- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
Wisła, Dzień 1 - 17.09.2012
Poniedziałek, 17 września 2012 | dodano:23.09.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 40.50 | Km teren: | 35.00 | Czas: | 03:27 | km/h: | 11.74 |
Pr. maks.: | 45.50 | Temperatura: | 18.0 | HRmax: | 191( 96%) | HRavg | 155( 78%) |
Kalorie: | 2515kcal | Podjazdy: | 1250m | Rower: | Merida 96 |
Poniedziałek...
7 rano pobudka...
Co normalny człowiek robiłby o tak nieludzkiej godzinie na nogach? Nie mam pojęcia, nie jestem normalny. W każdym razie ja musiałem wstać, bo o 8.19 odjeżdżał mój pociąg do Wisły, a po co tam jechałem? Ano wygrałem na Facebooku możliwość wzięcia udziału w testach Meridy 2013, które miały się odbyć 20.09, jednak kilka dni przed wyjazdem dostałem e-maila z info o tym, że testy ze względy na zainteresowanie przedłużone na 3 dni i trwają od wtorku do czwartku - SUPER!
No, także rano szybkie śniadanko, ubieranie i takie tam podobne... 30 minut później z rowerem pod pachą i plecakiem na plecach sunę 4 piętra w dół i jadę na dw. wschodni.
Na peronie czeka już na mnie Sławek z którym miałem spędzić te 5 dni, po chwili przyjeżdża nasz pociąg, wsadzamy rowery (IC, w ostatnim wagonie 3 wieszaki, przeszklone drzwi, wszystko super :)), jedziemy... warunki całkiem przyjemne, nie ma dużo ludzi, trochę za ciepło, ale da się wytrzymać.
Przystanek #1 - Katowice, dojeżdżamy bez opóźnienia, do następnego pociągu mamy jakieś 50 minut, więc bez pośpiechu idziemy coś zjeść, kupić picie i na peron. Po kilku chwilach okazuje się, że pociąg będzie podstawiony na sąsiedni peron i trzeba przełazić, no nic, przechodzimy, pociąg już stoi. W pociągu dużo miejsca, wieszaki na rowery, nie ma żadnego problemu, jedynie konduktorka przyczepiła się do biletu na rowery, który był ważny w TLK, ale musiałaby go opisywać, później musiałbym w kasach załatwiać i dużo roboty i sobie poszła (pewnie oczarował ją mój uroczy uśmiech :3 ), do Wisły dojeżdżamy bez większych przygód ;D
W zasadzie w Wiśle też nie mamy większych problemów, tak więc dość sprawnie dojeżdżamy do naszego miejsca noclegowego i... zamknięte ;_; Dzwonię do właściciela - 'małżonka zaraz przyjedzie'. No nic, czekamy, czekamy, po 15 minutach przyjeżdża, daje nam klucze, pokazuje wszystko, jest ok, rowery na noc możemy sobie zamykać w łazience, do dyspozycji całkiem fajna kuchnia z bardzo fajnymi płytami żarowymi (o tym, dlaczego są takie fajne będzie dalej), jadalnia z TV, generalnie bardzo ok.
Plan zakładał, że przyjedziemy (zameldowani byliśmy już ok 16), przebierzemy się i jedziemy pośmigać trochę po górach, tak też zrobiliśmy - szybko się przebieramy i jedziemy!
Na początek asfaltowy zjazd na ok 400 m n.p.m., trochę po asfalcie i szutrowymi ścieżkami rowerowymi, by móc podjechać znów asfaltem na ok 600 m a następnie dość stromym i kamienistym podjazdem jeszcze wyżej na ok 800 m:
No dobra, nie ukrywam, że w niektórych miejscach musiałem podprowadzać - delikatny najazd na luźny kamień i już stoję a na stromym wpiąć się ciężko, więc zatrzymanie się = wprowadzanie na samą górę, albo jakieś wypłaszczenie, do tego od wprowadzania strasznie bolała mnie dolna partia pleców, nie mam pojęcia dlaczego, być może zła pozycja na rowerze, czy coś... dziwne :(
Pierwszy zaliczony szczyt to Smerekowiec na wys. 835 m, po wjechaniu na szczyt trochę jazdy po w miarę płaskim, gdzie widoki były baaardzo przyjemne:
a niewiele później, po zaliczeniu kilku kilometrów po szerokich kamienisto-szutrowych drogach i kolejnego szczytu - Trzech Kopców zjazd na 500 m.
A jak jest zjazd to co musi być? Niestety podjazd/podejście :<
Kolejny podjazd znów w okolice 800 m na Stary Groń (798 m) i Horzelicę (797 m):
Znowu trochę jazdy po płaskim i kolejny zjazd z kilkoma fajnymi, szybkimi zakrętami :)
Przed nami pozostał ostatni podjazd (no dobra, chyba tu w większości już podejście było) na 813 m na górę Orłowa, podczas podjazdu gdzieś tam podrzuciło mi tylne koło i się położyłem, oczywiście prędkość była minimalna i nic się nie stało, ale tradycyjnie pierwsza gleba wyjazdu (i na szczęście moja jedyna) była moja :))
Niestety wyjeżdżając o 16 musieliśmy liczyć się z tym, że w pewnym momencie zrobi się nieco ciemniej i będzie ciężko jechać a w niektórych momentach być może trzeba będzie prowadzić.
Przed nami pozostał w zasadzie już tylko zjazd do Wisły i tam kawałek asfaltem, przejazdy przez mniej zacienione, mniej zalesione tereny nie stanowiły problemu, gorzej było tam, gdzie było więcej drzew, bo zwyczajnie nic nie było widać, nie było widać luźnych kamieni, sam najechałem na kilka większych - aż dziwne, że koła tak dobrze to zniosły, Sławek na jednym z takich kamieni przewrócił się, prędkość też co prawda nie była ogromna, miał farta, bo miał kask na który upadł, ogólnie nic poważnego. Chwila zbierania się z ziemi, zbierania gratów i zjeżdżamy dalej, na szczęście bez incydentów, gdzieś po drodze za kolejnym zakrętem prawie rozjechaliśmy 3 sarny, które stały sobie na środku drogi jak gdyby nigdy nic :))
W Wiśle trochę pobłądziliśmy po głównej drodze, mieliśmy małe wątpliwości co do poprawności zaplanowanej trasy, jednak jakoś udało nam się wrócić do pensjonatu.
Wieczorem wyskoczyliśmy sobie do sklepu, zrobiliśmy małe zakupy, ugotowaliśmy sobie kolarski makaron i poszliśmy dość wcześnie spać - jutro miało być dużo więcej niespodzianek :D
I traska:
7 rano pobudka...
Co normalny człowiek robiłby o tak nieludzkiej godzinie na nogach? Nie mam pojęcia, nie jestem normalny. W każdym razie ja musiałem wstać, bo o 8.19 odjeżdżał mój pociąg do Wisły, a po co tam jechałem? Ano wygrałem na Facebooku możliwość wzięcia udziału w testach Meridy 2013, które miały się odbyć 20.09, jednak kilka dni przed wyjazdem dostałem e-maila z info o tym, że testy ze względy na zainteresowanie przedłużone na 3 dni i trwają od wtorku do czwartku - SUPER!
No, także rano szybkie śniadanko, ubieranie i takie tam podobne... 30 minut później z rowerem pod pachą i plecakiem na plecach sunę 4 piętra w dół i jadę na dw. wschodni.
Na peronie czeka już na mnie Sławek z którym miałem spędzić te 5 dni, po chwili przyjeżdża nasz pociąg, wsadzamy rowery (IC, w ostatnim wagonie 3 wieszaki, przeszklone drzwi, wszystko super :)), jedziemy... warunki całkiem przyjemne, nie ma dużo ludzi, trochę za ciepło, ale da się wytrzymać.
Przystanek #1 - Katowice, dojeżdżamy bez opóźnienia, do następnego pociągu mamy jakieś 50 minut, więc bez pośpiechu idziemy coś zjeść, kupić picie i na peron. Po kilku chwilach okazuje się, że pociąg będzie podstawiony na sąsiedni peron i trzeba przełazić, no nic, przechodzimy, pociąg już stoi. W pociągu dużo miejsca, wieszaki na rowery, nie ma żadnego problemu, jedynie konduktorka przyczepiła się do biletu na rowery, który był ważny w TLK, ale musiałaby go opisywać, później musiałbym w kasach załatwiać i dużo roboty i sobie poszła (pewnie oczarował ją mój uroczy uśmiech :3 ), do Wisły dojeżdżamy bez większych przygód ;D
W zasadzie w Wiśle też nie mamy większych problemów, tak więc dość sprawnie dojeżdżamy do naszego miejsca noclegowego i... zamknięte ;_; Dzwonię do właściciela - 'małżonka zaraz przyjedzie'. No nic, czekamy, czekamy, po 15 minutach przyjeżdża, daje nam klucze, pokazuje wszystko, jest ok, rowery na noc możemy sobie zamykać w łazience, do dyspozycji całkiem fajna kuchnia z bardzo fajnymi płytami żarowymi (o tym, dlaczego są takie fajne będzie dalej), jadalnia z TV, generalnie bardzo ok.
Plan zakładał, że przyjedziemy (zameldowani byliśmy już ok 16), przebierzemy się i jedziemy pośmigać trochę po górach, tak też zrobiliśmy - szybko się przebieramy i jedziemy!
Na początek asfaltowy zjazd na ok 400 m n.p.m., trochę po asfalcie i szutrowymi ścieżkami rowerowymi, by móc podjechać znów asfaltem na ok 600 m a następnie dość stromym i kamienistym podjazdem jeszcze wyżej na ok 800 m:
No dobra, nie ukrywam, że w niektórych miejscach musiałem podprowadzać - delikatny najazd na luźny kamień i już stoję a na stromym wpiąć się ciężko, więc zatrzymanie się = wprowadzanie na samą górę, albo jakieś wypłaszczenie, do tego od wprowadzania strasznie bolała mnie dolna partia pleców, nie mam pojęcia dlaczego, być może zła pozycja na rowerze, czy coś... dziwne :(
Pierwszy zaliczony szczyt to Smerekowiec na wys. 835 m, po wjechaniu na szczyt trochę jazdy po w miarę płaskim, gdzie widoki były baaardzo przyjemne:
a niewiele później, po zaliczeniu kilku kilometrów po szerokich kamienisto-szutrowych drogach i kolejnego szczytu - Trzech Kopców zjazd na 500 m.
A jak jest zjazd to co musi być? Niestety podjazd/podejście :<
Kolejny podjazd znów w okolice 800 m na Stary Groń (798 m) i Horzelicę (797 m):
Znowu trochę jazdy po płaskim i kolejny zjazd z kilkoma fajnymi, szybkimi zakrętami :)
Przed nami pozostał ostatni podjazd (no dobra, chyba tu w większości już podejście było) na 813 m na górę Orłowa, podczas podjazdu gdzieś tam podrzuciło mi tylne koło i się położyłem, oczywiście prędkość była minimalna i nic się nie stało, ale tradycyjnie pierwsza gleba wyjazdu (i na szczęście moja jedyna) była moja :))
Niestety wyjeżdżając o 16 musieliśmy liczyć się z tym, że w pewnym momencie zrobi się nieco ciemniej i będzie ciężko jechać a w niektórych momentach być może trzeba będzie prowadzić.
Przed nami pozostał w zasadzie już tylko zjazd do Wisły i tam kawałek asfaltem, przejazdy przez mniej zacienione, mniej zalesione tereny nie stanowiły problemu, gorzej było tam, gdzie było więcej drzew, bo zwyczajnie nic nie było widać, nie było widać luźnych kamieni, sam najechałem na kilka większych - aż dziwne, że koła tak dobrze to zniosły, Sławek na jednym z takich kamieni przewrócił się, prędkość też co prawda nie była ogromna, miał farta, bo miał kask na który upadł, ogólnie nic poważnego. Chwila zbierania się z ziemi, zbierania gratów i zjeżdżamy dalej, na szczęście bez incydentów, gdzieś po drodze za kolejnym zakrętem prawie rozjechaliśmy 3 sarny, które stały sobie na środku drogi jak gdyby nigdy nic :))
W Wiśle trochę pobłądziliśmy po głównej drodze, mieliśmy małe wątpliwości co do poprawności zaplanowanej trasy, jednak jakoś udało nam się wrócić do pensjonatu.
Wieczorem wyskoczyliśmy sobie do sklepu, zrobiliśmy małe zakupy, ugotowaliśmy sobie kolarski makaron i poszliśmy dość wcześnie spać - jutro miało być dużo więcej niespodzianek :D
I traska: