- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
Wisła, dzień 2 - 18.09.2012
Wtorek, 18 września 2012 | dodano:24.09.2012 Kategoria 80-99km, Trening
Km: | 82.00 | Km teren: | 60.00 | Czas: | 06:29 | km/h: | 12.65 |
Pr. maks.: | 54.00 | Temperatura: | 20.0 | HRmax: | 182( 91%) | HRavg | 148( 74%) |
Kalorie: | 4384kcal | Podjazdy: | 2250m | Rower: | Merida 96 |
Znów powtórka z dnia wczorajszego a w zasadzie jeszcze gorzej... Sławek budzi mnie chyba o 6 rano szukając kluczy od łazienki, no nic, znajduje po czym mogę się jeszcze trochę przespać :D
Właściwa pobudka następuje jakoś ok 8, za oknem piękne słońce i Sławek czyszczący swój rower :3 Jak zwykle wciągam szybkie śniadanie, sprawnie się ogarniam, pakuję swój mały plecaczek (Sławek karze mi zabrać papier toaletowy, dlaczego - wyjaśnienie dalej ;D) i jakoś ok 9 wychodzimy.
Początek podobny do wczorajszego, czyli najpierw zjazd, później szutrowa ścieżka rowerowa, którą dojeżdżamy do małej zapory wodnej:
Po drodze jeszcze przecinamy większą zaporę, na której ukazuje się piękny widok:
I podobnie jak dnia poprzedniego dłuuuuuuugi asfaltowy podjazd, jednak tym razem inny, bo częściowo nielegalny (znaczy zakazy wjazdów były), pod koniec podjazdu nieco szutrów, trochę wypłaszczenia i zjazdu:
Zjeżdżamy nieco ostrożnie, oby tylko nie przegapić skrętu i nie musieć z powrotem podjeżdżać. Na szczęście skręt, a raczej wjazd/wejście w las w porę dostrzegamy, zatrzymujemy się i... schodzimy z rowerów :((
Generalnie droga była dużo gorsza od wczorajszej, dużo luźnych kamieni, sporo korzeni, przewalone drzewa, no prowadzić trzeba, nie da się jechać, ale jakoś powolutku wdrapujemy się:
Przed wjazdem na Baranią górę mijamy jeszcze jakąś wycieczkę szkolną, akurat w dość wąskim miejscu, gdzie było pełno powalonych drzew, no ale nic, jakoś się przeciskamy i pędzimy dalej na sam szczyt.
A na wspomnianej Baraniej Górze (1220 m n.p.m.) stoi wieża widokowa, na którą oczywiście się wspinamy :)
Widoki z wieży, tam jedziemy:
Chwila odpoczynku i jedziemy dalej, przed nami zjazd z 1220 na 850.
W tym momencie zrozumiałem, dlaczego rano Sławek tab bardzo chciał wziąć papier toaletowy... zjazdy były konkretne, bardzo konkretne, można powiedzieć, że srałem w gacie :D
Jak zawsze fotki tego nie oddają, ale było stromo, do tego bardzo luźna nawierzchnia (jak widać na fotkach co się dało to omijaliśmy, ale niestety czasem trzeba było jechać, a właściwie sunąć po tym :P), z bólem dłoni od zaciskania klamek udało się zjechać na dół w jednym kawałku, szczęśliwie papier toaletowy okazał się niepotrzebny, ale 2 razy już było tak blisko gleby, tak bardzo blisko, byłem pewny, że się położę, aż dziwne, że udało się zjechać :D
Później trochę jazdy po w miarę płaskich szutrach
jeszcze trochę zjazdów, oczywiście musieliśmy przegapić skręt i zjechać nieco za daleko, raptem zjechaliśmy max 50 m, ale to jest jednak deprymujące, do tego prawie od początku miałem dziwny problem z przerzutką przednią - tak jakby się zasyfiła czy coś, mianowicie nie chciała zrzucać ze środkowego na młynek, blokowała się w połowie drogi, linka była luźna, więc trzeba było jej pomagać butem, ale czasem przez to niestety zamiast podjeżdżać musiałem podchodzić :(
W każdym razie wróciliśmy się do felernego skrętu i zrobiliśmy chwilę przerwy przy bardzo romantycznym strumyku :3
Od tego miejsca do pokonania mamy kolejne 300 m w pionie, by dojechać na Magurkę Radziechowską, gdzie robimy małą foto sesję :))
A tu Takie małe porównanie tego co jest i tego co było:
Taka prawie niezauważalna różnica, co? :D
Następnie toczyliśmy się po szczytach - najpierw na Magurkę Wiślańską, później na Zielony Kopiec, trzeba przyznać, że widoki robiły bardzo duże wrażenie, szkoda było jechać dalej :(
Po dojechaniu na Zielony Kopiec i w zasadzie zjechaniu trochę z niego na szeroką szutrówkę rozstaliśmy się ze Sławkiem, to znaczy obaj dalej pojechaliśmy w kierunku kolejnego szczytu, czyli Skrzycznego, jednak Sławek jeszcze zjechał i podjechał a mi został tylko podjazd ową drogą szutrową, o taką:
Powolutku i spokojnie sobie podjeżdżam na sam szczyt, siadam na ławeczce i chwilę podziwiam widoki:
Po kilku chwilach dojeżdża Sławek i idziemy do schroniska zjeść.
Ja zamawiam pierogi z jagodami (w zasadzie to były pierogi z bitą śmietaną i odrobiną jagód ;P) a Sławek kilka minut po mnie swoje ruskie, oczywiście kto dostaje pierwszy? No przecież nie ja, dziwne by to było :/
Zjadamy to co zamówiliśmy (nie polecam, te pierogi takie raczej średnie były :( ), uzupełniamy bidony i bukłaki i jedziemy dalej, generalnie nadal jeździmy po szczytach, tylko nieco mniej płasko jest, więcej stromych podjazdów, ale widoki nadal arcyprzecudne :))
Po wdrapaniu się na górę, na Malinowską Skałę ujrzeliśmy... skałę :)
Ładny okaz skały, prawda?
Po wjechaniu dziwnym by było, gdybyśmy nie zjechali:
Chyba zapomniałem napisać, że przed Skrzycznem zgubiłem okulary, w sumie nie było bez nich tak źle, tylko w niektórych miejscach były kałuże i tak trochę w oczy leciała woda i to nie było fajne :(
Za to fajne było to, że miałem swoją zajebistą wiatróweczkę, którą na te dłuższe zjazdy zakładałem i było super :D
I tak sobie ze Sławkiem jechaliśmy w większości szerszymi drogami, ja zrobiłem jeszcze jeden skrót ucinając ok 3-4 km nudnej trasy bez widoków (no, byłem już nieco zmęczony ;P)
Kilka minut czekania i podziwiania widoków i dojeżdża Sławek, więc jedziemy dalej.
Przed nami nie zostało już wiele, trochę szutrowego podjazdu:
I w zasadzie już sam zjazd do Wisły po fajnych, małych kamykach, jednak nie ślizgały się na nich opony, było dość stabilnie, więc mogliśmy nieco szybciej pojechać :D
Zmęczeni dojechaliśmy do domu, gdzie po położeniu rowerów na trawie przyszło do nas takie małe stworzonko:
To tyle, wieczorem wyskoczyliśmy jeszcze na miasto na pizze i małe zakupy :))
Właściwa pobudka następuje jakoś ok 8, za oknem piękne słońce i Sławek czyszczący swój rower :3 Jak zwykle wciągam szybkie śniadanie, sprawnie się ogarniam, pakuję swój mały plecaczek (Sławek karze mi zabrać papier toaletowy, dlaczego - wyjaśnienie dalej ;D) i jakoś ok 9 wychodzimy.
Początek podobny do wczorajszego, czyli najpierw zjazd, później szutrowa ścieżka rowerowa, którą dojeżdżamy do małej zapory wodnej:
Po drodze jeszcze przecinamy większą zaporę, na której ukazuje się piękny widok:
I podobnie jak dnia poprzedniego dłuuuuuuugi asfaltowy podjazd, jednak tym razem inny, bo częściowo nielegalny (znaczy zakazy wjazdów były), pod koniec podjazdu nieco szutrów, trochę wypłaszczenia i zjazdu:
Zjeżdżamy nieco ostrożnie, oby tylko nie przegapić skrętu i nie musieć z powrotem podjeżdżać. Na szczęście skręt, a raczej wjazd/wejście w las w porę dostrzegamy, zatrzymujemy się i... schodzimy z rowerów :((
Generalnie droga była dużo gorsza od wczorajszej, dużo luźnych kamieni, sporo korzeni, przewalone drzewa, no prowadzić trzeba, nie da się jechać, ale jakoś powolutku wdrapujemy się:
Przed wjazdem na Baranią górę mijamy jeszcze jakąś wycieczkę szkolną, akurat w dość wąskim miejscu, gdzie było pełno powalonych drzew, no ale nic, jakoś się przeciskamy i pędzimy dalej na sam szczyt.
A na wspomnianej Baraniej Górze (1220 m n.p.m.) stoi wieża widokowa, na którą oczywiście się wspinamy :)
Widoki z wieży, tam jedziemy:
Chwila odpoczynku i jedziemy dalej, przed nami zjazd z 1220 na 850.
W tym momencie zrozumiałem, dlaczego rano Sławek tab bardzo chciał wziąć papier toaletowy... zjazdy były konkretne, bardzo konkretne, można powiedzieć, że srałem w gacie :D
Jak zawsze fotki tego nie oddają, ale było stromo, do tego bardzo luźna nawierzchnia (jak widać na fotkach co się dało to omijaliśmy, ale niestety czasem trzeba było jechać, a właściwie sunąć po tym :P), z bólem dłoni od zaciskania klamek udało się zjechać na dół w jednym kawałku, szczęśliwie papier toaletowy okazał się niepotrzebny, ale 2 razy już było tak blisko gleby, tak bardzo blisko, byłem pewny, że się położę, aż dziwne, że udało się zjechać :D
Później trochę jazdy po w miarę płaskich szutrach
jeszcze trochę zjazdów, oczywiście musieliśmy przegapić skręt i zjechać nieco za daleko, raptem zjechaliśmy max 50 m, ale to jest jednak deprymujące, do tego prawie od początku miałem dziwny problem z przerzutką przednią - tak jakby się zasyfiła czy coś, mianowicie nie chciała zrzucać ze środkowego na młynek, blokowała się w połowie drogi, linka była luźna, więc trzeba było jej pomagać butem, ale czasem przez to niestety zamiast podjeżdżać musiałem podchodzić :(
W każdym razie wróciliśmy się do felernego skrętu i zrobiliśmy chwilę przerwy przy bardzo romantycznym strumyku :3
Od tego miejsca do pokonania mamy kolejne 300 m w pionie, by dojechać na Magurkę Radziechowską, gdzie robimy małą foto sesję :))
A tu Takie małe porównanie tego co jest i tego co było:
Taka prawie niezauważalna różnica, co? :D
Następnie toczyliśmy się po szczytach - najpierw na Magurkę Wiślańską, później na Zielony Kopiec, trzeba przyznać, że widoki robiły bardzo duże wrażenie, szkoda było jechać dalej :(
Po dojechaniu na Zielony Kopiec i w zasadzie zjechaniu trochę z niego na szeroką szutrówkę rozstaliśmy się ze Sławkiem, to znaczy obaj dalej pojechaliśmy w kierunku kolejnego szczytu, czyli Skrzycznego, jednak Sławek jeszcze zjechał i podjechał a mi został tylko podjazd ową drogą szutrową, o taką:
Powolutku i spokojnie sobie podjeżdżam na sam szczyt, siadam na ławeczce i chwilę podziwiam widoki:
Po kilku chwilach dojeżdża Sławek i idziemy do schroniska zjeść.
Ja zamawiam pierogi z jagodami (w zasadzie to były pierogi z bitą śmietaną i odrobiną jagód ;P) a Sławek kilka minut po mnie swoje ruskie, oczywiście kto dostaje pierwszy? No przecież nie ja, dziwne by to było :/
Zjadamy to co zamówiliśmy (nie polecam, te pierogi takie raczej średnie były :( ), uzupełniamy bidony i bukłaki i jedziemy dalej, generalnie nadal jeździmy po szczytach, tylko nieco mniej płasko jest, więcej stromych podjazdów, ale widoki nadal arcyprzecudne :))
Po wdrapaniu się na górę, na Malinowską Skałę ujrzeliśmy... skałę :)
Ładny okaz skały, prawda?
Po wjechaniu dziwnym by było, gdybyśmy nie zjechali:
Chyba zapomniałem napisać, że przed Skrzycznem zgubiłem okulary, w sumie nie było bez nich tak źle, tylko w niektórych miejscach były kałuże i tak trochę w oczy leciała woda i to nie było fajne :(
Za to fajne było to, że miałem swoją zajebistą wiatróweczkę, którą na te dłuższe zjazdy zakładałem i było super :D
I tak sobie ze Sławkiem jechaliśmy w większości szerszymi drogami, ja zrobiłem jeszcze jeden skrót ucinając ok 3-4 km nudnej trasy bez widoków (no, byłem już nieco zmęczony ;P)
Kilka minut czekania i podziwiania widoków i dojeżdża Sławek, więc jedziemy dalej.
Przed nami nie zostało już wiele, trochę szutrowego podjazdu:
I w zasadzie już sam zjazd do Wisły po fajnych, małych kamykach, jednak nie ślizgały się na nich opony, było dość stabilnie, więc mogliśmy nieco szybciej pojechać :D
Zmęczeni dojechaliśmy do domu, gdzie po położeniu rowerów na trawie przyszło do nas takie małe stworzonko:
To tyle, wieczorem wyskoczyliśmy jeszcze na miasto na pizze i małe zakupy :))