, super. Wieczorem, dzień przed startem standardowe pakowanie rzeczy, sprawdzanie, mycie sprzętu i takie tam... przy okazji - mam bardzo krzywą środkową zębatkę w korbie, nawet nie wiem gdzie, ani jak :(
Wspomniana już wcześniej kiepska pogoda powoli ustępowała w zasadzie od czwartku, dziś jednak od samego rana idealne warunki do ścigania - ok 20 stopni, słońce (no dobra, słońce może nie jest takie super, ale dobrze, że jest ;P), na śniadanko węglowodany w postaci muesli z mlekiem i można jechać :)
Do Radzymina z Łukaszem dojeżdżamy bez problemów, miejsce parkingowe znajdujemy sprawnie, ogólnie przygotowania idą jak po maśle, nawet z ustawieniem hamulca nie mam problemu... podejrzana sprawa. Żele do kieszonki (nawet wziąłem jeden z Memoriału Bercika, tak wiem, nie powinno się testować na zawodach i takie tam :)), maść rozgrzewająca na nogi i chwila czekania, podczas której obejrzałem start dzieciaków, który opóźnił się o 15 min... niby nic ciekawego, jednak jeden z pierwszych zawodników na pierwszym zakręcie zaliczył ładnego szlifa z 5 m, ale szacun - dzieciak bardzo szybko się zebrał i pojechał. No, w każdym razie po tym, jak przejechali wszyscy Fun-owcy pojechałem zobaczyć początek trasy, ogólnie to co zawsze ze 4 km asfaltu, później szeroko i szybko po szutrze, piachu.
Ok, do sektorów, oczywiście skoro dzieciaki wystartowały 15 min. wcześniej to i my musieliśmy mieć opóźnienie, no i było... ponad 20 minut!!! W każdym razie w oczekiwaniu na otwarcie sektorów miło porozmawiałem z Marysią :))) w sektorze ustawiłem się w 1. linii. Chwila oczekiwania (oczywiście znów udało mi się tuż przed startem przestawić licznik z kilometrów na mile, ale tym razem już umiałem naprawić ;D).
Po starcie baaaaaardzo spokojnie, mimo braku wiatru jechaliśmy poniżej 40 kmph, na szczęście asfaltu nie było dużo, więc szybko zrobił się podział na grupki. Bardzo wcześnie, bo po 7 km był rozjazd - zapewne dlatego sporo ludzi wybrało Maxa zamiast Mini (że niby czuli się zajebiście po tych 7 km), w każdym razie na trasie miejscami dość sporo piachu, jednak dziś jechało mi się po nim genialnie, w ogóle nie miałem problemu z zakopywaniem się tak jak zwykle, więc trochę powyprzedzałem na bardziej piaszczystych odcinkach.
21. kilometr to pierwszy bufet, wyciągnąłem testowy żel (PowerBar chyba cytrynowy) i... nie da się otworzyć, niby są nacięcia, ale jakoś nie idzie, o, umh, udało się za 3. razem. Otworzyłem, wsadziłem do ust, nacisnąłem... BLEH, ale paskudne, ja pierdziele, nawet połowy nie wciągnąłem, a to co się udało zassać to w większości wyplułem, smak tragiczny, fuj, nigdy więcej tego nie kupie... no dobra, dostałem za darmo, ale i tak nie kupię ;D
Przed ok 30 km na moim kole ląduje jakiś gość, jadę, jadę, gość nie chce zmieniać to powiedziałem, żeby zmienił, zadyszany stwierdził, że to nie jego tempo (ale na kole siedzi :/), na szczęście po kilku chwilach stwierdził, że jest ok i dawał zmiany, więc jechaliśmy tak może 5 km do asfaltu. Na asfalcie może z 200-300 m przed nami jechały dwie dziewczyny, więc wyskoczyłem zza pleców gościa, krzyknąłem, że gonimy i pojechałem... sam :( Dziewczyny dogoniłem, chwilę posiedziałem na kole, żeby odpocząć, później dałem zmianę i z jedną już koleżanką - Kasią z ECO2 zgubiliśmy tę drugą. Po chwili zaskoczył nas ciekawy widok... oto wyłonił się człowiek ze swym traktorem z dziwnymi maszynami tak, że zajmował calusieńką drogę, jednak udało nam się go wyprzedzić. Kiedy już myślałem, że z koleżanką dojedziemy sobie razem do mety, albo przynajmniej trochę razem pokręcimy usłyszałem tylko 'tryyyt chrzhhchzh' - cholerny patyk wkręcił mi się w przerzutkę, grrrrr.... zawsze cos! Przynajmniej zaliczyłem udany pit-stop, 10 sekund to naprawdę całkiem przyzwoity czas ;D
Usatysfakcjonowany z szybkiego uwinięcia się z patykiem pojechałem dalej, wyprzedziła mnie koleżanka, którą wraz z tą z ECO2 zgubiliśmy wcześniej, no nic, trzeba gonić. Chwila jazdy, trochę piachu i wjazd na wał, gdzie udało mi się docisnąć i wyprzedzić a po chwili oddalać się od przeciwniczki.
Na wale była lipa, to znaczy nie ze mną, bo jechałem całkiem ok (tętno ok 180, swoją drogą średnie tętno z dzisiejszego maratonu - super :)), ale problem polegał na tym, że nie było oznaczeń, cały czas prosto, ale żadnej strzałki, w kilku momentach zwątpiłem, ale jednak niesłusznie jakieś 3-4 km dalej oznaczony wyjazd na asfalt, odetchnąłem z ulgą.
Na asfalcie znów starałem się depnąć i odjechać reszcie (koleżanka z ECO2 + jakis kolega), odjechałem na krótkim terenowym podjeździe, który był tuż za wolnym zakrętem więc nie dość, że nie było czasu na zmianę przełożenia to nie było jeszcze rozpędu. Po podjeździe chyba jedyny ciekawy kawałek trasy - chyba 3 podjazdy terenowe, ogólnie jazda poza ścieżką, trochę na przełaj, całkiem fajnie :)
2. bufet usytuowany był na 44 km, tym razem wziąłem wodę (trochę za dużo izo nasypałem sobie i miałem za słodki), połowa w siebie, połowa na siebie, nie powiem, ale całkiem przyjemne jest wylewanie sobie wody na głowę, szkoda, że nie było tam fotografa :<
Po kilku kilometrach samotnej jazdy w sporej części po asfalcie i później trochę w terenie mały zonk - prosta droga, a w lewo pod górę wyraźnie widać przywiązane taśmy, pomyślałem, że ominąłem znak i pojechałem na górę. Na górze nie było żadnej ścieżki i po chwili konsternacji dojechały do mnie 3 osoby (ECO2 + 2 kolegów), też się pomylili, ale po chwili byliśmy na właściwej drodze.
Z kilometr jazdy znów z koleżanką z ECO2 (koledzy gdzieś na zakręcie zostali chyba), nie powiem, ale trochę się wkurzyłem tym, że mnie dojechali, więc znów odjechałem. Końcówka to głównie dziurawe drogi + ostatni kilometr (oczywiście na asfalcie zablokowałem wideł i nie miałem jak odblokować od razu po wjeździe w teren) po takich błotnistych dołach. Wjazd na metę poprzedzony skokiem z krawężnika i jebnięciem sztycy (nie wiem, włókna popękały, czy coś, ale sztyca nadal całą ;D) z czasem 2:29.10 - wydaje mi się całkiem nieźle.
Po przejechaniu mety bufet, owoce, picie - standard, Łukasz dojechał niestety sporo później, złapał gumę na trasie :(
No, to tyle opisu samej trasy, ja jestem nawet zadowolony, nie zjadłem praktycznie żadnego żelu, sprzęt dziś dał radę, nowe klocki hamulcowe już hamują nieźle, IRC Mythos z przodu w piachu radzi sobie genialnie, czego chcieć więcej? :)
Tylko trasa i oznaczenie (na prostych odcinkach szczególnie) mogły by być lepsze - miała być powtórka z Legionowa, wyszła powtórka z nie wiem czego, 100 m przewyższenia jeszcze chyba nie było nigdzie ;D
AVG V: 24.1
TIM: 02:29:10
OPEN: 57/129 (80.8%)
KAT: 14/25 (84.3%)
Mało fotek, ale jakoś mało fotografów, przed którymi dobrze się ukrywałem (po prostu jestem za szybki :> )
Przed maratonem jeszcze tradycyjne ogłoszenie na forum w sprawie dojazdu, zostałem mile zaskoczony - dość szybko zadzwonił telefon, jak się okazało właśnie znalazłem transport, super. Wieczorem, dzień przed startem standardowe pakowanie rzeczy, sprawdzanie, mycie sprzętu i takie tam... przy okazji - mam bardzo krzywą środkową zębatkę w korbie, nawet nie wiem gdzie, ani jak :(
Wspomniana już wcześniej kiepska pogoda powoli ustępowała w zasadzie od czwartku, dziś jednak od samego rana idealne warunki do ścigania - ok 20 stopni, słońce (no dobra, słońce może nie jest takie super, ale dobrze, że jest ;P), na śniadanko węglowodany w postaci muesli z mlekiem i można jechać :)
Do Radzymina z Łukaszem dojeżdżamy bez problemów, miejsce parkingowe znajdujemy sprawnie, ogólnie przygotowania idą jak po maśle, nawet z ustawieniem hamulca nie mam problemu... podejrzana sprawa. Żele do kieszonki (nawet wziąłem jeden z Memoriału Bercika, tak wiem, nie powinno się testować na zawodach i takie tam :)), maść rozgrzewająca na nogi i chwila czekania, podczas której obejrzałem start dzieciaków, który opóźnił się o 15 min... niby nic ciekawego, jednak jeden z pierwszych zawodników na pierwszym zakręcie zaliczył ładnego szlifa z 5 m, ale szacun - dzieciak bardzo szybko się zebrał i pojechał. No, w każdym razie po tym, jak przejechali wszyscy Fun-owcy pojechałem zobaczyć początek trasy, ogólnie to co zawsze ze 4 km asfaltu, później szeroko i szybko po szutrze, piachu.
Ok, do sektorów, oczywiście skoro dzieciaki wystartowały 15 min. wcześniej to i my musieliśmy mieć opóźnienie, no i było... ponad 20 minut!!! W każdym razie w oczekiwaniu na otwarcie sektorów miło porozmawiałem z Marysią :))) w sektorze ustawiłem się w 1. linii. Chwila oczekiwania (oczywiście znów udało mi się tuż przed startem przestawić licznik z kilometrów na mile, ale tym razem już umiałem naprawić ;D).
Po starcie baaaaaardzo spokojnie, mimo braku wiatru jechaliśmy poniżej 40 kmph, na szczęście asfaltu nie było dużo, więc szybko zrobił się podział na grupki. Bardzo wcześnie, bo po 7 km był rozjazd - zapewne dlatego sporo ludzi wybrało Maxa zamiast Mini (że niby czuli się zajebiście po tych 7 km), w każdym razie na trasie miejscami dość sporo piachu, jednak dziś jechało mi się po nim genialnie, w ogóle nie miałem problemu z zakopywaniem się tak jak zwykle, więc trochę powyprzedzałem na bardziej piaszczystych odcinkach.
21. kilometr to pierwszy bufet, wyciągnąłem testowy żel (PowerBar chyba cytrynowy) i... nie da się otworzyć, niby są nacięcia, ale jakoś nie idzie, o, umh, udało się za 3. razem. Otworzyłem, wsadziłem do ust, nacisnąłem... BLEH, ale paskudne, ja pierdziele, nawet połowy nie wciągnąłem, a to co się udało zassać to w większości wyplułem, smak tragiczny, fuj, nigdy więcej tego nie kupie... no dobra, dostałem za darmo, ale i tak nie kupię ;D
Przed ok 30 km na moim kole ląduje jakiś gość, jadę, jadę, gość nie chce zmieniać to powiedziałem, żeby zmienił, zadyszany stwierdził, że to nie jego tempo (ale na kole siedzi :/), na szczęście po kilku chwilach stwierdził, że jest ok i dawał zmiany, więc jechaliśmy tak może 5 km do asfaltu. Na asfalcie może z 200-300 m przed nami jechały dwie dziewczyny, więc wyskoczyłem zza pleców gościa, krzyknąłem, że gonimy i pojechałem... sam :( Dziewczyny dogoniłem, chwilę posiedziałem na kole, żeby odpocząć, później dałem zmianę i z jedną już koleżanką - Kasią z ECO2 zgubiliśmy tę drugą. Po chwili zaskoczył nas ciekawy widok... oto wyłonił się człowiek ze swym traktorem z dziwnymi maszynami tak, że zajmował calusieńką drogę, jednak udało nam się go wyprzedzić. Kiedy już myślałem, że z koleżanką dojedziemy sobie razem do mety, albo przynajmniej trochę razem pokręcimy usłyszałem tylko 'tryyyt chrzhhchzh' - cholerny patyk wkręcił mi się w przerzutkę, grrrrr.... zawsze cos! Przynajmniej zaliczyłem udany pit-stop, 10 sekund to naprawdę całkiem przyzwoity czas ;D
Usatysfakcjonowany z szybkiego uwinięcia się z patykiem pojechałem dalej, wyprzedziła mnie koleżanka, którą wraz z tą z ECO2 zgubiliśmy wcześniej, no nic, trzeba gonić. Chwila jazdy, trochę piachu i wjazd na wał, gdzie udało mi się docisnąć i wyprzedzić a po chwili oddalać się od przeciwniczki.
Na wale była lipa, to znaczy nie ze mną, bo jechałem całkiem ok (tętno ok 180, swoją drogą średnie tętno z dzisiejszego maratonu - super :)), ale problem polegał na tym, że nie było oznaczeń, cały czas prosto, ale żadnej strzałki, w kilku momentach zwątpiłem, ale jednak niesłusznie jakieś 3-4 km dalej oznaczony wyjazd na asfalt, odetchnąłem z ulgą.
Na asfalcie znów starałem się depnąć i odjechać reszcie (koleżanka z ECO2 + jakis kolega), odjechałem na krótkim terenowym podjeździe, który był tuż za wolnym zakrętem więc nie dość, że nie było czasu na zmianę przełożenia to nie było jeszcze rozpędu. Po podjeździe chyba jedyny ciekawy kawałek trasy - chyba 3 podjazdy terenowe, ogólnie jazda poza ścieżką, trochę na przełaj, całkiem fajnie :)
2. bufet usytuowany był na 44 km, tym razem wziąłem wodę (trochę za dużo izo nasypałem sobie i miałem za słodki), połowa w siebie, połowa na siebie, nie powiem, ale całkiem przyjemne jest wylewanie sobie wody na głowę, szkoda, że nie było tam fotografa :<
Po kilku kilometrach samotnej jazdy w sporej części po asfalcie i później trochę w terenie mały zonk - prosta droga, a w lewo pod górę wyraźnie widać przywiązane taśmy, pomyślałem, że ominąłem znak i pojechałem na górę. Na górze nie było żadnej ścieżki i po chwili konsternacji dojechały do mnie 3 osoby (ECO2 + 2 kolegów), też się pomylili, ale po chwili byliśmy na właściwej drodze.
Z kilometr jazdy znów z koleżanką z ECO2 (koledzy gdzieś na zakręcie zostali chyba), nie powiem, ale trochę się wkurzyłem tym, że mnie dojechali, więc znów odjechałem. Końcówka to głównie dziurawe drogi + ostatni kilometr (oczywiście na asfalcie zablokowałem wideł i nie miałem jak odblokować od razu po wjeździe w teren) po takich błotnistych dołach. Wjazd na metę poprzedzony skokiem z krawężnika i jebnięciem sztycy (nie wiem, włókna popękały, czy coś, ale sztyca nadal całą ;D) z czasem 2:29.10 - wydaje mi się całkiem nieźle.
Po przejechaniu mety bufet, owoce, picie - standard, Łukasz dojechał niestety sporo później, złapał gumę na trasie :(
No, to tyle opisu samej trasy, ja jestem nawet zadowolony, nie zjadłem praktycznie żadnego żelu, sprzęt dziś dał radę, nowe klocki hamulcowe już hamują nieźle, IRC Mythos z przodu w piachu radzi sobie genialnie, czego chcieć więcej? :)
Tylko trasa i oznaczenie (na prostych odcinkach szczególnie) mogły by być lepsze - miała być powtórka z Legionowa, wyszła powtórka z nie wiem czego, 100 m przewyższenia jeszcze chyba nie było nigdzie ;D
AVG V: 24.1
TIM: 02:29:10
OPEN: 57/129 (80.8%)
KAT: 14/25 (84.3%)
Mało fotek, ale jakoś mało fotografów, przed którymi dobrze się ukrywałem (po prostu jestem za szybki :> )