- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
Wpisy archiwalne w kategorii
Trening
Dystans całkowity: | 8543.52 km (w terenie 2260.53 km; 26.46%) |
Czas w ruchu: | 386:42 |
Średnia prędkość: | 22.09 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.00 km/h |
Suma podjazdów: | 28125 m |
Maks. tętno maksymalne: | 195 (97 %) |
Maks. tętno średnie: | 183 (89 %) |
Suma kalorii: | 204616 kcal |
Liczba aktywności: | 154 |
Średnio na aktywność: | 55.48 km i 2h 30m |
Więcej statystyk |
Kabacki - 26.09.2012
Środa, 26 września 2012 | dodano:26.09.2012 Kategoria 60-79km, Trening
Km: | 78.00 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 03:55 | km/h: | 19.91 |
Pr. maks.: | 47.50 | Temperatura: | 23.0 | HRmax: | 191( 96%) | HRavg | 150( 75%) |
Kalorie: | 2757kcal | Podjazdy: | 340m | Rower: | Merida 96 |
Bielański - 25.09.2012
Wtorek, 25 września 2012 | dodano:26.09.2012 Kategoria 20-39km, Trening
Km: | 33.00 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 01:26 | km/h: | 23.02 |
Pr. maks.: | 40.00 | Temperatura: | 17.0 | HRmax: | 181( 91%) | HRavg | 158( 79%) |
Kalorie: | 1102kcal | Podjazdy: | 150m | Rower: | Merida 96 |
Wisła, dzień 2 - 18.09.2012
Wtorek, 18 września 2012 | dodano:24.09.2012 Kategoria 80-99km, Trening
Km: | 82.00 | Km teren: | 60.00 | Czas: | 06:29 | km/h: | 12.65 |
Pr. maks.: | 54.00 | Temperatura: | 20.0 | HRmax: | 182( 91%) | HRavg | 148( 74%) |
Kalorie: | 4384kcal | Podjazdy: | 2250m | Rower: | Merida 96 |
Znów powtórka z dnia wczorajszego a w zasadzie jeszcze gorzej... Sławek budzi mnie chyba o 6 rano szukając kluczy od łazienki, no nic, znajduje po czym mogę się jeszcze trochę przespać :D
Właściwa pobudka następuje jakoś ok 8, za oknem piękne słońce i Sławek czyszczący swój rower :3 Jak zwykle wciągam szybkie śniadanie, sprawnie się ogarniam, pakuję swój mały plecaczek (Sławek karze mi zabrać papier toaletowy, dlaczego - wyjaśnienie dalej ;D) i jakoś ok 9 wychodzimy.
Początek podobny do wczorajszego, czyli najpierw zjazd, później szutrowa ścieżka rowerowa, którą dojeżdżamy do małej zapory wodnej:
Po drodze jeszcze przecinamy większą zaporę, na której ukazuje się piękny widok:
I podobnie jak dnia poprzedniego dłuuuuuuugi asfaltowy podjazd, jednak tym razem inny, bo częściowo nielegalny (znaczy zakazy wjazdów były), pod koniec podjazdu nieco szutrów, trochę wypłaszczenia i zjazdu:
Zjeżdżamy nieco ostrożnie, oby tylko nie przegapić skrętu i nie musieć z powrotem podjeżdżać. Na szczęście skręt, a raczej wjazd/wejście w las w porę dostrzegamy, zatrzymujemy się i... schodzimy z rowerów :((
Generalnie droga była dużo gorsza od wczorajszej, dużo luźnych kamieni, sporo korzeni, przewalone drzewa, no prowadzić trzeba, nie da się jechać, ale jakoś powolutku wdrapujemy się:
Przed wjazdem na Baranią górę mijamy jeszcze jakąś wycieczkę szkolną, akurat w dość wąskim miejscu, gdzie było pełno powalonych drzew, no ale nic, jakoś się przeciskamy i pędzimy dalej na sam szczyt.
A na wspomnianej Baraniej Górze (1220 m n.p.m.) stoi wieża widokowa, na którą oczywiście się wspinamy :)
Widoki z wieży, tam jedziemy:
Chwila odpoczynku i jedziemy dalej, przed nami zjazd z 1220 na 850.
W tym momencie zrozumiałem, dlaczego rano Sławek tab bardzo chciał wziąć papier toaletowy... zjazdy były konkretne, bardzo konkretne, można powiedzieć, że srałem w gacie :D
Jak zawsze fotki tego nie oddają, ale było stromo, do tego bardzo luźna nawierzchnia (jak widać na fotkach co się dało to omijaliśmy, ale niestety czasem trzeba było jechać, a właściwie sunąć po tym :P), z bólem dłoni od zaciskania klamek udało się zjechać na dół w jednym kawałku, szczęśliwie papier toaletowy okazał się niepotrzebny, ale 2 razy już było tak blisko gleby, tak bardzo blisko, byłem pewny, że się położę, aż dziwne, że udało się zjechać :D
Później trochę jazdy po w miarę płaskich szutrach
jeszcze trochę zjazdów, oczywiście musieliśmy przegapić skręt i zjechać nieco za daleko, raptem zjechaliśmy max 50 m, ale to jest jednak deprymujące, do tego prawie od początku miałem dziwny problem z przerzutką przednią - tak jakby się zasyfiła czy coś, mianowicie nie chciała zrzucać ze środkowego na młynek, blokowała się w połowie drogi, linka była luźna, więc trzeba było jej pomagać butem, ale czasem przez to niestety zamiast podjeżdżać musiałem podchodzić :(
W każdym razie wróciliśmy się do felernego skrętu i zrobiliśmy chwilę przerwy przy bardzo romantycznym strumyku :3
Od tego miejsca do pokonania mamy kolejne 300 m w pionie, by dojechać na Magurkę Radziechowską, gdzie robimy małą foto sesję :))
A tu Takie małe porównanie tego co jest i tego co było:
Taka prawie niezauważalna różnica, co? :D
Następnie toczyliśmy się po szczytach - najpierw na Magurkę Wiślańską, później na Zielony Kopiec, trzeba przyznać, że widoki robiły bardzo duże wrażenie, szkoda było jechać dalej :(
Po dojechaniu na Zielony Kopiec i w zasadzie zjechaniu trochę z niego na szeroką szutrówkę rozstaliśmy się ze Sławkiem, to znaczy obaj dalej pojechaliśmy w kierunku kolejnego szczytu, czyli Skrzycznego, jednak Sławek jeszcze zjechał i podjechał a mi został tylko podjazd ową drogą szutrową, o taką:
Powolutku i spokojnie sobie podjeżdżam na sam szczyt, siadam na ławeczce i chwilę podziwiam widoki:
Po kilku chwilach dojeżdża Sławek i idziemy do schroniska zjeść.
Ja zamawiam pierogi z jagodami (w zasadzie to były pierogi z bitą śmietaną i odrobiną jagód ;P) a Sławek kilka minut po mnie swoje ruskie, oczywiście kto dostaje pierwszy? No przecież nie ja, dziwne by to było :/
Zjadamy to co zamówiliśmy (nie polecam, te pierogi takie raczej średnie były :( ), uzupełniamy bidony i bukłaki i jedziemy dalej, generalnie nadal jeździmy po szczytach, tylko nieco mniej płasko jest, więcej stromych podjazdów, ale widoki nadal arcyprzecudne :))
Po wdrapaniu się na górę, na Malinowską Skałę ujrzeliśmy... skałę :)
Ładny okaz skały, prawda?
Po wjechaniu dziwnym by było, gdybyśmy nie zjechali:
Chyba zapomniałem napisać, że przed Skrzycznem zgubiłem okulary, w sumie nie było bez nich tak źle, tylko w niektórych miejscach były kałuże i tak trochę w oczy leciała woda i to nie było fajne :(
Za to fajne było to, że miałem swoją zajebistą wiatróweczkę, którą na te dłuższe zjazdy zakładałem i było super :D
I tak sobie ze Sławkiem jechaliśmy w większości szerszymi drogami, ja zrobiłem jeszcze jeden skrót ucinając ok 3-4 km nudnej trasy bez widoków (no, byłem już nieco zmęczony ;P)
Kilka minut czekania i podziwiania widoków i dojeżdża Sławek, więc jedziemy dalej.
Przed nami nie zostało już wiele, trochę szutrowego podjazdu:
I w zasadzie już sam zjazd do Wisły po fajnych, małych kamykach, jednak nie ślizgały się na nich opony, było dość stabilnie, więc mogliśmy nieco szybciej pojechać :D
Zmęczeni dojechaliśmy do domu, gdzie po położeniu rowerów na trawie przyszło do nas takie małe stworzonko:
To tyle, wieczorem wyskoczyliśmy jeszcze na miasto na pizze i małe zakupy :))
Właściwa pobudka następuje jakoś ok 8, za oknem piękne słońce i Sławek czyszczący swój rower :3 Jak zwykle wciągam szybkie śniadanie, sprawnie się ogarniam, pakuję swój mały plecaczek (Sławek karze mi zabrać papier toaletowy, dlaczego - wyjaśnienie dalej ;D) i jakoś ok 9 wychodzimy.
Początek podobny do wczorajszego, czyli najpierw zjazd, później szutrowa ścieżka rowerowa, którą dojeżdżamy do małej zapory wodnej:
Po drodze jeszcze przecinamy większą zaporę, na której ukazuje się piękny widok:
I podobnie jak dnia poprzedniego dłuuuuuuugi asfaltowy podjazd, jednak tym razem inny, bo częściowo nielegalny (znaczy zakazy wjazdów były), pod koniec podjazdu nieco szutrów, trochę wypłaszczenia i zjazdu:
Zjeżdżamy nieco ostrożnie, oby tylko nie przegapić skrętu i nie musieć z powrotem podjeżdżać. Na szczęście skręt, a raczej wjazd/wejście w las w porę dostrzegamy, zatrzymujemy się i... schodzimy z rowerów :((
Generalnie droga była dużo gorsza od wczorajszej, dużo luźnych kamieni, sporo korzeni, przewalone drzewa, no prowadzić trzeba, nie da się jechać, ale jakoś powolutku wdrapujemy się:
Przed wjazdem na Baranią górę mijamy jeszcze jakąś wycieczkę szkolną, akurat w dość wąskim miejscu, gdzie było pełno powalonych drzew, no ale nic, jakoś się przeciskamy i pędzimy dalej na sam szczyt.
A na wspomnianej Baraniej Górze (1220 m n.p.m.) stoi wieża widokowa, na którą oczywiście się wspinamy :)
Widoki z wieży, tam jedziemy:
Chwila odpoczynku i jedziemy dalej, przed nami zjazd z 1220 na 850.
W tym momencie zrozumiałem, dlaczego rano Sławek tab bardzo chciał wziąć papier toaletowy... zjazdy były konkretne, bardzo konkretne, można powiedzieć, że srałem w gacie :D
Jak zawsze fotki tego nie oddają, ale było stromo, do tego bardzo luźna nawierzchnia (jak widać na fotkach co się dało to omijaliśmy, ale niestety czasem trzeba było jechać, a właściwie sunąć po tym :P), z bólem dłoni od zaciskania klamek udało się zjechać na dół w jednym kawałku, szczęśliwie papier toaletowy okazał się niepotrzebny, ale 2 razy już było tak blisko gleby, tak bardzo blisko, byłem pewny, że się położę, aż dziwne, że udało się zjechać :D
Później trochę jazdy po w miarę płaskich szutrach
jeszcze trochę zjazdów, oczywiście musieliśmy przegapić skręt i zjechać nieco za daleko, raptem zjechaliśmy max 50 m, ale to jest jednak deprymujące, do tego prawie od początku miałem dziwny problem z przerzutką przednią - tak jakby się zasyfiła czy coś, mianowicie nie chciała zrzucać ze środkowego na młynek, blokowała się w połowie drogi, linka była luźna, więc trzeba było jej pomagać butem, ale czasem przez to niestety zamiast podjeżdżać musiałem podchodzić :(
W każdym razie wróciliśmy się do felernego skrętu i zrobiliśmy chwilę przerwy przy bardzo romantycznym strumyku :3
Od tego miejsca do pokonania mamy kolejne 300 m w pionie, by dojechać na Magurkę Radziechowską, gdzie robimy małą foto sesję :))
A tu Takie małe porównanie tego co jest i tego co było:
Taka prawie niezauważalna różnica, co? :D
Następnie toczyliśmy się po szczytach - najpierw na Magurkę Wiślańską, później na Zielony Kopiec, trzeba przyznać, że widoki robiły bardzo duże wrażenie, szkoda było jechać dalej :(
Po dojechaniu na Zielony Kopiec i w zasadzie zjechaniu trochę z niego na szeroką szutrówkę rozstaliśmy się ze Sławkiem, to znaczy obaj dalej pojechaliśmy w kierunku kolejnego szczytu, czyli Skrzycznego, jednak Sławek jeszcze zjechał i podjechał a mi został tylko podjazd ową drogą szutrową, o taką:
Powolutku i spokojnie sobie podjeżdżam na sam szczyt, siadam na ławeczce i chwilę podziwiam widoki:
Po kilku chwilach dojeżdża Sławek i idziemy do schroniska zjeść.
Ja zamawiam pierogi z jagodami (w zasadzie to były pierogi z bitą śmietaną i odrobiną jagód ;P) a Sławek kilka minut po mnie swoje ruskie, oczywiście kto dostaje pierwszy? No przecież nie ja, dziwne by to było :/
Zjadamy to co zamówiliśmy (nie polecam, te pierogi takie raczej średnie były :( ), uzupełniamy bidony i bukłaki i jedziemy dalej, generalnie nadal jeździmy po szczytach, tylko nieco mniej płasko jest, więcej stromych podjazdów, ale widoki nadal arcyprzecudne :))
Po wdrapaniu się na górę, na Malinowską Skałę ujrzeliśmy... skałę :)
Ładny okaz skały, prawda?
Po wjechaniu dziwnym by było, gdybyśmy nie zjechali:
Chyba zapomniałem napisać, że przed Skrzycznem zgubiłem okulary, w sumie nie było bez nich tak źle, tylko w niektórych miejscach były kałuże i tak trochę w oczy leciała woda i to nie było fajne :(
Za to fajne było to, że miałem swoją zajebistą wiatróweczkę, którą na te dłuższe zjazdy zakładałem i było super :D
I tak sobie ze Sławkiem jechaliśmy w większości szerszymi drogami, ja zrobiłem jeszcze jeden skrót ucinając ok 3-4 km nudnej trasy bez widoków (no, byłem już nieco zmęczony ;P)
Kilka minut czekania i podziwiania widoków i dojeżdża Sławek, więc jedziemy dalej.
Przed nami nie zostało już wiele, trochę szutrowego podjazdu:
I w zasadzie już sam zjazd do Wisły po fajnych, małych kamykach, jednak nie ślizgały się na nich opony, było dość stabilnie, więc mogliśmy nieco szybciej pojechać :D
Zmęczeni dojechaliśmy do domu, gdzie po położeniu rowerów na trawie przyszło do nas takie małe stworzonko:
To tyle, wieczorem wyskoczyliśmy jeszcze na miasto na pizze i małe zakupy :))
Wisła, Dzień 1 - 17.09.2012
Poniedziałek, 17 września 2012 | dodano:23.09.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 40.50 | Km teren: | 35.00 | Czas: | 03:27 | km/h: | 11.74 |
Pr. maks.: | 45.50 | Temperatura: | 18.0 | HRmax: | 191( 96%) | HRavg | 155( 78%) |
Kalorie: | 2515kcal | Podjazdy: | 1250m | Rower: | Merida 96 |
Poniedziałek...
7 rano pobudka...
Co normalny człowiek robiłby o tak nieludzkiej godzinie na nogach? Nie mam pojęcia, nie jestem normalny. W każdym razie ja musiałem wstać, bo o 8.19 odjeżdżał mój pociąg do Wisły, a po co tam jechałem? Ano wygrałem na Facebooku możliwość wzięcia udziału w testach Meridy 2013, które miały się odbyć 20.09, jednak kilka dni przed wyjazdem dostałem e-maila z info o tym, że testy ze względy na zainteresowanie przedłużone na 3 dni i trwają od wtorku do czwartku - SUPER!
No, także rano szybkie śniadanko, ubieranie i takie tam podobne... 30 minut później z rowerem pod pachą i plecakiem na plecach sunę 4 piętra w dół i jadę na dw. wschodni.
Na peronie czeka już na mnie Sławek z którym miałem spędzić te 5 dni, po chwili przyjeżdża nasz pociąg, wsadzamy rowery (IC, w ostatnim wagonie 3 wieszaki, przeszklone drzwi, wszystko super :)), jedziemy... warunki całkiem przyjemne, nie ma dużo ludzi, trochę za ciepło, ale da się wytrzymać.
Przystanek #1 - Katowice, dojeżdżamy bez opóźnienia, do następnego pociągu mamy jakieś 50 minut, więc bez pośpiechu idziemy coś zjeść, kupić picie i na peron. Po kilku chwilach okazuje się, że pociąg będzie podstawiony na sąsiedni peron i trzeba przełazić, no nic, przechodzimy, pociąg już stoi. W pociągu dużo miejsca, wieszaki na rowery, nie ma żadnego problemu, jedynie konduktorka przyczepiła się do biletu na rowery, który był ważny w TLK, ale musiałaby go opisywać, później musiałbym w kasach załatwiać i dużo roboty i sobie poszła (pewnie oczarował ją mój uroczy uśmiech :3 ), do Wisły dojeżdżamy bez większych przygód ;D
W zasadzie w Wiśle też nie mamy większych problemów, tak więc dość sprawnie dojeżdżamy do naszego miejsca noclegowego i... zamknięte ;_; Dzwonię do właściciela - 'małżonka zaraz przyjedzie'. No nic, czekamy, czekamy, po 15 minutach przyjeżdża, daje nam klucze, pokazuje wszystko, jest ok, rowery na noc możemy sobie zamykać w łazience, do dyspozycji całkiem fajna kuchnia z bardzo fajnymi płytami żarowymi (o tym, dlaczego są takie fajne będzie dalej), jadalnia z TV, generalnie bardzo ok.
Plan zakładał, że przyjedziemy (zameldowani byliśmy już ok 16), przebierzemy się i jedziemy pośmigać trochę po górach, tak też zrobiliśmy - szybko się przebieramy i jedziemy!
Na początek asfaltowy zjazd na ok 400 m n.p.m., trochę po asfalcie i szutrowymi ścieżkami rowerowymi, by móc podjechać znów asfaltem na ok 600 m a następnie dość stromym i kamienistym podjazdem jeszcze wyżej na ok 800 m:
No dobra, nie ukrywam, że w niektórych miejscach musiałem podprowadzać - delikatny najazd na luźny kamień i już stoję a na stromym wpiąć się ciężko, więc zatrzymanie się = wprowadzanie na samą górę, albo jakieś wypłaszczenie, do tego od wprowadzania strasznie bolała mnie dolna partia pleców, nie mam pojęcia dlaczego, być może zła pozycja na rowerze, czy coś... dziwne :(
Pierwszy zaliczony szczyt to Smerekowiec na wys. 835 m, po wjechaniu na szczyt trochę jazdy po w miarę płaskim, gdzie widoki były baaardzo przyjemne:
a niewiele później, po zaliczeniu kilku kilometrów po szerokich kamienisto-szutrowych drogach i kolejnego szczytu - Trzech Kopców zjazd na 500 m.
A jak jest zjazd to co musi być? Niestety podjazd/podejście :<
Kolejny podjazd znów w okolice 800 m na Stary Groń (798 m) i Horzelicę (797 m):
Znowu trochę jazdy po płaskim i kolejny zjazd z kilkoma fajnymi, szybkimi zakrętami :)
Przed nami pozostał ostatni podjazd (no dobra, chyba tu w większości już podejście było) na 813 m na górę Orłowa, podczas podjazdu gdzieś tam podrzuciło mi tylne koło i się położyłem, oczywiście prędkość była minimalna i nic się nie stało, ale tradycyjnie pierwsza gleba wyjazdu (i na szczęście moja jedyna) była moja :))
Niestety wyjeżdżając o 16 musieliśmy liczyć się z tym, że w pewnym momencie zrobi się nieco ciemniej i będzie ciężko jechać a w niektórych momentach być może trzeba będzie prowadzić.
Przed nami pozostał w zasadzie już tylko zjazd do Wisły i tam kawałek asfaltem, przejazdy przez mniej zacienione, mniej zalesione tereny nie stanowiły problemu, gorzej było tam, gdzie było więcej drzew, bo zwyczajnie nic nie było widać, nie było widać luźnych kamieni, sam najechałem na kilka większych - aż dziwne, że koła tak dobrze to zniosły, Sławek na jednym z takich kamieni przewrócił się, prędkość też co prawda nie była ogromna, miał farta, bo miał kask na który upadł, ogólnie nic poważnego. Chwila zbierania się z ziemi, zbierania gratów i zjeżdżamy dalej, na szczęście bez incydentów, gdzieś po drodze za kolejnym zakrętem prawie rozjechaliśmy 3 sarny, które stały sobie na środku drogi jak gdyby nigdy nic :))
W Wiśle trochę pobłądziliśmy po głównej drodze, mieliśmy małe wątpliwości co do poprawności zaplanowanej trasy, jednak jakoś udało nam się wrócić do pensjonatu.
Wieczorem wyskoczyliśmy sobie do sklepu, zrobiliśmy małe zakupy, ugotowaliśmy sobie kolarski makaron i poszliśmy dość wcześnie spać - jutro miało być dużo więcej niespodzianek :D
I traska:
7 rano pobudka...
Co normalny człowiek robiłby o tak nieludzkiej godzinie na nogach? Nie mam pojęcia, nie jestem normalny. W każdym razie ja musiałem wstać, bo o 8.19 odjeżdżał mój pociąg do Wisły, a po co tam jechałem? Ano wygrałem na Facebooku możliwość wzięcia udziału w testach Meridy 2013, które miały się odbyć 20.09, jednak kilka dni przed wyjazdem dostałem e-maila z info o tym, że testy ze względy na zainteresowanie przedłużone na 3 dni i trwają od wtorku do czwartku - SUPER!
No, także rano szybkie śniadanko, ubieranie i takie tam podobne... 30 minut później z rowerem pod pachą i plecakiem na plecach sunę 4 piętra w dół i jadę na dw. wschodni.
Na peronie czeka już na mnie Sławek z którym miałem spędzić te 5 dni, po chwili przyjeżdża nasz pociąg, wsadzamy rowery (IC, w ostatnim wagonie 3 wieszaki, przeszklone drzwi, wszystko super :)), jedziemy... warunki całkiem przyjemne, nie ma dużo ludzi, trochę za ciepło, ale da się wytrzymać.
Przystanek #1 - Katowice, dojeżdżamy bez opóźnienia, do następnego pociągu mamy jakieś 50 minut, więc bez pośpiechu idziemy coś zjeść, kupić picie i na peron. Po kilku chwilach okazuje się, że pociąg będzie podstawiony na sąsiedni peron i trzeba przełazić, no nic, przechodzimy, pociąg już stoi. W pociągu dużo miejsca, wieszaki na rowery, nie ma żadnego problemu, jedynie konduktorka przyczepiła się do biletu na rowery, który był ważny w TLK, ale musiałaby go opisywać, później musiałbym w kasach załatwiać i dużo roboty i sobie poszła (pewnie oczarował ją mój uroczy uśmiech :3 ), do Wisły dojeżdżamy bez większych przygód ;D
W zasadzie w Wiśle też nie mamy większych problemów, tak więc dość sprawnie dojeżdżamy do naszego miejsca noclegowego i... zamknięte ;_; Dzwonię do właściciela - 'małżonka zaraz przyjedzie'. No nic, czekamy, czekamy, po 15 minutach przyjeżdża, daje nam klucze, pokazuje wszystko, jest ok, rowery na noc możemy sobie zamykać w łazience, do dyspozycji całkiem fajna kuchnia z bardzo fajnymi płytami żarowymi (o tym, dlaczego są takie fajne będzie dalej), jadalnia z TV, generalnie bardzo ok.
Plan zakładał, że przyjedziemy (zameldowani byliśmy już ok 16), przebierzemy się i jedziemy pośmigać trochę po górach, tak też zrobiliśmy - szybko się przebieramy i jedziemy!
Na początek asfaltowy zjazd na ok 400 m n.p.m., trochę po asfalcie i szutrowymi ścieżkami rowerowymi, by móc podjechać znów asfaltem na ok 600 m a następnie dość stromym i kamienistym podjazdem jeszcze wyżej na ok 800 m:
No dobra, nie ukrywam, że w niektórych miejscach musiałem podprowadzać - delikatny najazd na luźny kamień i już stoję a na stromym wpiąć się ciężko, więc zatrzymanie się = wprowadzanie na samą górę, albo jakieś wypłaszczenie, do tego od wprowadzania strasznie bolała mnie dolna partia pleców, nie mam pojęcia dlaczego, być może zła pozycja na rowerze, czy coś... dziwne :(
Pierwszy zaliczony szczyt to Smerekowiec na wys. 835 m, po wjechaniu na szczyt trochę jazdy po w miarę płaskim, gdzie widoki były baaardzo przyjemne:
a niewiele później, po zaliczeniu kilku kilometrów po szerokich kamienisto-szutrowych drogach i kolejnego szczytu - Trzech Kopców zjazd na 500 m.
A jak jest zjazd to co musi być? Niestety podjazd/podejście :<
Kolejny podjazd znów w okolice 800 m na Stary Groń (798 m) i Horzelicę (797 m):
Znowu trochę jazdy po płaskim i kolejny zjazd z kilkoma fajnymi, szybkimi zakrętami :)
Przed nami pozostał ostatni podjazd (no dobra, chyba tu w większości już podejście było) na 813 m na górę Orłowa, podczas podjazdu gdzieś tam podrzuciło mi tylne koło i się położyłem, oczywiście prędkość była minimalna i nic się nie stało, ale tradycyjnie pierwsza gleba wyjazdu (i na szczęście moja jedyna) była moja :))
Niestety wyjeżdżając o 16 musieliśmy liczyć się z tym, że w pewnym momencie zrobi się nieco ciemniej i będzie ciężko jechać a w niektórych momentach być może trzeba będzie prowadzić.
Przed nami pozostał w zasadzie już tylko zjazd do Wisły i tam kawałek asfaltem, przejazdy przez mniej zacienione, mniej zalesione tereny nie stanowiły problemu, gorzej było tam, gdzie było więcej drzew, bo zwyczajnie nic nie było widać, nie było widać luźnych kamieni, sam najechałem na kilka większych - aż dziwne, że koła tak dobrze to zniosły, Sławek na jednym z takich kamieni przewrócił się, prędkość też co prawda nie była ogromna, miał farta, bo miał kask na który upadł, ogólnie nic poważnego. Chwila zbierania się z ziemi, zbierania gratów i zjeżdżamy dalej, na szczęście bez incydentów, gdzieś po drodze za kolejnym zakrętem prawie rozjechaliśmy 3 sarny, które stały sobie na środku drogi jak gdyby nigdy nic :))
W Wiśle trochę pobłądziliśmy po głównej drodze, mieliśmy małe wątpliwości co do poprawności zaplanowanej trasy, jednak jakoś udało nam się wrócić do pensjonatu.
Wieczorem wyskoczyliśmy sobie do sklepu, zrobiliśmy małe zakupy, ugotowaliśmy sobie kolarski makaron i poszliśmy dość wcześnie spać - jutro miało być dużo więcej niespodzianek :D
I traska:
WKK - 12.09.2012
Środa, 12 września 2012 | dodano:23.09.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 55.00 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 01:47 | km/h: | 30.84 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | 192( 96%) | HRavg | 162( 81%) | |
Kalorie: | 1408kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Merida 96 |
1132+276
07.09.2012
Piątek, 7 września 2012 | dodano:13.09.2012 Kategoria 20-39km, Trening
Km: | 38.00 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 01:35 | km/h: | 24.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Merida 96 |
WKK, Kopiec Cwila - 05.09.2012
Środa, 5 września 2012 | dodano:06.09.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 55.00 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 02:32 | km/h: | 21.71 |
Pr. maks.: | 42.00 | Temperatura: | 20.0 | HRmax: | 188( 94%) | HRavg | 149( 75%) |
Kalorie: | 1752kcal | Podjazdy: | 280m | Rower: | Merida 96 |
28.08.2012
Wtorek, 28 sierpnia 2012 | dodano:31.08.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 42.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:19 | km/h: | 31.90 |
Pr. maks.: | 45.50 | Temperatura: | 20.0 | HRmax: | 188( 91%) | HRavg | 165( 80%) |
Kalorie: | 1044kcal | Podjazdy: | 40m | Rower: | Merida 96 |
Sam asfalt na trasie Targówek - Legionowo, stąd taka, całkiem przyzwoita średnia :>
WKK + Kazurka + Nocturne - 22.08.2012
Piątek, 24 sierpnia 2012 | dodano:24.08.2012 Kategoria 80-99km, Trening
Km: | 95.00 | Km teren: | 30.00 | Czas: | 03:44 | km/h: | 25.45 |
Pr. maks.: | 51.00 | Temperatura: | HRmax: | 194( 94%) | HRavg | 153( 74%) | |
Kalorie: | 2591kcal | Podjazdy: | 260m | Rower: | Merida 96 |
Bielański - 23.08.2012
Czwartek, 23 sierpnia 2012 | dodano:24.08.2012 Kategoria 20-39km, Trening
Km: | 32.00 | Km teren: | 16.00 | Czas: | 01:25 | km/h: | 22.59 |
Pr. maks.: | 44.50 | Temperatura: | HRmax: | 184( 89%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | 986kcal | Podjazdy: | 130m | Rower: |