- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
Krótki Bródnowski - 12.10.2012
Piątek, 12 października 2012 | dodano:12.10.2012 Kategoria 0-19km, Trening
Km: | 18.10 | Km teren: | 6.00 | Czas: | 00:47 | km/h: | 23.11 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 7.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 30m | Rower: | Merida 96 |
Kabacki - 07.10.2012
Niedziela, 7 października 2012 | dodano:08.10.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 58.00 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 02:28 | km/h: | 23.51 |
Pr. maks.: | 42.50 | Temperatura: | 11.0 | HRmax: | 193( 97%) | HRavg | 155( 78%) |
Kalorie: | 1843kcal | Podjazdy: | 245m | Rower: | Merida 96 |
Bródnowski + Agrykola - 02.10.2012
Wtorek, 2 października 2012 | dodano:03.10.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 44.50 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 01:49 | km/h: | 24.50 |
Pr. maks.: | 46.00 | Temperatura: | 17.0 | HRmax: | 189( 95%) | HRavg | 159( 80%) |
Kalorie: | 1407kcal | Podjazdy: | 170m | Rower: | Merida 96 |
Kampinos - 30.09.2012
Niedziela, 30 września 2012 | dodano:02.10.2012 Kategoria >100km, Trening
Km: | 105.00 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 04:38 | km/h: | 22.66 |
Pr. maks.: | 43.50 | Temperatura: | 17.0 | HRmax: | 185( 93%) | HRavg | 157( 79%) |
Kalorie: | 3322kcal | Podjazdy: | 470m | Rower: | Merida 96 |
Bródnowski i Bielański - 28.09.2012
Piątek, 28 września 2012 | dodano:28.09.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 55.50 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 02:23 | km/h: | 23.29 |
Pr. maks.: | 53.00 | Temperatura: | 17.0 | HRmax: | (%) | HRavg | 150( 75%) |
Kalorie: | 1687kcal | Podjazdy: | 150m | Rower: | Merida 96 |
Kabacki - 26.09.2012
Środa, 26 września 2012 | dodano:26.09.2012 Kategoria 60-79km, Trening
Km: | 78.00 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 03:55 | km/h: | 19.91 |
Pr. maks.: | 47.50 | Temperatura: | 23.0 | HRmax: | 191( 96%) | HRavg | 150( 75%) |
Kalorie: | 2757kcal | Podjazdy: | 340m | Rower: | Merida 96 |
Bielański - 25.09.2012
Wtorek, 25 września 2012 | dodano:26.09.2012 Kategoria 20-39km, Trening
Km: | 33.00 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 01:26 | km/h: | 23.02 |
Pr. maks.: | 40.00 | Temperatura: | 17.0 | HRmax: | 181( 91%) | HRavg | 158( 79%) |
Kalorie: | 1102kcal | Podjazdy: | 150m | Rower: | Merida 96 |
Wisła, dzień 4. - 20.09.2012
Czwartek, 20 września 2012 | dodano:08.10.2012 Kategoria Inne, 60-79km
Km: | 65.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Merida 96 |
Wisła, dzień 3. - 19.09.2012
Środa, 19 września 2012 | dodano:03.10.2012 Kategoria Inne, 20-39km
Km: | 39.00 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 26.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Merida 96 |
Dziewięć rowerów...
Dwa dni...
Jeden człowiek...
Brzmi jak wstęp do (niekoniecznie) dobrego filmu, co? :)
W każdym razie to już trzeci dzień wypadu do Wisły i pierwszy dzień testów w którym miałem zamiar wziąć udział. Co prawda testy zaczęły się wczoraj, jednak wolałem pokręcić trochę ze Sławkiem, we środę pojechać na testy i jeżeli by mi się nie spodobało to w czwartek znów mógłbym uderzyć w góry, albo w przeciwnym wypadku potestować więcej Merid :)
W każdym razie plan dnia prezentował się następująco:
8.30 - Pobudka
9.00 - Testy
Testy, testy, testy
15.00 - Żarcie
Rano sprawnie się ogarniam, pogoda nie rozpieszcza. Chwilę po 9 jestem na miejscu - na skoczni Adama Małysza, gdzie owe testy się odbywały. Oczywiście dziwne by było, gdybym po drodze się nie zgubił, ale po krótkiej konsultacji z Panem Hołowczycem dojechałem do celu po drodze mijając kilka grup rowerzystów, co ciekawe wszyscy jeździli na Meridach, dziwne... :))
Swoją Meridę przypinam do barierki pod wejściem, niech patrzy jak ją zdradzam, może będzie dla mnie lepsza :D
Po wejściu do obiektu od razu czuję się jak w domu, widać, że cykliści opanowali budynek, konkretnie moim oczom ukazuje się duży bufet na którym jest dosłownie wszystko (ba! Później będzie jeszcze więcej), ale żeby zachować pozory i nie wyjść na łapczywego przechodzę do drugiego pomieszczenia w którym znajdowało się to po co przyjechałem (no dobra, po darmowe jedzenie też przyjechałem :( ), mianowicie rowery. Dużo rowerów.
Pierwsze co rzuca się w oczy to dwie Meridy dwóch Banachów, oczywiście podchodzę, macam. Akurat mieli XTRy na nowy sezon, te z hamulcem ciernym, więc grzechem nie było zobaczyć jak to działa :)
No ale skoro przyjechałem testować to takie macanko to ja sobie mogę... idę szukać tego co chciałem, czyli szosówki (tak, nigdy wcześniej nie miałem okazji) i duże koła. Niestety przyjechałem trochę późno i wszystko najlepsze wypożyczone, więc na razie trzeba zadowolić się czymś innym.
Po chwili szukania, dotykania, oglądania wybieram O.Nine 1200-D, biorę pod pachę, idę zmienić pedały na swoje, składam podpis, jeszcze szybka regulacja sztycy i już jadę :)
Generalnie na testy jednego roweru obowiązywał tego dnia limit czasowy ok 45 minut, więc za daleko sobie nie pojadę, jednak udało się wyznaczyć krótką, ok 10 km trasę na której było trochę atrakcji, kamienisty podjazd, podjazd po płytach betonowych, gładki podjazd, trochę po płaskim i po kamieniach, do tego odrobinka błota, czyli wszystko co można spotkać w pigułce :)
Na O.Nine czułem się w zasadzie jak na swojej 96, głównie za sprawą podobnych kątów i zbliżonych długości rurek. Osprzęt to cała grupa X9 z triggerami, wideł DT Swiss XRM z manetką, hample Magury MT4 i rurki sygnowane logiem Meridy.
Zdecydowanie do gustu przypadło mi działanie napędu producenta z Ameryki, działał bardzo szybko, zdecydowanie i precyzyjnie, jedyne co było gorsze w porównaniu z SH to jak dla mnie nieco słabsze manetki, dał się odczuć brak multi-release.
Zdecydowanie bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie hamulce Magury, co prawda nie jest to najwyższy model, z przodu była tarcza 180, ale hamowały na prawdę bardzo porównywalnie z moimi R1.
Trochę się pokręciłem, nie miałem pompki do widelca, więc w tej kwestii raczej się nie wypowiem, mogę napisać tylko, że manetka DT bardzo wygodna, w sumie nie odczułem braku posiadania widelca, więc mogę założyć, że był i pracował :)
Powrót do 'bazy' i bufet! Wczesna pora, więc na razie tylko kanapki, kanapeczki, ciasta, herbatki, kawki, czyli peeeełna oferta śniadaniowa. Generalnie testy wyglądały tak, że 40 minut jeździłem, wracałem i kolejna godzina przy bufecie, ale w myśl studenckiej zasady: 'wszystko co za darmo jest dobre' nie będę na nic narzekał :))
Wracając do testów kolejna Merida, którą poszedłem przewietrzyć to znów O.Nine, jednak model zupełnie inny pod względem osprzętu - Pro XT-Edition-D, więc jak nazwa wskazuje tym razem osprzęt Shimano XT, widelec Fox F100 CTD (chociaż w specyfikacji widnieje standardowy F100 RL), do tego znane i cenione hample Shimano M596 a całość standardowo uzupełniają rurki Meridy.
Dojeżdżając do terenu pobawiłem się nieco przerzutkami, trzeba przyznać, że nowe Shimano 10 sp działa bardzo ładnie, ale jakoś bardziej do gustu przypadło mi X9 (poza wspomnianymi manetkami) z poprzedniego O-Nine, cóż... kwestia gustu.
Nowością dla mnie był Fox o którym szczerze powiedziawszy wiele wcześniej nie słyszałem, jednak wystarczyło spojrzeć na pokrętło na koronie, żeby od razu załapać o co chodzi:
O ile ustawienie 'Climb' działało tak jak powinno, czyli blokowało widelec o tyle pozostałe dwa ustawienia jakoś nie robiły mi specjalnej różnicy, oba dawały wrażenie odblokowanego w pełni widelca - być może w cięższym terenie dostrzegłbym różnice, tu niestety nie zauważyłem.
Drugim mankamentem wydały mi się chwalone i uznawane za jedne z najbardziej opłacalnych hamulce Shimano M596, jakoś miałem wrażenie, że te hample po prostu nie mają mocy. Nie wiem - może to wina za małej tarczy (bała tam 180/160...), może klocki, albo po prostu jestem przyzwyczajony do swoich, w każdym razie zrobiły na mnie nie najlepsze wrażenie, przynajmniej malutka klameczka była taka jak lubię, czyli krótka ;P
Przedostatnim (a w zasadzie ostatnim, ale o tym za chwilkę) rowerem, który przetestowałem była spędzająca sen z powiek, powodująca mokre sny u niektórych osób Merida Ninety-Nine w najbogatszej opcji Carbon Team-D na pełnym XXie.
Pierwsze co dało się zauważyć po wdrapaniu się na szczyt Monolinkowego siodełka to strasznie szeroka kierownica (680), do tego gięta, dziwne uczucie w sumie, straaaasznie szeroko. Miałem wrażenie, że zaraz nacisnę na korby i powoli, lecz dostojnie, będę się rozpędzał, niczym wielki żaglowiec płynący pod prąd na pełnym morzu :) Na szczęście te przypuszczenia minęły wraz z kolejnymi obrotami węglowych korb Srama, w sumie rower całkiem zrywny, napęd reaguje od razu, piasta zazębia zanim pomyślę o depnięciu, super!
Niestety super, ale do pierwszego podjazdu, tu pozycja dała się odczuć. Może nawet nie tyle pozycja, co brak przyzwyczajenia i techniki spowodowały oderwanie się przedniego koła i konieczność zatrzymania i podejścia kilku metrów, no cóż, zdarza się nawet najlepszym.
W terenie rower sprawuje się GE-NIA-LNIE (chociaż nie wiem jak coś za prawie 30 tys. zł może sprawować się kiepsko, ale...). Zawieszenie pracuje świetnie, z przodu RS Sid XX, z tył€ RS Monarch XX, do obu amortyzatorów prowadzą przewody, bo do dyspozycji mamy 2 hydrauliczne manetki X-Lock, które działają świetnie, aczkolwiek za sprawą kompletnego braku wizualizacji blokady bardzo mi się nie spodobały. Do tego w manetce od widelca mamy pokrętełko do regulacji floodgate:
Praca dampera super - nie jest on tak progresywny jak mój DT M210 w Ninety-Sixie, mam wrażenie, jakby było tam ze 120 skoku, widelec tez daje radę, chociaż nowe malowanie RSów jest paskudne :))
Nawet hejtowane przeze mnie hamulce Avida przypadły mi do gustu, wygodne i twarde klamki dają bardzo dużą moc (chociaż i tak pewnie zaraz się rozlecą :D)
Sztyca w systemie Monolink również daje radę, świetna sprawa - oddzielnie można regulować pochylenie jak i przesunięcie siodła przy zachowaniu genialnej sztywności, SUPER!
Rower na prawdę bardzo zwinny, przy zjeżdżaniu jest niesamowicie przewidywalny a zawieszenie bardzo wygładza sprawnie wygładza każdy kamień. Do tego rower jest niesamowicie lekki, przyspiesza świetnie a i na podjazdach (tak, na podejściach też :< ) lekkość daje się odczuć, nic dodać, nic ująć.
Niestety pogoda nie rozpieszczała, spore zachmurzenie, po powrocie z Ninety-Ninem zaczęło lekko kropić, ale co tam, jest przecież jeszcze tyle do testowania... Tak więc chwilę szukam i znajduję! Tym razem jeszcze bardziej odmiennie, bo pod pachę biorę Meridę Sculturę Comp-904 na 105-ce. Nigdy wcześniej nie jeździłem na szosie, więc miał to być mój debiut.
Wychodzę z budynku i deszcz już zaczyna się konkretny, ale determinacja i podniecenie związane z jazdą szosówką są większe od marnego deszczyku, więc szybko reguluję sztycę i jadę. Pierwsze hamowanie i zonk, to nie hamuje, no cóż, jest mokro, zimno, pewnie marne klocki Shimano, trudno.
Generalnie jazda na szosie jest świetna, nie zdążyłem za dużo przejechać, bo deszcz i trochę niebezpiecznie, ale chwila wystarczyła, żeby dojrzeć łatwość w rozpędzaniu się, w utrzymaniu prędkości, szosa jest świetna. Klamkomanetek też wcześniej za dużo nie macałem i nie do końca wiedziałem co czym się robi, ale chwila wystarczyła, żeby ogarnąć czym zrzucać i ciągnąć.
Udało się nawet zrobić jakieś fotki, chociaż marne, bo mokro i wszystko zaparowane...
Cały przemoczony, ale z wielkim uśmiechem na ustach wróciłem na skocznie.
Ciepła herbata, ciepłe żarcie, w międzyczasie zaopatrzenei na bufecie nieco się zmieniło, były zupki, szaszłyki, była nawet czekoladowa fontanna i darmowe piwo, czego chcieć więcej?
Troche się jeszcze pokręciłem, posłuchałem prezesa Meridy, napchałem się za darmo i cały mokry wróciłem do domu.
Niedługo po mnie wrócił równie mokry Sławek.
Ostatni problem jaki przyszło nam rozwiązać to przemoczone ciuchy i jeszcze 3 dni do końca. Grzałki do butów po 2 godzinach nie dały kompletnie żadnego efektu, wiec trzeba było kombinować i wykombinowaliśmy:
Tak, to moje buty i spodenki położone na kratce z piekarnika na 3 szklankach nad płytami żarowymi - bardzo fajna sprawa, godzina i buty suchusieńkie. Mogliśmy jeszcze kombinować z mikrofalówką, ale... :)
Dwa dni...
Jeden człowiek...
Brzmi jak wstęp do (niekoniecznie) dobrego filmu, co? :)
W każdym razie to już trzeci dzień wypadu do Wisły i pierwszy dzień testów w którym miałem zamiar wziąć udział. Co prawda testy zaczęły się wczoraj, jednak wolałem pokręcić trochę ze Sławkiem, we środę pojechać na testy i jeżeli by mi się nie spodobało to w czwartek znów mógłbym uderzyć w góry, albo w przeciwnym wypadku potestować więcej Merid :)
W każdym razie plan dnia prezentował się następująco:
8.30 - Pobudka
9.00 - Testy
Testy, testy, testy
15.00 - Żarcie
Rano sprawnie się ogarniam, pogoda nie rozpieszcza. Chwilę po 9 jestem na miejscu - na skoczni Adama Małysza, gdzie owe testy się odbywały. Oczywiście dziwne by było, gdybym po drodze się nie zgubił, ale po krótkiej konsultacji z Panem Hołowczycem dojechałem do celu po drodze mijając kilka grup rowerzystów, co ciekawe wszyscy jeździli na Meridach, dziwne... :))
Swoją Meridę przypinam do barierki pod wejściem, niech patrzy jak ją zdradzam, może będzie dla mnie lepsza :D
Po wejściu do obiektu od razu czuję się jak w domu, widać, że cykliści opanowali budynek, konkretnie moim oczom ukazuje się duży bufet na którym jest dosłownie wszystko (ba! Później będzie jeszcze więcej), ale żeby zachować pozory i nie wyjść na łapczywego przechodzę do drugiego pomieszczenia w którym znajdowało się to po co przyjechałem (no dobra, po darmowe jedzenie też przyjechałem :( ), mianowicie rowery. Dużo rowerów.
Pierwsze co rzuca się w oczy to dwie Meridy dwóch Banachów, oczywiście podchodzę, macam. Akurat mieli XTRy na nowy sezon, te z hamulcem ciernym, więc grzechem nie było zobaczyć jak to działa :)
No ale skoro przyjechałem testować to takie macanko to ja sobie mogę... idę szukać tego co chciałem, czyli szosówki (tak, nigdy wcześniej nie miałem okazji) i duże koła. Niestety przyjechałem trochę późno i wszystko najlepsze wypożyczone, więc na razie trzeba zadowolić się czymś innym.
Po chwili szukania, dotykania, oglądania wybieram O.Nine 1200-D, biorę pod pachę, idę zmienić pedały na swoje, składam podpis, jeszcze szybka regulacja sztycy i już jadę :)
Generalnie na testy jednego roweru obowiązywał tego dnia limit czasowy ok 45 minut, więc za daleko sobie nie pojadę, jednak udało się wyznaczyć krótką, ok 10 km trasę na której było trochę atrakcji, kamienisty podjazd, podjazd po płytach betonowych, gładki podjazd, trochę po płaskim i po kamieniach, do tego odrobinka błota, czyli wszystko co można spotkać w pigułce :)
Na O.Nine czułem się w zasadzie jak na swojej 96, głównie za sprawą podobnych kątów i zbliżonych długości rurek. Osprzęt to cała grupa X9 z triggerami, wideł DT Swiss XRM z manetką, hample Magury MT4 i rurki sygnowane logiem Meridy.
Zdecydowanie do gustu przypadło mi działanie napędu producenta z Ameryki, działał bardzo szybko, zdecydowanie i precyzyjnie, jedyne co było gorsze w porównaniu z SH to jak dla mnie nieco słabsze manetki, dał się odczuć brak multi-release.
Zdecydowanie bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie hamulce Magury, co prawda nie jest to najwyższy model, z przodu była tarcza 180, ale hamowały na prawdę bardzo porównywalnie z moimi R1.
Trochę się pokręciłem, nie miałem pompki do widelca, więc w tej kwestii raczej się nie wypowiem, mogę napisać tylko, że manetka DT bardzo wygodna, w sumie nie odczułem braku posiadania widelca, więc mogę założyć, że był i pracował :)
Powrót do 'bazy' i bufet! Wczesna pora, więc na razie tylko kanapki, kanapeczki, ciasta, herbatki, kawki, czyli peeeełna oferta śniadaniowa. Generalnie testy wyglądały tak, że 40 minut jeździłem, wracałem i kolejna godzina przy bufecie, ale w myśl studenckiej zasady: 'wszystko co za darmo jest dobre' nie będę na nic narzekał :))
Wracając do testów kolejna Merida, którą poszedłem przewietrzyć to znów O.Nine, jednak model zupełnie inny pod względem osprzętu - Pro XT-Edition-D, więc jak nazwa wskazuje tym razem osprzęt Shimano XT, widelec Fox F100 CTD (chociaż w specyfikacji widnieje standardowy F100 RL), do tego znane i cenione hample Shimano M596 a całość standardowo uzupełniają rurki Meridy.
Dojeżdżając do terenu pobawiłem się nieco przerzutkami, trzeba przyznać, że nowe Shimano 10 sp działa bardzo ładnie, ale jakoś bardziej do gustu przypadło mi X9 (poza wspomnianymi manetkami) z poprzedniego O-Nine, cóż... kwestia gustu.
Nowością dla mnie był Fox o którym szczerze powiedziawszy wiele wcześniej nie słyszałem, jednak wystarczyło spojrzeć na pokrętło na koronie, żeby od razu załapać o co chodzi:
O ile ustawienie 'Climb' działało tak jak powinno, czyli blokowało widelec o tyle pozostałe dwa ustawienia jakoś nie robiły mi specjalnej różnicy, oba dawały wrażenie odblokowanego w pełni widelca - być może w cięższym terenie dostrzegłbym różnice, tu niestety nie zauważyłem.
Drugim mankamentem wydały mi się chwalone i uznawane za jedne z najbardziej opłacalnych hamulce Shimano M596, jakoś miałem wrażenie, że te hample po prostu nie mają mocy. Nie wiem - może to wina za małej tarczy (bała tam 180/160...), może klocki, albo po prostu jestem przyzwyczajony do swoich, w każdym razie zrobiły na mnie nie najlepsze wrażenie, przynajmniej malutka klameczka była taka jak lubię, czyli krótka ;P
Przedostatnim (a w zasadzie ostatnim, ale o tym za chwilkę) rowerem, który przetestowałem była spędzająca sen z powiek, powodująca mokre sny u niektórych osób Merida Ninety-Nine w najbogatszej opcji Carbon Team-D na pełnym XXie.
Pierwsze co dało się zauważyć po wdrapaniu się na szczyt Monolinkowego siodełka to strasznie szeroka kierownica (680), do tego gięta, dziwne uczucie w sumie, straaaasznie szeroko. Miałem wrażenie, że zaraz nacisnę na korby i powoli, lecz dostojnie, będę się rozpędzał, niczym wielki żaglowiec płynący pod prąd na pełnym morzu :) Na szczęście te przypuszczenia minęły wraz z kolejnymi obrotami węglowych korb Srama, w sumie rower całkiem zrywny, napęd reaguje od razu, piasta zazębia zanim pomyślę o depnięciu, super!
Niestety super, ale do pierwszego podjazdu, tu pozycja dała się odczuć. Może nawet nie tyle pozycja, co brak przyzwyczajenia i techniki spowodowały oderwanie się przedniego koła i konieczność zatrzymania i podejścia kilku metrów, no cóż, zdarza się nawet najlepszym.
W terenie rower sprawuje się GE-NIA-LNIE (chociaż nie wiem jak coś za prawie 30 tys. zł może sprawować się kiepsko, ale...). Zawieszenie pracuje świetnie, z przodu RS Sid XX, z tył€ RS Monarch XX, do obu amortyzatorów prowadzą przewody, bo do dyspozycji mamy 2 hydrauliczne manetki X-Lock, które działają świetnie, aczkolwiek za sprawą kompletnego braku wizualizacji blokady bardzo mi się nie spodobały. Do tego w manetce od widelca mamy pokrętełko do regulacji floodgate:
Praca dampera super - nie jest on tak progresywny jak mój DT M210 w Ninety-Sixie, mam wrażenie, jakby było tam ze 120 skoku, widelec tez daje radę, chociaż nowe malowanie RSów jest paskudne :))
Nawet hejtowane przeze mnie hamulce Avida przypadły mi do gustu, wygodne i twarde klamki dają bardzo dużą moc (chociaż i tak pewnie zaraz się rozlecą :D)
Sztyca w systemie Monolink również daje radę, świetna sprawa - oddzielnie można regulować pochylenie jak i przesunięcie siodła przy zachowaniu genialnej sztywności, SUPER!
Rower na prawdę bardzo zwinny, przy zjeżdżaniu jest niesamowicie przewidywalny a zawieszenie bardzo wygładza sprawnie wygładza każdy kamień. Do tego rower jest niesamowicie lekki, przyspiesza świetnie a i na podjazdach (tak, na podejściach też :< ) lekkość daje się odczuć, nic dodać, nic ująć.
Niestety pogoda nie rozpieszczała, spore zachmurzenie, po powrocie z Ninety-Ninem zaczęło lekko kropić, ale co tam, jest przecież jeszcze tyle do testowania... Tak więc chwilę szukam i znajduję! Tym razem jeszcze bardziej odmiennie, bo pod pachę biorę Meridę Sculturę Comp-904 na 105-ce. Nigdy wcześniej nie jeździłem na szosie, więc miał to być mój debiut.
Wychodzę z budynku i deszcz już zaczyna się konkretny, ale determinacja i podniecenie związane z jazdą szosówką są większe od marnego deszczyku, więc szybko reguluję sztycę i jadę. Pierwsze hamowanie i zonk, to nie hamuje, no cóż, jest mokro, zimno, pewnie marne klocki Shimano, trudno.
Generalnie jazda na szosie jest świetna, nie zdążyłem za dużo przejechać, bo deszcz i trochę niebezpiecznie, ale chwila wystarczyła, żeby dojrzeć łatwość w rozpędzaniu się, w utrzymaniu prędkości, szosa jest świetna. Klamkomanetek też wcześniej za dużo nie macałem i nie do końca wiedziałem co czym się robi, ale chwila wystarczyła, żeby ogarnąć czym zrzucać i ciągnąć.
Udało się nawet zrobić jakieś fotki, chociaż marne, bo mokro i wszystko zaparowane...
Cały przemoczony, ale z wielkim uśmiechem na ustach wróciłem na skocznie.
Ciepła herbata, ciepłe żarcie, w międzyczasie zaopatrzenei na bufecie nieco się zmieniło, były zupki, szaszłyki, była nawet czekoladowa fontanna i darmowe piwo, czego chcieć więcej?
Troche się jeszcze pokręciłem, posłuchałem prezesa Meridy, napchałem się za darmo i cały mokry wróciłem do domu.
Niedługo po mnie wrócił równie mokry Sławek.
Ostatni problem jaki przyszło nam rozwiązać to przemoczone ciuchy i jeszcze 3 dni do końca. Grzałki do butów po 2 godzinach nie dały kompletnie żadnego efektu, wiec trzeba było kombinować i wykombinowaliśmy:
Tak, to moje buty i spodenki położone na kratce z piekarnika na 3 szklankach nad płytami żarowymi - bardzo fajna sprawa, godzina i buty suchusieńkie. Mogliśmy jeszcze kombinować z mikrofalówką, ale... :)
Wisła, dzień 2 - 18.09.2012
Wtorek, 18 września 2012 | dodano:24.09.2012 Kategoria 80-99km, Trening
Km: | 82.00 | Km teren: | 60.00 | Czas: | 06:29 | km/h: | 12.65 |
Pr. maks.: | 54.00 | Temperatura: | 20.0 | HRmax: | 182( 91%) | HRavg | 148( 74%) |
Kalorie: | 4384kcal | Podjazdy: | 2250m | Rower: | Merida 96 |
Znów powtórka z dnia wczorajszego a w zasadzie jeszcze gorzej... Sławek budzi mnie chyba o 6 rano szukając kluczy od łazienki, no nic, znajduje po czym mogę się jeszcze trochę przespać :D
Właściwa pobudka następuje jakoś ok 8, za oknem piękne słońce i Sławek czyszczący swój rower :3 Jak zwykle wciągam szybkie śniadanie, sprawnie się ogarniam, pakuję swój mały plecaczek (Sławek karze mi zabrać papier toaletowy, dlaczego - wyjaśnienie dalej ;D) i jakoś ok 9 wychodzimy.
Początek podobny do wczorajszego, czyli najpierw zjazd, później szutrowa ścieżka rowerowa, którą dojeżdżamy do małej zapory wodnej:
Po drodze jeszcze przecinamy większą zaporę, na której ukazuje się piękny widok:
I podobnie jak dnia poprzedniego dłuuuuuuugi asfaltowy podjazd, jednak tym razem inny, bo częściowo nielegalny (znaczy zakazy wjazdów były), pod koniec podjazdu nieco szutrów, trochę wypłaszczenia i zjazdu:
Zjeżdżamy nieco ostrożnie, oby tylko nie przegapić skrętu i nie musieć z powrotem podjeżdżać. Na szczęście skręt, a raczej wjazd/wejście w las w porę dostrzegamy, zatrzymujemy się i... schodzimy z rowerów :((
Generalnie droga była dużo gorsza od wczorajszej, dużo luźnych kamieni, sporo korzeni, przewalone drzewa, no prowadzić trzeba, nie da się jechać, ale jakoś powolutku wdrapujemy się:
Przed wjazdem na Baranią górę mijamy jeszcze jakąś wycieczkę szkolną, akurat w dość wąskim miejscu, gdzie było pełno powalonych drzew, no ale nic, jakoś się przeciskamy i pędzimy dalej na sam szczyt.
A na wspomnianej Baraniej Górze (1220 m n.p.m.) stoi wieża widokowa, na którą oczywiście się wspinamy :)
Widoki z wieży, tam jedziemy:
Chwila odpoczynku i jedziemy dalej, przed nami zjazd z 1220 na 850.
W tym momencie zrozumiałem, dlaczego rano Sławek tab bardzo chciał wziąć papier toaletowy... zjazdy były konkretne, bardzo konkretne, można powiedzieć, że srałem w gacie :D
Jak zawsze fotki tego nie oddają, ale było stromo, do tego bardzo luźna nawierzchnia (jak widać na fotkach co się dało to omijaliśmy, ale niestety czasem trzeba było jechać, a właściwie sunąć po tym :P), z bólem dłoni od zaciskania klamek udało się zjechać na dół w jednym kawałku, szczęśliwie papier toaletowy okazał się niepotrzebny, ale 2 razy już było tak blisko gleby, tak bardzo blisko, byłem pewny, że się położę, aż dziwne, że udało się zjechać :D
Później trochę jazdy po w miarę płaskich szutrach
jeszcze trochę zjazdów, oczywiście musieliśmy przegapić skręt i zjechać nieco za daleko, raptem zjechaliśmy max 50 m, ale to jest jednak deprymujące, do tego prawie od początku miałem dziwny problem z przerzutką przednią - tak jakby się zasyfiła czy coś, mianowicie nie chciała zrzucać ze środkowego na młynek, blokowała się w połowie drogi, linka była luźna, więc trzeba było jej pomagać butem, ale czasem przez to niestety zamiast podjeżdżać musiałem podchodzić :(
W każdym razie wróciliśmy się do felernego skrętu i zrobiliśmy chwilę przerwy przy bardzo romantycznym strumyku :3
Od tego miejsca do pokonania mamy kolejne 300 m w pionie, by dojechać na Magurkę Radziechowską, gdzie robimy małą foto sesję :))
A tu Takie małe porównanie tego co jest i tego co było:
Taka prawie niezauważalna różnica, co? :D
Następnie toczyliśmy się po szczytach - najpierw na Magurkę Wiślańską, później na Zielony Kopiec, trzeba przyznać, że widoki robiły bardzo duże wrażenie, szkoda było jechać dalej :(
Po dojechaniu na Zielony Kopiec i w zasadzie zjechaniu trochę z niego na szeroką szutrówkę rozstaliśmy się ze Sławkiem, to znaczy obaj dalej pojechaliśmy w kierunku kolejnego szczytu, czyli Skrzycznego, jednak Sławek jeszcze zjechał i podjechał a mi został tylko podjazd ową drogą szutrową, o taką:
Powolutku i spokojnie sobie podjeżdżam na sam szczyt, siadam na ławeczce i chwilę podziwiam widoki:
Po kilku chwilach dojeżdża Sławek i idziemy do schroniska zjeść.
Ja zamawiam pierogi z jagodami (w zasadzie to były pierogi z bitą śmietaną i odrobiną jagód ;P) a Sławek kilka minut po mnie swoje ruskie, oczywiście kto dostaje pierwszy? No przecież nie ja, dziwne by to było :/
Zjadamy to co zamówiliśmy (nie polecam, te pierogi takie raczej średnie były :( ), uzupełniamy bidony i bukłaki i jedziemy dalej, generalnie nadal jeździmy po szczytach, tylko nieco mniej płasko jest, więcej stromych podjazdów, ale widoki nadal arcyprzecudne :))
Po wdrapaniu się na górę, na Malinowską Skałę ujrzeliśmy... skałę :)
Ładny okaz skały, prawda?
Po wjechaniu dziwnym by było, gdybyśmy nie zjechali:
Chyba zapomniałem napisać, że przed Skrzycznem zgubiłem okulary, w sumie nie było bez nich tak źle, tylko w niektórych miejscach były kałuże i tak trochę w oczy leciała woda i to nie było fajne :(
Za to fajne było to, że miałem swoją zajebistą wiatróweczkę, którą na te dłuższe zjazdy zakładałem i było super :D
I tak sobie ze Sławkiem jechaliśmy w większości szerszymi drogami, ja zrobiłem jeszcze jeden skrót ucinając ok 3-4 km nudnej trasy bez widoków (no, byłem już nieco zmęczony ;P)
Kilka minut czekania i podziwiania widoków i dojeżdża Sławek, więc jedziemy dalej.
Przed nami nie zostało już wiele, trochę szutrowego podjazdu:
I w zasadzie już sam zjazd do Wisły po fajnych, małych kamykach, jednak nie ślizgały się na nich opony, było dość stabilnie, więc mogliśmy nieco szybciej pojechać :D
Zmęczeni dojechaliśmy do domu, gdzie po położeniu rowerów na trawie przyszło do nas takie małe stworzonko:
To tyle, wieczorem wyskoczyliśmy jeszcze na miasto na pizze i małe zakupy :))
Właściwa pobudka następuje jakoś ok 8, za oknem piękne słońce i Sławek czyszczący swój rower :3 Jak zwykle wciągam szybkie śniadanie, sprawnie się ogarniam, pakuję swój mały plecaczek (Sławek karze mi zabrać papier toaletowy, dlaczego - wyjaśnienie dalej ;D) i jakoś ok 9 wychodzimy.
Początek podobny do wczorajszego, czyli najpierw zjazd, później szutrowa ścieżka rowerowa, którą dojeżdżamy do małej zapory wodnej:
Po drodze jeszcze przecinamy większą zaporę, na której ukazuje się piękny widok:
I podobnie jak dnia poprzedniego dłuuuuuuugi asfaltowy podjazd, jednak tym razem inny, bo częściowo nielegalny (znaczy zakazy wjazdów były), pod koniec podjazdu nieco szutrów, trochę wypłaszczenia i zjazdu:
Zjeżdżamy nieco ostrożnie, oby tylko nie przegapić skrętu i nie musieć z powrotem podjeżdżać. Na szczęście skręt, a raczej wjazd/wejście w las w porę dostrzegamy, zatrzymujemy się i... schodzimy z rowerów :((
Generalnie droga była dużo gorsza od wczorajszej, dużo luźnych kamieni, sporo korzeni, przewalone drzewa, no prowadzić trzeba, nie da się jechać, ale jakoś powolutku wdrapujemy się:
Przed wjazdem na Baranią górę mijamy jeszcze jakąś wycieczkę szkolną, akurat w dość wąskim miejscu, gdzie było pełno powalonych drzew, no ale nic, jakoś się przeciskamy i pędzimy dalej na sam szczyt.
A na wspomnianej Baraniej Górze (1220 m n.p.m.) stoi wieża widokowa, na którą oczywiście się wspinamy :)
Widoki z wieży, tam jedziemy:
Chwila odpoczynku i jedziemy dalej, przed nami zjazd z 1220 na 850.
W tym momencie zrozumiałem, dlaczego rano Sławek tab bardzo chciał wziąć papier toaletowy... zjazdy były konkretne, bardzo konkretne, można powiedzieć, że srałem w gacie :D
Jak zawsze fotki tego nie oddają, ale było stromo, do tego bardzo luźna nawierzchnia (jak widać na fotkach co się dało to omijaliśmy, ale niestety czasem trzeba było jechać, a właściwie sunąć po tym :P), z bólem dłoni od zaciskania klamek udało się zjechać na dół w jednym kawałku, szczęśliwie papier toaletowy okazał się niepotrzebny, ale 2 razy już było tak blisko gleby, tak bardzo blisko, byłem pewny, że się położę, aż dziwne, że udało się zjechać :D
Później trochę jazdy po w miarę płaskich szutrach
jeszcze trochę zjazdów, oczywiście musieliśmy przegapić skręt i zjechać nieco za daleko, raptem zjechaliśmy max 50 m, ale to jest jednak deprymujące, do tego prawie od początku miałem dziwny problem z przerzutką przednią - tak jakby się zasyfiła czy coś, mianowicie nie chciała zrzucać ze środkowego na młynek, blokowała się w połowie drogi, linka była luźna, więc trzeba było jej pomagać butem, ale czasem przez to niestety zamiast podjeżdżać musiałem podchodzić :(
W każdym razie wróciliśmy się do felernego skrętu i zrobiliśmy chwilę przerwy przy bardzo romantycznym strumyku :3
Od tego miejsca do pokonania mamy kolejne 300 m w pionie, by dojechać na Magurkę Radziechowską, gdzie robimy małą foto sesję :))
A tu Takie małe porównanie tego co jest i tego co było:
Taka prawie niezauważalna różnica, co? :D
Następnie toczyliśmy się po szczytach - najpierw na Magurkę Wiślańską, później na Zielony Kopiec, trzeba przyznać, że widoki robiły bardzo duże wrażenie, szkoda było jechać dalej :(
Po dojechaniu na Zielony Kopiec i w zasadzie zjechaniu trochę z niego na szeroką szutrówkę rozstaliśmy się ze Sławkiem, to znaczy obaj dalej pojechaliśmy w kierunku kolejnego szczytu, czyli Skrzycznego, jednak Sławek jeszcze zjechał i podjechał a mi został tylko podjazd ową drogą szutrową, o taką:
Powolutku i spokojnie sobie podjeżdżam na sam szczyt, siadam na ławeczce i chwilę podziwiam widoki:
Po kilku chwilach dojeżdża Sławek i idziemy do schroniska zjeść.
Ja zamawiam pierogi z jagodami (w zasadzie to były pierogi z bitą śmietaną i odrobiną jagód ;P) a Sławek kilka minut po mnie swoje ruskie, oczywiście kto dostaje pierwszy? No przecież nie ja, dziwne by to było :/
Zjadamy to co zamówiliśmy (nie polecam, te pierogi takie raczej średnie były :( ), uzupełniamy bidony i bukłaki i jedziemy dalej, generalnie nadal jeździmy po szczytach, tylko nieco mniej płasko jest, więcej stromych podjazdów, ale widoki nadal arcyprzecudne :))
Po wdrapaniu się na górę, na Malinowską Skałę ujrzeliśmy... skałę :)
Ładny okaz skały, prawda?
Po wjechaniu dziwnym by było, gdybyśmy nie zjechali:
Chyba zapomniałem napisać, że przed Skrzycznem zgubiłem okulary, w sumie nie było bez nich tak źle, tylko w niektórych miejscach były kałuże i tak trochę w oczy leciała woda i to nie było fajne :(
Za to fajne było to, że miałem swoją zajebistą wiatróweczkę, którą na te dłuższe zjazdy zakładałem i było super :D
I tak sobie ze Sławkiem jechaliśmy w większości szerszymi drogami, ja zrobiłem jeszcze jeden skrót ucinając ok 3-4 km nudnej trasy bez widoków (no, byłem już nieco zmęczony ;P)
Kilka minut czekania i podziwiania widoków i dojeżdża Sławek, więc jedziemy dalej.
Przed nami nie zostało już wiele, trochę szutrowego podjazdu:
I w zasadzie już sam zjazd do Wisły po fajnych, małych kamykach, jednak nie ślizgały się na nich opony, było dość stabilnie, więc mogliśmy nieco szybciej pojechać :D
Zmęczeni dojechaliśmy do domu, gdzie po położeniu rowerów na trawie przyszło do nas takie małe stworzonko:
To tyle, wieczorem wyskoczyliśmy jeszcze na miasto na pizze i małe zakupy :))