- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
PB Warszawa Wawer - 13.10.2012
Sobota, 13 października 2012 | dodano:14.10.2012 Kategoria 40-59km, Race Day
Km: | 51.50 | Km teren: | 48.00 | Czas: | 02:15 | km/h: | 22.89 |
Pr. maks.: | 47.00 | Temperatura: | 8.0 | HRmax: | 199(100%) | HRavg | 182( 91%) |
Kalorie: | 2109kcal | Podjazdy: | 214m | Rower: | Merida 96 |
Oj ten tydzień był kiepski, bardzo kiepski.
W zeszłą niedzielę zerwałem 3 śruby w korbie (no niestety jak ma się zbyt mocną nogę to tak bywa :D ), połaziłem po sklepach w okolicy i kompletnie nigdzie nie ma samych śrub/kominów, co za porażka. Oprócz tego dieta też nie była najlepsza - w McDonaldzie aktualnie jest miesiąc hamburgerów po 2 zł, przynależność do grona studentów zobowiązuje, także przez 2 dni jechałem wyłącznie na hamburgerach :)
Mimo tych przeciwności losu jak na prawdziwego sportowca przystało z podniesioną głową wybrałem się na finałowy etap Poland Bike w Wawrze.
Etap o tyle fajny, że dość blisko, więc mogłem się wyspać. Rano standardowy rytuał, pakowanie, śniadanie, wybór ciuchów (co nie okazało się łatwe). Na rowerze lajtowo dojechałem do dw. Wschodniego z którego SKM-ką dojechałem do Wawra, kolejne 5 minut na rowerze i jestem w miasteczku PB, szybko i sprawnie.
Na miejscu załatwienie formalności, w oczekiwaniu na Artura (który był bardzo miły i pożyczył mi śruby do korby) zacząłem grzebać przy korbie, w międzyczasie spotkałem Bartka i Piotrka. Kilka chwil później dojeżdża Artur i daje mi śruby z kominami...
No i lipa. Kominy okazały się nieco za długie, więc śruba nie wkręcała się do końca i trzeba było kombinować. Finalnie w korbie pozostały: 2 kominy i 1 śruba KCNC i do tego 2 śruby i komin Shimano, wyglądało (i nadal wygląda) to nieco dziwnie, ale cóż, ważne, że działało :)
W każdym razie udało się wszystko poskładać i z Piotrem ruszyliśmy do sektora - tym razem startowałem z 2. przez co nieco miałem obawy co do tempa i mojej dyspozycji, ale z drugiej strony jakoś się w tym sektorze znalazłem, więc może nie będzie aż tak źle...
Po starcie dość szybko, ale o dziwo jedzie się nieźle, utrzymanie 40 kmph nie sprawia problemów, nawet tętno nie osiąga kosmicznych wartości, więc może nie będzie tak źle jak się wydawało, jedyne, czego się obawiam przez pierwszych kilka kilometrów to te nieszczęsne śruby w korbie, ale skoro na starcie nie pękły to może jakoś dojadę :)
Trasa tak jak było zapowiadane okazało się dość techniczna, prawie od samego początku single i o dziwo zakręty. Biorąc pod uwagę, że w niektórych wcześniejszych edycjach można było pozbawić rower sterów i jechać bez ruszania kierownicą tak tu nie było takiej możliwości (w sumie można było próbować, ale oprócz zakrętów były też drzewa, więc mogłoby to się skończyć nie najlepiej). W każdym razie po starcie trzymam się dość blisko Piotrka, na pierwszych kilometrach tempo mimo singli jest bardzo dobre, jednak co 2. sektor to 2. sektor - praktycznie zero blokowania na trasie, chyba pierwszy taki odcinek, gdzie to blokowanie było to był odcinek błotny... bardzo błotny. Można było pojechać bokiem, po takich małych muldach, albo przejechać środkiem, gdzie leżało idealnie równe błoto (chyba nikt nie próbował tam wjeżdżać), wyglądało tak niesamowicie zachęcająco, że nie mogłem się oprzeć. No i wjechałem :D
Przejechałem może 2 metry i stanąłem na środku, błoto okazało się dość głębokie, więc szybko zeskoczyłem z roweru i podbiegłem do suchszego miejsca, w tym czasie wyprzedził mnie ze 3 osoby, no ale trudno, to dopiero początek, więc na odrobienie dużo czasu. Po ok 12 km pierwszy bufet, chwilę później rozjazd i od razu luźniej, w zasięgu wzroku tylko 2 zawodników, tuż za mną Piotrek, jedziemy tak jakiś czas, po czym Piotrek stwierdza, że zna te tereny i żeby jechać za nim...
W tym momencie 1 z zawodników, którzy z nami jechali pojechał do przodu, Piotrek z przodu, za nim 2. zawodnik i ja jako 3. Trasa wyglądała tak, że był lekki, piaszczysty zjazd skręcający lekko w lewo i strzałki wskazujące dobry kierunek. Oczywiście co? Piotrek pojechał prawą stroną, gość za nim krzyczał, żeby skręcił w lewo (tak jak trasa wiodła) a ja pojechałem zgodnie ze strzałką. Okazało się, że Piotrek nie kłamał i faktycznie znał trasę, bo kilka ładnych sekund na zjeździe zyskał, no ale trudno, jakoś go dogoniliśmy.
W sumie jakoś dużo szczegółów z trasy nie pamiętam, jedynie to, że z Piotrem jechaliśmy chyba >30 km razem, w pewnym momencie za mną jechała Maja Busma:
co było NIESAMOWICIE irytujące (znaczy to uczucie oddechu laski na plecach :( ), ale finalnie została gdzieś z tyłu. Oprócz tego jestem z siebie dumny - podjechałem wszystko (oprócz tego na powyższej fotce :D ) i te dłuższe podjazdy i te krótsze, piaszczyste, gdzie ludzie się zakopywali, opony jak zwykle w piachu idą jak rakiety :)
Muszę przyznać, że dałem z siebie 100%, więcej wycisnąć było bardzo trudno, zresztą wystarczy spojrzeć na HR Max i Avg, ale trzeba przyznać, że gdy odjeżdżam grupce na prostej, żeby dojechać do następnej, dojeżdżam, odwracam się i widzę jak daleko jest tamta grupka - bardzo budujące uczucie, o to w tym wszystkim chodzi :)
W międzyczasie Piotrek został gdzieś z tyłu, ja starałem się jak najwięcej nadrobić i nawet szło nie najgorzej, tylko znów był problem z określeniem dystansu wyścigu. Teoretycznie miało być 47 km, jednak przy kładce na 37 km ktoś stwierdził, że do mety 14 km, oczywiście pomyślałem coś w stylu "WTF?! niech sobie poustawiają liczniki", ale niestety gość miał rację, po 48 km miałem nadzieję, że zaraz meta, a że te 3 km były po płaskiej i szerokiej drodze to nieco przycisnąłem, wyprzedziłem kilka kolejnych osób, ale ile można jechać na 110%? Po 50 km jakiś gość jechał z boku pod prąd, więc do mety pewnie blisko, po zapytaniu odpowiedział, że 1 kilometr, max 1.5. OMG, miało być 47, jest 50 i jeszcze 1.5, niedobrze... ale to nie wszystko, oprócz tego, że byłem już bardzo mocno zmęczony to jeszcze na domiar złego przede mną musiała jechać laska. Oczywiście będąc prawdziwym facetem nie mogłem dopuścić do tego, żeby kobieta mnie wyprzedziła o kilka sekund. Trochę bardzo za wcześnie, bo jakieś 500 m przed metą zaatakowałem i ją wyprzedziłem, ale przejechałem tak 100-150 m i kompletnie opadłem z sił, byłem pewny, że zaraz mnie dojdzie. Na szczęście zachowawszy męską dumę udało mi się przejechać metę z 10-sekundową przewagą :)
Po finiszu chwila spędzona plackiem na trawie, później do centrum miasteczka, gdzie przyjechał Piotrek - Bobik i Menedżerka, pogadaliśmy, w międzyczasie zrobiło się bardzo ciepło, wyszło słońce, trzeba przyznać, że pogoda dziś do ścigania była idealna - ok 7 stopni, jechałem w wiatrówce i długich gaciach z ocieplaczami na kolanach i było super, nie zgrzałem się, nie zamarzłem, oprócz tego nowe okulary okazały się super - kiedy przechodziłem kładkę, albo już w samym miasteczku, nawet na sekundę nie zaparowały, duży plus dla nich :)
Później jeszcze zostałem na dekoracjach, okazało się, że Piotrek gdzieś pomylił trasę i nadłożył ~3 km, no niestety, taki sport :<
I fotka w miasteczku :)
W każdym razie z dzisiejszego startu jestem bardzo zadowolony, jechało się bardzo dobrze, sprzęt jak zwykle uratował mi tyłek - w jednym momencie już chciałem wyciągać łapy do przodu i wypinać się z pedałów, bo jechałem w bardzo mocnym, niezamierzonym przechyle, ale jakoś udało się wyratować :)
Huh, nawet na dwa filmiki się załapałem (jak to dobrze mieć oczojebną bluzę, przynajmniej łatwo się można na filmiku/fotkach odnaleźć) :))
youtube.com/watch?v=aiC_jA3Yric#at=1m50s (1:50)
youtube.com/watch?v=bG-FeEMzcdA#at=2m28s (2:28) - wiem, marna technika schodzenia z roweru, muszę nad tym popracować :)
To tyle z tegorocznych zawodów, w domu z dumą powiesiłem numer startowy na swoją zajebistą tablicę, także sezon startowy 2012 można uznać za zakończony, teraz czas zrobić sobie roztrenowanie, później trochę przerwy od roweru i trzeba się przygotowywać do nowego sezonu :)
W zeszłą niedzielę zerwałem 3 śruby w korbie (no niestety jak ma się zbyt mocną nogę to tak bywa :D ), połaziłem po sklepach w okolicy i kompletnie nigdzie nie ma samych śrub/kominów, co za porażka. Oprócz tego dieta też nie była najlepsza - w McDonaldzie aktualnie jest miesiąc hamburgerów po 2 zł, przynależność do grona studentów zobowiązuje, także przez 2 dni jechałem wyłącznie na hamburgerach :)
Mimo tych przeciwności losu jak na prawdziwego sportowca przystało z podniesioną głową wybrałem się na finałowy etap Poland Bike w Wawrze.
Etap o tyle fajny, że dość blisko, więc mogłem się wyspać. Rano standardowy rytuał, pakowanie, śniadanie, wybór ciuchów (co nie okazało się łatwe). Na rowerze lajtowo dojechałem do dw. Wschodniego z którego SKM-ką dojechałem do Wawra, kolejne 5 minut na rowerze i jestem w miasteczku PB, szybko i sprawnie.
Na miejscu załatwienie formalności, w oczekiwaniu na Artura (który był bardzo miły i pożyczył mi śruby do korby) zacząłem grzebać przy korbie, w międzyczasie spotkałem Bartka i Piotrka. Kilka chwil później dojeżdża Artur i daje mi śruby z kominami...
No i lipa. Kominy okazały się nieco za długie, więc śruba nie wkręcała się do końca i trzeba było kombinować. Finalnie w korbie pozostały: 2 kominy i 1 śruba KCNC i do tego 2 śruby i komin Shimano, wyglądało (i nadal wygląda) to nieco dziwnie, ale cóż, ważne, że działało :)
W każdym razie udało się wszystko poskładać i z Piotrem ruszyliśmy do sektora - tym razem startowałem z 2. przez co nieco miałem obawy co do tempa i mojej dyspozycji, ale z drugiej strony jakoś się w tym sektorze znalazłem, więc może nie będzie aż tak źle...
Po starcie dość szybko, ale o dziwo jedzie się nieźle, utrzymanie 40 kmph nie sprawia problemów, nawet tętno nie osiąga kosmicznych wartości, więc może nie będzie tak źle jak się wydawało, jedyne, czego się obawiam przez pierwszych kilka kilometrów to te nieszczęsne śruby w korbie, ale skoro na starcie nie pękły to może jakoś dojadę :)
Trasa tak jak było zapowiadane okazało się dość techniczna, prawie od samego początku single i o dziwo zakręty. Biorąc pod uwagę, że w niektórych wcześniejszych edycjach można było pozbawić rower sterów i jechać bez ruszania kierownicą tak tu nie było takiej możliwości (w sumie można było próbować, ale oprócz zakrętów były też drzewa, więc mogłoby to się skończyć nie najlepiej). W każdym razie po starcie trzymam się dość blisko Piotrka, na pierwszych kilometrach tempo mimo singli jest bardzo dobre, jednak co 2. sektor to 2. sektor - praktycznie zero blokowania na trasie, chyba pierwszy taki odcinek, gdzie to blokowanie było to był odcinek błotny... bardzo błotny. Można było pojechać bokiem, po takich małych muldach, albo przejechać środkiem, gdzie leżało idealnie równe błoto (chyba nikt nie próbował tam wjeżdżać), wyglądało tak niesamowicie zachęcająco, że nie mogłem się oprzeć. No i wjechałem :D
Przejechałem może 2 metry i stanąłem na środku, błoto okazało się dość głębokie, więc szybko zeskoczyłem z roweru i podbiegłem do suchszego miejsca, w tym czasie wyprzedził mnie ze 3 osoby, no ale trudno, to dopiero początek, więc na odrobienie dużo czasu. Po ok 12 km pierwszy bufet, chwilę później rozjazd i od razu luźniej, w zasięgu wzroku tylko 2 zawodników, tuż za mną Piotrek, jedziemy tak jakiś czas, po czym Piotrek stwierdza, że zna te tereny i żeby jechać za nim...
W tym momencie 1 z zawodników, którzy z nami jechali pojechał do przodu, Piotrek z przodu, za nim 2. zawodnik i ja jako 3. Trasa wyglądała tak, że był lekki, piaszczysty zjazd skręcający lekko w lewo i strzałki wskazujące dobry kierunek. Oczywiście co? Piotrek pojechał prawą stroną, gość za nim krzyczał, żeby skręcił w lewo (tak jak trasa wiodła) a ja pojechałem zgodnie ze strzałką. Okazało się, że Piotrek nie kłamał i faktycznie znał trasę, bo kilka ładnych sekund na zjeździe zyskał, no ale trudno, jakoś go dogoniliśmy.
W sumie jakoś dużo szczegółów z trasy nie pamiętam, jedynie to, że z Piotrem jechaliśmy chyba >30 km razem, w pewnym momencie za mną jechała Maja Busma:
co było NIESAMOWICIE irytujące (znaczy to uczucie oddechu laski na plecach :( ), ale finalnie została gdzieś z tyłu. Oprócz tego jestem z siebie dumny - podjechałem wszystko (oprócz tego na powyższej fotce :D ) i te dłuższe podjazdy i te krótsze, piaszczyste, gdzie ludzie się zakopywali, opony jak zwykle w piachu idą jak rakiety :)
Muszę przyznać, że dałem z siebie 100%, więcej wycisnąć było bardzo trudno, zresztą wystarczy spojrzeć na HR Max i Avg, ale trzeba przyznać, że gdy odjeżdżam grupce na prostej, żeby dojechać do następnej, dojeżdżam, odwracam się i widzę jak daleko jest tamta grupka - bardzo budujące uczucie, o to w tym wszystkim chodzi :)
W międzyczasie Piotrek został gdzieś z tyłu, ja starałem się jak najwięcej nadrobić i nawet szło nie najgorzej, tylko znów był problem z określeniem dystansu wyścigu. Teoretycznie miało być 47 km, jednak przy kładce na 37 km ktoś stwierdził, że do mety 14 km, oczywiście pomyślałem coś w stylu "WTF?! niech sobie poustawiają liczniki", ale niestety gość miał rację, po 48 km miałem nadzieję, że zaraz meta, a że te 3 km były po płaskiej i szerokiej drodze to nieco przycisnąłem, wyprzedziłem kilka kolejnych osób, ale ile można jechać na 110%? Po 50 km jakiś gość jechał z boku pod prąd, więc do mety pewnie blisko, po zapytaniu odpowiedział, że 1 kilometr, max 1.5. OMG, miało być 47, jest 50 i jeszcze 1.5, niedobrze... ale to nie wszystko, oprócz tego, że byłem już bardzo mocno zmęczony to jeszcze na domiar złego przede mną musiała jechać laska. Oczywiście będąc prawdziwym facetem nie mogłem dopuścić do tego, żeby kobieta mnie wyprzedziła o kilka sekund. Trochę bardzo za wcześnie, bo jakieś 500 m przed metą zaatakowałem i ją wyprzedziłem, ale przejechałem tak 100-150 m i kompletnie opadłem z sił, byłem pewny, że zaraz mnie dojdzie. Na szczęście zachowawszy męską dumę udało mi się przejechać metę z 10-sekundową przewagą :)
Po finiszu chwila spędzona plackiem na trawie, później do centrum miasteczka, gdzie przyjechał Piotrek - Bobik i Menedżerka, pogadaliśmy, w międzyczasie zrobiło się bardzo ciepło, wyszło słońce, trzeba przyznać, że pogoda dziś do ścigania była idealna - ok 7 stopni, jechałem w wiatrówce i długich gaciach z ocieplaczami na kolanach i było super, nie zgrzałem się, nie zamarzłem, oprócz tego nowe okulary okazały się super - kiedy przechodziłem kładkę, albo już w samym miasteczku, nawet na sekundę nie zaparowały, duży plus dla nich :)
Później jeszcze zostałem na dekoracjach, okazało się, że Piotrek gdzieś pomylił trasę i nadłożył ~3 km, no niestety, taki sport :<
I fotka w miasteczku :)
W każdym razie z dzisiejszego startu jestem bardzo zadowolony, jechało się bardzo dobrze, sprzęt jak zwykle uratował mi tyłek - w jednym momencie już chciałem wyciągać łapy do przodu i wypinać się z pedałów, bo jechałem w bardzo mocnym, niezamierzonym przechyle, ale jakoś udało się wyratować :)
Huh, nawet na dwa filmiki się załapałem (jak to dobrze mieć oczojebną bluzę, przynajmniej łatwo się można na filmiku/fotkach odnaleźć) :))
youtube.com/watch?v=aiC_jA3Yric#at=1m50s (1:50)
youtube.com/watch?v=bG-FeEMzcdA#at=2m28s (2:28) - wiem, marna technika schodzenia z roweru, muszę nad tym popracować :)
To tyle z tegorocznych zawodów, w domu z dumą powiesiłem numer startowy na swoją zajebistą tablicę, także sezon startowy 2012 można uznać za zakończony, teraz czas zrobić sobie roztrenowanie, później trochę przerwy od roweru i trzeba się przygotowywać do nowego sezonu :)