- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
Wpisy archiwalne w kategorii
40-59km
Dystans całkowity: | 4781.63 km (w terenie 1254.13 km; 26.23%) |
Czas w ruchu: | 217:44 |
Średnia prędkość: | 21.75 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.00 km/h |
Suma podjazdów: | 17867 m |
Maks. tętno maksymalne: | 199 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 190 (95 %) |
Suma kalorii: | 113622 kcal |
Liczba aktywności: | 96 |
Średnio na aktywność: | 49.81 km i 2h 17m |
Więcej statystyk |
Kabaty - 23.10.2012
Wtorek, 23 października 2012 | dodano:23.10.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 53.70 | Km teren: | 6.00 | Czas: | 02:12 | km/h: | 24.41 |
Pr. maks.: | 44.00 | Temperatura: | 12.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | 1600kcal | Podjazdy: | 157m | Rower: | Merida 96 |
Jako że w weekend sobie nie pojeździłem, bo nie miałem śrub w korbie (w związku z czym miałem czas i bardzo dokładnie wyczyściłem rower), więc wczoraj gdy śruby dostałem oczywiście musiałem pojeździć. Późno wyszedłem i wykręciłem tylko 30 km.
Pogoda dziś też przyzwoita, więc grzechem byłoby nie wyjść pojeździć. Oczywiście w weekend kilka godzin czyszczenia roweru, wczoraj wyszedłem i rower znów czarny, więc dziś przed wyjściem wrzuciłem rower do wanny, kilka minut i czysty :)
W Kabackim w sumie nic ciekawego a raczej czas nie pozwalał na te ciekawsze części lasu, jak widać po powyższych statystykach w terenie nabiłem całe 6 km, biorąc pod uwagę, że do lasu Kabackiego mam > 20 km to chyba powinienem zmienić tytuł wpisu na 'dojazd i powrót z/do Kabackiego' :)
Pogoda dziś też przyzwoita, więc grzechem byłoby nie wyjść pojeździć. Oczywiście w weekend kilka godzin czyszczenia roweru, wczoraj wyszedłem i rower znów czarny, więc dziś przed wyjściem wrzuciłem rower do wanny, kilka minut i czysty :)
W Kabackim w sumie nic ciekawego a raczej czas nie pozwalał na te ciekawsze części lasu, jak widać po powyższych statystykach w terenie nabiłem całe 6 km, biorąc pod uwagę, że do lasu Kabackiego mam > 20 km to chyba powinienem zmienić tytuł wpisu na 'dojazd i powrót z/do Kabackiego' :)
PB Warszawa Wawer - 13.10.2012
Sobota, 13 października 2012 | dodano:14.10.2012 Kategoria 40-59km, Race Day
Km: | 51.50 | Km teren: | 48.00 | Czas: | 02:15 | km/h: | 22.89 |
Pr. maks.: | 47.00 | Temperatura: | 8.0 | HRmax: | 199(100%) | HRavg | 182( 91%) |
Kalorie: | 2109kcal | Podjazdy: | 214m | Rower: | Merida 96 |
Oj ten tydzień był kiepski, bardzo kiepski.
W zeszłą niedzielę zerwałem 3 śruby w korbie (no niestety jak ma się zbyt mocną nogę to tak bywa :D ), połaziłem po sklepach w okolicy i kompletnie nigdzie nie ma samych śrub/kominów, co za porażka. Oprócz tego dieta też nie była najlepsza - w McDonaldzie aktualnie jest miesiąc hamburgerów po 2 zł, przynależność do grona studentów zobowiązuje, także przez 2 dni jechałem wyłącznie na hamburgerach :)
Mimo tych przeciwności losu jak na prawdziwego sportowca przystało z podniesioną głową wybrałem się na finałowy etap Poland Bike w Wawrze.
Etap o tyle fajny, że dość blisko, więc mogłem się wyspać. Rano standardowy rytuał, pakowanie, śniadanie, wybór ciuchów (co nie okazało się łatwe). Na rowerze lajtowo dojechałem do dw. Wschodniego z którego SKM-ką dojechałem do Wawra, kolejne 5 minut na rowerze i jestem w miasteczku PB, szybko i sprawnie.
Na miejscu załatwienie formalności, w oczekiwaniu na Artura (który był bardzo miły i pożyczył mi śruby do korby) zacząłem grzebać przy korbie, w międzyczasie spotkałem Bartka i Piotrka. Kilka chwil później dojeżdża Artur i daje mi śruby z kominami...
No i lipa. Kominy okazały się nieco za długie, więc śruba nie wkręcała się do końca i trzeba było kombinować. Finalnie w korbie pozostały: 2 kominy i 1 śruba KCNC i do tego 2 śruby i komin Shimano, wyglądało (i nadal wygląda) to nieco dziwnie, ale cóż, ważne, że działało :)
W każdym razie udało się wszystko poskładać i z Piotrem ruszyliśmy do sektora - tym razem startowałem z 2. przez co nieco miałem obawy co do tempa i mojej dyspozycji, ale z drugiej strony jakoś się w tym sektorze znalazłem, więc może nie będzie aż tak źle...
Po starcie dość szybko, ale o dziwo jedzie się nieźle, utrzymanie 40 kmph nie sprawia problemów, nawet tętno nie osiąga kosmicznych wartości, więc może nie będzie tak źle jak się wydawało, jedyne, czego się obawiam przez pierwszych kilka kilometrów to te nieszczęsne śruby w korbie, ale skoro na starcie nie pękły to może jakoś dojadę :)
Trasa tak jak było zapowiadane okazało się dość techniczna, prawie od samego początku single i o dziwo zakręty. Biorąc pod uwagę, że w niektórych wcześniejszych edycjach można było pozbawić rower sterów i jechać bez ruszania kierownicą tak tu nie było takiej możliwości (w sumie można było próbować, ale oprócz zakrętów były też drzewa, więc mogłoby to się skończyć nie najlepiej). W każdym razie po starcie trzymam się dość blisko Piotrka, na pierwszych kilometrach tempo mimo singli jest bardzo dobre, jednak co 2. sektor to 2. sektor - praktycznie zero blokowania na trasie, chyba pierwszy taki odcinek, gdzie to blokowanie było to był odcinek błotny... bardzo błotny. Można było pojechać bokiem, po takich małych muldach, albo przejechać środkiem, gdzie leżało idealnie równe błoto (chyba nikt nie próbował tam wjeżdżać), wyglądało tak niesamowicie zachęcająco, że nie mogłem się oprzeć. No i wjechałem :D
Przejechałem może 2 metry i stanąłem na środku, błoto okazało się dość głębokie, więc szybko zeskoczyłem z roweru i podbiegłem do suchszego miejsca, w tym czasie wyprzedził mnie ze 3 osoby, no ale trudno, to dopiero początek, więc na odrobienie dużo czasu. Po ok 12 km pierwszy bufet, chwilę później rozjazd i od razu luźniej, w zasięgu wzroku tylko 2 zawodników, tuż za mną Piotrek, jedziemy tak jakiś czas, po czym Piotrek stwierdza, że zna te tereny i żeby jechać za nim...
W tym momencie 1 z zawodników, którzy z nami jechali pojechał do przodu, Piotrek z przodu, za nim 2. zawodnik i ja jako 3. Trasa wyglądała tak, że był lekki, piaszczysty zjazd skręcający lekko w lewo i strzałki wskazujące dobry kierunek. Oczywiście co? Piotrek pojechał prawą stroną, gość za nim krzyczał, żeby skręcił w lewo (tak jak trasa wiodła) a ja pojechałem zgodnie ze strzałką. Okazało się, że Piotrek nie kłamał i faktycznie znał trasę, bo kilka ładnych sekund na zjeździe zyskał, no ale trudno, jakoś go dogoniliśmy.
W sumie jakoś dużo szczegółów z trasy nie pamiętam, jedynie to, że z Piotrem jechaliśmy chyba >30 km razem, w pewnym momencie za mną jechała Maja Busma:
co było NIESAMOWICIE irytujące (znaczy to uczucie oddechu laski na plecach :( ), ale finalnie została gdzieś z tyłu. Oprócz tego jestem z siebie dumny - podjechałem wszystko (oprócz tego na powyższej fotce :D ) i te dłuższe podjazdy i te krótsze, piaszczyste, gdzie ludzie się zakopywali, opony jak zwykle w piachu idą jak rakiety :)
Muszę przyznać, że dałem z siebie 100%, więcej wycisnąć było bardzo trudno, zresztą wystarczy spojrzeć na HR Max i Avg, ale trzeba przyznać, że gdy odjeżdżam grupce na prostej, żeby dojechać do następnej, dojeżdżam, odwracam się i widzę jak daleko jest tamta grupka - bardzo budujące uczucie, o to w tym wszystkim chodzi :)
W międzyczasie Piotrek został gdzieś z tyłu, ja starałem się jak najwięcej nadrobić i nawet szło nie najgorzej, tylko znów był problem z określeniem dystansu wyścigu. Teoretycznie miało być 47 km, jednak przy kładce na 37 km ktoś stwierdził, że do mety 14 km, oczywiście pomyślałem coś w stylu "WTF?! niech sobie poustawiają liczniki", ale niestety gość miał rację, po 48 km miałem nadzieję, że zaraz meta, a że te 3 km były po płaskiej i szerokiej drodze to nieco przycisnąłem, wyprzedziłem kilka kolejnych osób, ale ile można jechać na 110%? Po 50 km jakiś gość jechał z boku pod prąd, więc do mety pewnie blisko, po zapytaniu odpowiedział, że 1 kilometr, max 1.5. OMG, miało być 47, jest 50 i jeszcze 1.5, niedobrze... ale to nie wszystko, oprócz tego, że byłem już bardzo mocno zmęczony to jeszcze na domiar złego przede mną musiała jechać laska. Oczywiście będąc prawdziwym facetem nie mogłem dopuścić do tego, żeby kobieta mnie wyprzedziła o kilka sekund. Trochę bardzo za wcześnie, bo jakieś 500 m przed metą zaatakowałem i ją wyprzedziłem, ale przejechałem tak 100-150 m i kompletnie opadłem z sił, byłem pewny, że zaraz mnie dojdzie. Na szczęście zachowawszy męską dumę udało mi się przejechać metę z 10-sekundową przewagą :)
Po finiszu chwila spędzona plackiem na trawie, później do centrum miasteczka, gdzie przyjechał Piotrek - Bobik i Menedżerka, pogadaliśmy, w międzyczasie zrobiło się bardzo ciepło, wyszło słońce, trzeba przyznać, że pogoda dziś do ścigania była idealna - ok 7 stopni, jechałem w wiatrówce i długich gaciach z ocieplaczami na kolanach i było super, nie zgrzałem się, nie zamarzłem, oprócz tego nowe okulary okazały się super - kiedy przechodziłem kładkę, albo już w samym miasteczku, nawet na sekundę nie zaparowały, duży plus dla nich :)
Później jeszcze zostałem na dekoracjach, okazało się, że Piotrek gdzieś pomylił trasę i nadłożył ~3 km, no niestety, taki sport :<
I fotka w miasteczku :)
W każdym razie z dzisiejszego startu jestem bardzo zadowolony, jechało się bardzo dobrze, sprzęt jak zwykle uratował mi tyłek - w jednym momencie już chciałem wyciągać łapy do przodu i wypinać się z pedałów, bo jechałem w bardzo mocnym, niezamierzonym przechyle, ale jakoś udało się wyratować :)
Huh, nawet na dwa filmiki się załapałem (jak to dobrze mieć oczojebną bluzę, przynajmniej łatwo się można na filmiku/fotkach odnaleźć) :))
youtube.com/watch?v=aiC_jA3Yric#at=1m50s (1:50)
youtube.com/watch?v=bG-FeEMzcdA#at=2m28s (2:28) - wiem, marna technika schodzenia z roweru, muszę nad tym popracować :)
To tyle z tegorocznych zawodów, w domu z dumą powiesiłem numer startowy na swoją zajebistą tablicę, także sezon startowy 2012 można uznać za zakończony, teraz czas zrobić sobie roztrenowanie, później trochę przerwy od roweru i trzeba się przygotowywać do nowego sezonu :)
W zeszłą niedzielę zerwałem 3 śruby w korbie (no niestety jak ma się zbyt mocną nogę to tak bywa :D ), połaziłem po sklepach w okolicy i kompletnie nigdzie nie ma samych śrub/kominów, co za porażka. Oprócz tego dieta też nie była najlepsza - w McDonaldzie aktualnie jest miesiąc hamburgerów po 2 zł, przynależność do grona studentów zobowiązuje, także przez 2 dni jechałem wyłącznie na hamburgerach :)
Mimo tych przeciwności losu jak na prawdziwego sportowca przystało z podniesioną głową wybrałem się na finałowy etap Poland Bike w Wawrze.
Etap o tyle fajny, że dość blisko, więc mogłem się wyspać. Rano standardowy rytuał, pakowanie, śniadanie, wybór ciuchów (co nie okazało się łatwe). Na rowerze lajtowo dojechałem do dw. Wschodniego z którego SKM-ką dojechałem do Wawra, kolejne 5 minut na rowerze i jestem w miasteczku PB, szybko i sprawnie.
Na miejscu załatwienie formalności, w oczekiwaniu na Artura (który był bardzo miły i pożyczył mi śruby do korby) zacząłem grzebać przy korbie, w międzyczasie spotkałem Bartka i Piotrka. Kilka chwil później dojeżdża Artur i daje mi śruby z kominami...
No i lipa. Kominy okazały się nieco za długie, więc śruba nie wkręcała się do końca i trzeba było kombinować. Finalnie w korbie pozostały: 2 kominy i 1 śruba KCNC i do tego 2 śruby i komin Shimano, wyglądało (i nadal wygląda) to nieco dziwnie, ale cóż, ważne, że działało :)
W każdym razie udało się wszystko poskładać i z Piotrem ruszyliśmy do sektora - tym razem startowałem z 2. przez co nieco miałem obawy co do tempa i mojej dyspozycji, ale z drugiej strony jakoś się w tym sektorze znalazłem, więc może nie będzie aż tak źle...
Po starcie dość szybko, ale o dziwo jedzie się nieźle, utrzymanie 40 kmph nie sprawia problemów, nawet tętno nie osiąga kosmicznych wartości, więc może nie będzie tak źle jak się wydawało, jedyne, czego się obawiam przez pierwszych kilka kilometrów to te nieszczęsne śruby w korbie, ale skoro na starcie nie pękły to może jakoś dojadę :)
Trasa tak jak było zapowiadane okazało się dość techniczna, prawie od samego początku single i o dziwo zakręty. Biorąc pod uwagę, że w niektórych wcześniejszych edycjach można było pozbawić rower sterów i jechać bez ruszania kierownicą tak tu nie było takiej możliwości (w sumie można było próbować, ale oprócz zakrętów były też drzewa, więc mogłoby to się skończyć nie najlepiej). W każdym razie po starcie trzymam się dość blisko Piotrka, na pierwszych kilometrach tempo mimo singli jest bardzo dobre, jednak co 2. sektor to 2. sektor - praktycznie zero blokowania na trasie, chyba pierwszy taki odcinek, gdzie to blokowanie było to był odcinek błotny... bardzo błotny. Można było pojechać bokiem, po takich małych muldach, albo przejechać środkiem, gdzie leżało idealnie równe błoto (chyba nikt nie próbował tam wjeżdżać), wyglądało tak niesamowicie zachęcająco, że nie mogłem się oprzeć. No i wjechałem :D
Przejechałem może 2 metry i stanąłem na środku, błoto okazało się dość głębokie, więc szybko zeskoczyłem z roweru i podbiegłem do suchszego miejsca, w tym czasie wyprzedził mnie ze 3 osoby, no ale trudno, to dopiero początek, więc na odrobienie dużo czasu. Po ok 12 km pierwszy bufet, chwilę później rozjazd i od razu luźniej, w zasięgu wzroku tylko 2 zawodników, tuż za mną Piotrek, jedziemy tak jakiś czas, po czym Piotrek stwierdza, że zna te tereny i żeby jechać za nim...
W tym momencie 1 z zawodników, którzy z nami jechali pojechał do przodu, Piotrek z przodu, za nim 2. zawodnik i ja jako 3. Trasa wyglądała tak, że był lekki, piaszczysty zjazd skręcający lekko w lewo i strzałki wskazujące dobry kierunek. Oczywiście co? Piotrek pojechał prawą stroną, gość za nim krzyczał, żeby skręcił w lewo (tak jak trasa wiodła) a ja pojechałem zgodnie ze strzałką. Okazało się, że Piotrek nie kłamał i faktycznie znał trasę, bo kilka ładnych sekund na zjeździe zyskał, no ale trudno, jakoś go dogoniliśmy.
W sumie jakoś dużo szczegółów z trasy nie pamiętam, jedynie to, że z Piotrem jechaliśmy chyba >30 km razem, w pewnym momencie za mną jechała Maja Busma:
co było NIESAMOWICIE irytujące (znaczy to uczucie oddechu laski na plecach :( ), ale finalnie została gdzieś z tyłu. Oprócz tego jestem z siebie dumny - podjechałem wszystko (oprócz tego na powyższej fotce :D ) i te dłuższe podjazdy i te krótsze, piaszczyste, gdzie ludzie się zakopywali, opony jak zwykle w piachu idą jak rakiety :)
Muszę przyznać, że dałem z siebie 100%, więcej wycisnąć było bardzo trudno, zresztą wystarczy spojrzeć na HR Max i Avg, ale trzeba przyznać, że gdy odjeżdżam grupce na prostej, żeby dojechać do następnej, dojeżdżam, odwracam się i widzę jak daleko jest tamta grupka - bardzo budujące uczucie, o to w tym wszystkim chodzi :)
W międzyczasie Piotrek został gdzieś z tyłu, ja starałem się jak najwięcej nadrobić i nawet szło nie najgorzej, tylko znów był problem z określeniem dystansu wyścigu. Teoretycznie miało być 47 km, jednak przy kładce na 37 km ktoś stwierdził, że do mety 14 km, oczywiście pomyślałem coś w stylu "WTF?! niech sobie poustawiają liczniki", ale niestety gość miał rację, po 48 km miałem nadzieję, że zaraz meta, a że te 3 km były po płaskiej i szerokiej drodze to nieco przycisnąłem, wyprzedziłem kilka kolejnych osób, ale ile można jechać na 110%? Po 50 km jakiś gość jechał z boku pod prąd, więc do mety pewnie blisko, po zapytaniu odpowiedział, że 1 kilometr, max 1.5. OMG, miało być 47, jest 50 i jeszcze 1.5, niedobrze... ale to nie wszystko, oprócz tego, że byłem już bardzo mocno zmęczony to jeszcze na domiar złego przede mną musiała jechać laska. Oczywiście będąc prawdziwym facetem nie mogłem dopuścić do tego, żeby kobieta mnie wyprzedziła o kilka sekund. Trochę bardzo za wcześnie, bo jakieś 500 m przed metą zaatakowałem i ją wyprzedziłem, ale przejechałem tak 100-150 m i kompletnie opadłem z sił, byłem pewny, że zaraz mnie dojdzie. Na szczęście zachowawszy męską dumę udało mi się przejechać metę z 10-sekundową przewagą :)
Po finiszu chwila spędzona plackiem na trawie, później do centrum miasteczka, gdzie przyjechał Piotrek - Bobik i Menedżerka, pogadaliśmy, w międzyczasie zrobiło się bardzo ciepło, wyszło słońce, trzeba przyznać, że pogoda dziś do ścigania była idealna - ok 7 stopni, jechałem w wiatrówce i długich gaciach z ocieplaczami na kolanach i było super, nie zgrzałem się, nie zamarzłem, oprócz tego nowe okulary okazały się super - kiedy przechodziłem kładkę, albo już w samym miasteczku, nawet na sekundę nie zaparowały, duży plus dla nich :)
Później jeszcze zostałem na dekoracjach, okazało się, że Piotrek gdzieś pomylił trasę i nadłożył ~3 km, no niestety, taki sport :<
I fotka w miasteczku :)
W każdym razie z dzisiejszego startu jestem bardzo zadowolony, jechało się bardzo dobrze, sprzęt jak zwykle uratował mi tyłek - w jednym momencie już chciałem wyciągać łapy do przodu i wypinać się z pedałów, bo jechałem w bardzo mocnym, niezamierzonym przechyle, ale jakoś udało się wyratować :)
Huh, nawet na dwa filmiki się załapałem (jak to dobrze mieć oczojebną bluzę, przynajmniej łatwo się można na filmiku/fotkach odnaleźć) :))
youtube.com/watch?v=aiC_jA3Yric#at=1m50s (1:50)
youtube.com/watch?v=bG-FeEMzcdA#at=2m28s (2:28) - wiem, marna technika schodzenia z roweru, muszę nad tym popracować :)
To tyle z tegorocznych zawodów, w domu z dumą powiesiłem numer startowy na swoją zajebistą tablicę, także sezon startowy 2012 można uznać za zakończony, teraz czas zrobić sobie roztrenowanie, później trochę przerwy od roweru i trzeba się przygotowywać do nowego sezonu :)
Kabacki - 07.10.2012
Niedziela, 7 października 2012 | dodano:08.10.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 58.00 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 02:28 | km/h: | 23.51 |
Pr. maks.: | 42.50 | Temperatura: | 11.0 | HRmax: | 193( 97%) | HRavg | 155( 78%) |
Kalorie: | 1843kcal | Podjazdy: | 245m | Rower: | Merida 96 |
Bródnowski + Agrykola - 02.10.2012
Wtorek, 2 października 2012 | dodano:03.10.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 44.50 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 01:49 | km/h: | 24.50 |
Pr. maks.: | 46.00 | Temperatura: | 17.0 | HRmax: | 189( 95%) | HRavg | 159( 80%) |
Kalorie: | 1407kcal | Podjazdy: | 170m | Rower: | Merida 96 |
Bródnowski i Bielański - 28.09.2012
Piątek, 28 września 2012 | dodano:28.09.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 55.50 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 02:23 | km/h: | 23.29 |
Pr. maks.: | 53.00 | Temperatura: | 17.0 | HRmax: | (%) | HRavg | 150( 75%) |
Kalorie: | 1687kcal | Podjazdy: | 150m | Rower: | Merida 96 |
Wisła, Dzień 1 - 17.09.2012
Poniedziałek, 17 września 2012 | dodano:23.09.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 40.50 | Km teren: | 35.00 | Czas: | 03:27 | km/h: | 11.74 |
Pr. maks.: | 45.50 | Temperatura: | 18.0 | HRmax: | 191( 96%) | HRavg | 155( 78%) |
Kalorie: | 2515kcal | Podjazdy: | 1250m | Rower: | Merida 96 |
Poniedziałek...
7 rano pobudka...
Co normalny człowiek robiłby o tak nieludzkiej godzinie na nogach? Nie mam pojęcia, nie jestem normalny. W każdym razie ja musiałem wstać, bo o 8.19 odjeżdżał mój pociąg do Wisły, a po co tam jechałem? Ano wygrałem na Facebooku możliwość wzięcia udziału w testach Meridy 2013, które miały się odbyć 20.09, jednak kilka dni przed wyjazdem dostałem e-maila z info o tym, że testy ze względy na zainteresowanie przedłużone na 3 dni i trwają od wtorku do czwartku - SUPER!
No, także rano szybkie śniadanko, ubieranie i takie tam podobne... 30 minut później z rowerem pod pachą i plecakiem na plecach sunę 4 piętra w dół i jadę na dw. wschodni.
Na peronie czeka już na mnie Sławek z którym miałem spędzić te 5 dni, po chwili przyjeżdża nasz pociąg, wsadzamy rowery (IC, w ostatnim wagonie 3 wieszaki, przeszklone drzwi, wszystko super :)), jedziemy... warunki całkiem przyjemne, nie ma dużo ludzi, trochę za ciepło, ale da się wytrzymać.
Przystanek #1 - Katowice, dojeżdżamy bez opóźnienia, do następnego pociągu mamy jakieś 50 minut, więc bez pośpiechu idziemy coś zjeść, kupić picie i na peron. Po kilku chwilach okazuje się, że pociąg będzie podstawiony na sąsiedni peron i trzeba przełazić, no nic, przechodzimy, pociąg już stoi. W pociągu dużo miejsca, wieszaki na rowery, nie ma żadnego problemu, jedynie konduktorka przyczepiła się do biletu na rowery, który był ważny w TLK, ale musiałaby go opisywać, później musiałbym w kasach załatwiać i dużo roboty i sobie poszła (pewnie oczarował ją mój uroczy uśmiech :3 ), do Wisły dojeżdżamy bez większych przygód ;D
W zasadzie w Wiśle też nie mamy większych problemów, tak więc dość sprawnie dojeżdżamy do naszego miejsca noclegowego i... zamknięte ;_; Dzwonię do właściciela - 'małżonka zaraz przyjedzie'. No nic, czekamy, czekamy, po 15 minutach przyjeżdża, daje nam klucze, pokazuje wszystko, jest ok, rowery na noc możemy sobie zamykać w łazience, do dyspozycji całkiem fajna kuchnia z bardzo fajnymi płytami żarowymi (o tym, dlaczego są takie fajne będzie dalej), jadalnia z TV, generalnie bardzo ok.
Plan zakładał, że przyjedziemy (zameldowani byliśmy już ok 16), przebierzemy się i jedziemy pośmigać trochę po górach, tak też zrobiliśmy - szybko się przebieramy i jedziemy!
Na początek asfaltowy zjazd na ok 400 m n.p.m., trochę po asfalcie i szutrowymi ścieżkami rowerowymi, by móc podjechać znów asfaltem na ok 600 m a następnie dość stromym i kamienistym podjazdem jeszcze wyżej na ok 800 m:
No dobra, nie ukrywam, że w niektórych miejscach musiałem podprowadzać - delikatny najazd na luźny kamień i już stoję a na stromym wpiąć się ciężko, więc zatrzymanie się = wprowadzanie na samą górę, albo jakieś wypłaszczenie, do tego od wprowadzania strasznie bolała mnie dolna partia pleców, nie mam pojęcia dlaczego, być może zła pozycja na rowerze, czy coś... dziwne :(
Pierwszy zaliczony szczyt to Smerekowiec na wys. 835 m, po wjechaniu na szczyt trochę jazdy po w miarę płaskim, gdzie widoki były baaardzo przyjemne:
a niewiele później, po zaliczeniu kilku kilometrów po szerokich kamienisto-szutrowych drogach i kolejnego szczytu - Trzech Kopców zjazd na 500 m.
A jak jest zjazd to co musi być? Niestety podjazd/podejście :<
Kolejny podjazd znów w okolice 800 m na Stary Groń (798 m) i Horzelicę (797 m):
Znowu trochę jazdy po płaskim i kolejny zjazd z kilkoma fajnymi, szybkimi zakrętami :)
Przed nami pozostał ostatni podjazd (no dobra, chyba tu w większości już podejście było) na 813 m na górę Orłowa, podczas podjazdu gdzieś tam podrzuciło mi tylne koło i się położyłem, oczywiście prędkość była minimalna i nic się nie stało, ale tradycyjnie pierwsza gleba wyjazdu (i na szczęście moja jedyna) była moja :))
Niestety wyjeżdżając o 16 musieliśmy liczyć się z tym, że w pewnym momencie zrobi się nieco ciemniej i będzie ciężko jechać a w niektórych momentach być może trzeba będzie prowadzić.
Przed nami pozostał w zasadzie już tylko zjazd do Wisły i tam kawałek asfaltem, przejazdy przez mniej zacienione, mniej zalesione tereny nie stanowiły problemu, gorzej było tam, gdzie było więcej drzew, bo zwyczajnie nic nie było widać, nie było widać luźnych kamieni, sam najechałem na kilka większych - aż dziwne, że koła tak dobrze to zniosły, Sławek na jednym z takich kamieni przewrócił się, prędkość też co prawda nie była ogromna, miał farta, bo miał kask na który upadł, ogólnie nic poważnego. Chwila zbierania się z ziemi, zbierania gratów i zjeżdżamy dalej, na szczęście bez incydentów, gdzieś po drodze za kolejnym zakrętem prawie rozjechaliśmy 3 sarny, które stały sobie na środku drogi jak gdyby nigdy nic :))
W Wiśle trochę pobłądziliśmy po głównej drodze, mieliśmy małe wątpliwości co do poprawności zaplanowanej trasy, jednak jakoś udało nam się wrócić do pensjonatu.
Wieczorem wyskoczyliśmy sobie do sklepu, zrobiliśmy małe zakupy, ugotowaliśmy sobie kolarski makaron i poszliśmy dość wcześnie spać - jutro miało być dużo więcej niespodzianek :D
I traska:
7 rano pobudka...
Co normalny człowiek robiłby o tak nieludzkiej godzinie na nogach? Nie mam pojęcia, nie jestem normalny. W każdym razie ja musiałem wstać, bo o 8.19 odjeżdżał mój pociąg do Wisły, a po co tam jechałem? Ano wygrałem na Facebooku możliwość wzięcia udziału w testach Meridy 2013, które miały się odbyć 20.09, jednak kilka dni przed wyjazdem dostałem e-maila z info o tym, że testy ze względy na zainteresowanie przedłużone na 3 dni i trwają od wtorku do czwartku - SUPER!
No, także rano szybkie śniadanko, ubieranie i takie tam podobne... 30 minut później z rowerem pod pachą i plecakiem na plecach sunę 4 piętra w dół i jadę na dw. wschodni.
Na peronie czeka już na mnie Sławek z którym miałem spędzić te 5 dni, po chwili przyjeżdża nasz pociąg, wsadzamy rowery (IC, w ostatnim wagonie 3 wieszaki, przeszklone drzwi, wszystko super :)), jedziemy... warunki całkiem przyjemne, nie ma dużo ludzi, trochę za ciepło, ale da się wytrzymać.
Przystanek #1 - Katowice, dojeżdżamy bez opóźnienia, do następnego pociągu mamy jakieś 50 minut, więc bez pośpiechu idziemy coś zjeść, kupić picie i na peron. Po kilku chwilach okazuje się, że pociąg będzie podstawiony na sąsiedni peron i trzeba przełazić, no nic, przechodzimy, pociąg już stoi. W pociągu dużo miejsca, wieszaki na rowery, nie ma żadnego problemu, jedynie konduktorka przyczepiła się do biletu na rowery, który był ważny w TLK, ale musiałaby go opisywać, później musiałbym w kasach załatwiać i dużo roboty i sobie poszła (pewnie oczarował ją mój uroczy uśmiech :3 ), do Wisły dojeżdżamy bez większych przygód ;D
W zasadzie w Wiśle też nie mamy większych problemów, tak więc dość sprawnie dojeżdżamy do naszego miejsca noclegowego i... zamknięte ;_; Dzwonię do właściciela - 'małżonka zaraz przyjedzie'. No nic, czekamy, czekamy, po 15 minutach przyjeżdża, daje nam klucze, pokazuje wszystko, jest ok, rowery na noc możemy sobie zamykać w łazience, do dyspozycji całkiem fajna kuchnia z bardzo fajnymi płytami żarowymi (o tym, dlaczego są takie fajne będzie dalej), jadalnia z TV, generalnie bardzo ok.
Plan zakładał, że przyjedziemy (zameldowani byliśmy już ok 16), przebierzemy się i jedziemy pośmigać trochę po górach, tak też zrobiliśmy - szybko się przebieramy i jedziemy!
Na początek asfaltowy zjazd na ok 400 m n.p.m., trochę po asfalcie i szutrowymi ścieżkami rowerowymi, by móc podjechać znów asfaltem na ok 600 m a następnie dość stromym i kamienistym podjazdem jeszcze wyżej na ok 800 m:
No dobra, nie ukrywam, że w niektórych miejscach musiałem podprowadzać - delikatny najazd na luźny kamień i już stoję a na stromym wpiąć się ciężko, więc zatrzymanie się = wprowadzanie na samą górę, albo jakieś wypłaszczenie, do tego od wprowadzania strasznie bolała mnie dolna partia pleców, nie mam pojęcia dlaczego, być może zła pozycja na rowerze, czy coś... dziwne :(
Pierwszy zaliczony szczyt to Smerekowiec na wys. 835 m, po wjechaniu na szczyt trochę jazdy po w miarę płaskim, gdzie widoki były baaardzo przyjemne:
a niewiele później, po zaliczeniu kilku kilometrów po szerokich kamienisto-szutrowych drogach i kolejnego szczytu - Trzech Kopców zjazd na 500 m.
A jak jest zjazd to co musi być? Niestety podjazd/podejście :<
Kolejny podjazd znów w okolice 800 m na Stary Groń (798 m) i Horzelicę (797 m):
Znowu trochę jazdy po płaskim i kolejny zjazd z kilkoma fajnymi, szybkimi zakrętami :)
Przed nami pozostał ostatni podjazd (no dobra, chyba tu w większości już podejście było) na 813 m na górę Orłowa, podczas podjazdu gdzieś tam podrzuciło mi tylne koło i się położyłem, oczywiście prędkość była minimalna i nic się nie stało, ale tradycyjnie pierwsza gleba wyjazdu (i na szczęście moja jedyna) była moja :))
Niestety wyjeżdżając o 16 musieliśmy liczyć się z tym, że w pewnym momencie zrobi się nieco ciemniej i będzie ciężko jechać a w niektórych momentach być może trzeba będzie prowadzić.
Przed nami pozostał w zasadzie już tylko zjazd do Wisły i tam kawałek asfaltem, przejazdy przez mniej zacienione, mniej zalesione tereny nie stanowiły problemu, gorzej było tam, gdzie było więcej drzew, bo zwyczajnie nic nie było widać, nie było widać luźnych kamieni, sam najechałem na kilka większych - aż dziwne, że koła tak dobrze to zniosły, Sławek na jednym z takich kamieni przewrócił się, prędkość też co prawda nie była ogromna, miał farta, bo miał kask na który upadł, ogólnie nic poważnego. Chwila zbierania się z ziemi, zbierania gratów i zjeżdżamy dalej, na szczęście bez incydentów, gdzieś po drodze za kolejnym zakrętem prawie rozjechaliśmy 3 sarny, które stały sobie na środku drogi jak gdyby nigdy nic :))
W Wiśle trochę pobłądziliśmy po głównej drodze, mieliśmy małe wątpliwości co do poprawności zaplanowanej trasy, jednak jakoś udało nam się wrócić do pensjonatu.
Wieczorem wyskoczyliśmy sobie do sklepu, zrobiliśmy małe zakupy, ugotowaliśmy sobie kolarski makaron i poszliśmy dość wcześnie spać - jutro miało być dużo więcej niespodzianek :D
I traska:
WKK - 12.09.2012
Środa, 12 września 2012 | dodano:23.09.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 55.00 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 01:47 | km/h: | 30.84 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | 192( 96%) | HRavg | 162( 81%) | |
Kalorie: | 1408kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Merida 96 |
1132+276
WKK, Kopiec Cwila - 05.09.2012
Środa, 5 września 2012 | dodano:06.09.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 55.00 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 02:32 | km/h: | 21.71 |
Pr. maks.: | 42.00 | Temperatura: | 20.0 | HRmax: | 188( 94%) | HRavg | 149( 75%) |
Kalorie: | 1752kcal | Podjazdy: | 280m | Rower: | Merida 96 |
Poland Bike Płock - 02.09.2012
Niedziela, 2 września 2012 | dodano:03.09.2012 Kategoria Race Day, 40-59km
Km: | 51.00 | Km teren: | 40.00 | Czas: | 02:07 | km/h: | 24.09 |
Pr. maks.: | 58.00 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | 190( 95%) | HRavg | 178( 89%) |
Kalorie: | 1924kcal | Podjazdy: | 450m | Rower: | Merida 96 |
Ehh, kolejny tydzień opierdzielania się - jedynie w środę pojechałem na Nocturna i tyle... całe 30 km ;D
No nic, kolejny Poland Bike, tym razem dość daleko, bo w Płocku, ale trasa według zapowiedzi miała zdecydowanie rekompensować długą podróż, 500 m przewyższeń, ok 50 km, do tego sztywne podjazdy i karkołomne zjazdy a jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że w sobotę w Płocku spadł deszcz to mogło być tylko ciekawiej :)
Niedziela od samego rana bardzo słoneczna, pobudka chwilę po 8, standardowe szybkie śniadanie, ogarnięcie się i wychodzę z domu, chwilę później już siedzę w wygodnym autku - z Łukaszem i Kubą z BSA umówiliśmy się pod Obi, więc rzut beretem ode mnie.
2 godziny później jesteśmy już w Płocku, słońce nie odpuszcza, robi się coraz cieplej, złożenie rowerów, przypięcie numerów, przebranie się i przygotowanie ekwipunku startowego - tym razem jakoś mozolnie nam to idzie, ale w końcu się udaje :) Z naszego parkingu jedziemy na zobaczyć miasteczko:
Chwilę się kręcimy, robimy rozgrzewkę, gdzie od razu poczułem ciężkie nogi - to nie wróży zbyt dobrze :( Pierwsze kilometry nudne, bo asfaltowe, ale przynajmniej nie płaskie jak stół, do tego fajny asfaltowy zjazd, po którym następuje szykana prawo-lewo. Wiem, że jeżeli w tym miejscu będę miał dobrą widoczność to mogę przejechać bezpiecznie bez hamowania, jadąc w grupie chyba bym się nie odważył.
Ok, wracam do miasteczka, ustawiam się w sektorze w pierwszej linii i czekam na start:
Tym razem start się nie opóźnił, na samym początku jeden z zawodników z naszego sektora baaardzo mocno wyrwał do przodu (finiszował 14. open :D), ale staram się jechać w samym czubie. Przez chwilę grupę prowadzi Łukasz, po chwili daję mu zmianę i tak jak planowałem na stromy zjazd wjeżdżam jako pierwszy, dokręcam do 58 kmph i ładnie ścinając lecimy dalej:
Po kilku kilometrach wjeżdżamy w lekki teren, generalnie double track, na ok 7. kilometrze leżą pierwsi zawodnicy, konkretnie dwóch - jak wspomniałem w sobotę popadało i zrobiło się trochę błota, także trzeba było bardzo się pilnować i uważać, oprócz tego w pewnym momencie na trasie było trochę gruzu, oczywiście musiałem najechać na ten największy kamulec, na szczeście udało się przejechać bez awarii (z przodu muszę jeździc z dętką, więc...).
Niedługo później pierwszy zjazd (4:10 na filmiku poniżej), który był o tyle fajny, że był w wąwozie, do tego w wąwozie była taka jakby ścieżka o szerokości ja wiem... może metra a dookoła takie rowy, wjazd w ten rów skończyłby się raczej na pewno glebą, do tego było sporo błota, a żeby tego było mało to trzeba było jeszcze wyhamować (ja tam leciałem jakieś 35 kmph) prawie do zera, bo była głęboka błotna kałuża i lepiej było ją przejechać powolutku, w każdym razie zjazd arcykozacki :)) O ile mnie pamięć nie myli to później była jazda lasem (5:10), również bardzo fajny teren, bo były i górki i zjazdy nieco techniczne, do tego było kilka przewróconych drzew i jeszcze drzewa takie, że trzeba było się bardzo schylić - dosłownie było tam wszystko :D Jeszcze przed rozjazdem, który był na 16 km podejście - 40% nachylenia... Po rozjeździe jechałem w mniejszej, czteroosobowej grupie, chociaż tempo nie było zbyt mocne, ale nie za bardzo było gdzie wyprzedzić. Znów kilka podobnych zjazdów w wąwozach, chociaż mniej błotnistych, w międzyczasie gdzieś tam chwila na bufet i butelkę wody prosto na głowę, w sumie mimo nieciekawej rozgrzewki nie jechało się źle, jednak palące słońce dawało się we znaki.
Jakieś chyba 15 km (może nawet mniej) przed metą dojechałem do kolegi Andrzeja - 1183 (dzięki :)) z którym dojechaliśmy razem do mety, najpierw jechaliśmy sami po zmianach, później doszliśmy na płaskim - szutrowym odcinku dwóch innych zawodników, by po chwili oddalić się od nich prawie 40 kmph :)
Sama końcówka trasy i dojazd do rynku to jazda po parku a na sam koniec kolejny bardzo ostry podjazd i schody, których raczej podjechać się nie dało:
Na metę wjechaliśmy razem, oczywiście podziękowanie i do miasteczka :) Zamieniłem 2 zdania z Kubą, trochę podjadłem na bufecie, trochę później przyjechał Łukasz, kilka minut, trochę jedzenia jeszcze i poszliśmy się pakować - ostatni dzień wakacji i mogą być korki na trasie, więc lepiej wyjechać jak najszybciej. Korków na szczęście dużych nie było, więc znów w miarę sprawnie dojechaliśmy :)
Za rok jeżeli PB odwiedzi Płock to na pewno mnie nie zabraknie - trasa po prostu genialna, chyba lepsza od Legionowa, zdecydowanie lepsza od wszystkiego innego.
Swoją drogą analizując punkty sektorowe i takie tam wyszło, że musiałem wykręcić rating nieco poniżej 85%, żeby wskoczyć do 2. sektora - wykręciłem 85.4%, także dodatkowa satysfakcja z dobrze wykonanego planu :)
Polecam jeszcze filmik od kolegi Dariusza 'ElNinjo' Nagórskiego:
No nic, kolejny Poland Bike, tym razem dość daleko, bo w Płocku, ale trasa według zapowiedzi miała zdecydowanie rekompensować długą podróż, 500 m przewyższeń, ok 50 km, do tego sztywne podjazdy i karkołomne zjazdy a jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że w sobotę w Płocku spadł deszcz to mogło być tylko ciekawiej :)
Niedziela od samego rana bardzo słoneczna, pobudka chwilę po 8, standardowe szybkie śniadanie, ogarnięcie się i wychodzę z domu, chwilę później już siedzę w wygodnym autku - z Łukaszem i Kubą z BSA umówiliśmy się pod Obi, więc rzut beretem ode mnie.
2 godziny później jesteśmy już w Płocku, słońce nie odpuszcza, robi się coraz cieplej, złożenie rowerów, przypięcie numerów, przebranie się i przygotowanie ekwipunku startowego - tym razem jakoś mozolnie nam to idzie, ale w końcu się udaje :) Z naszego parkingu jedziemy na zobaczyć miasteczko:
Chwilę się kręcimy, robimy rozgrzewkę, gdzie od razu poczułem ciężkie nogi - to nie wróży zbyt dobrze :( Pierwsze kilometry nudne, bo asfaltowe, ale przynajmniej nie płaskie jak stół, do tego fajny asfaltowy zjazd, po którym następuje szykana prawo-lewo. Wiem, że jeżeli w tym miejscu będę miał dobrą widoczność to mogę przejechać bezpiecznie bez hamowania, jadąc w grupie chyba bym się nie odważył.
Ok, wracam do miasteczka, ustawiam się w sektorze w pierwszej linii i czekam na start:
Tym razem start się nie opóźnił, na samym początku jeden z zawodników z naszego sektora baaardzo mocno wyrwał do przodu (finiszował 14. open :D), ale staram się jechać w samym czubie. Przez chwilę grupę prowadzi Łukasz, po chwili daję mu zmianę i tak jak planowałem na stromy zjazd wjeżdżam jako pierwszy, dokręcam do 58 kmph i ładnie ścinając lecimy dalej:
Po kilku kilometrach wjeżdżamy w lekki teren, generalnie double track, na ok 7. kilometrze leżą pierwsi zawodnicy, konkretnie dwóch - jak wspomniałem w sobotę popadało i zrobiło się trochę błota, także trzeba było bardzo się pilnować i uważać, oprócz tego w pewnym momencie na trasie było trochę gruzu, oczywiście musiałem najechać na ten największy kamulec, na szczeście udało się przejechać bez awarii (z przodu muszę jeździc z dętką, więc...).
Niedługo później pierwszy zjazd (4:10 na filmiku poniżej), który był o tyle fajny, że był w wąwozie, do tego w wąwozie była taka jakby ścieżka o szerokości ja wiem... może metra a dookoła takie rowy, wjazd w ten rów skończyłby się raczej na pewno glebą, do tego było sporo błota, a żeby tego było mało to trzeba było jeszcze wyhamować (ja tam leciałem jakieś 35 kmph) prawie do zera, bo była głęboka błotna kałuża i lepiej było ją przejechać powolutku, w każdym razie zjazd arcykozacki :)) O ile mnie pamięć nie myli to później była jazda lasem (5:10), również bardzo fajny teren, bo były i górki i zjazdy nieco techniczne, do tego było kilka przewróconych drzew i jeszcze drzewa takie, że trzeba było się bardzo schylić - dosłownie było tam wszystko :D Jeszcze przed rozjazdem, który był na 16 km podejście - 40% nachylenia... Po rozjeździe jechałem w mniejszej, czteroosobowej grupie, chociaż tempo nie było zbyt mocne, ale nie za bardzo było gdzie wyprzedzić. Znów kilka podobnych zjazdów w wąwozach, chociaż mniej błotnistych, w międzyczasie gdzieś tam chwila na bufet i butelkę wody prosto na głowę, w sumie mimo nieciekawej rozgrzewki nie jechało się źle, jednak palące słońce dawało się we znaki.
Jakieś chyba 15 km (może nawet mniej) przed metą dojechałem do kolegi Andrzeja - 1183 (dzięki :)) z którym dojechaliśmy razem do mety, najpierw jechaliśmy sami po zmianach, później doszliśmy na płaskim - szutrowym odcinku dwóch innych zawodników, by po chwili oddalić się od nich prawie 40 kmph :)
Sama końcówka trasy i dojazd do rynku to jazda po parku a na sam koniec kolejny bardzo ostry podjazd i schody, których raczej podjechać się nie dało:
Na metę wjechaliśmy razem, oczywiście podziękowanie i do miasteczka :) Zamieniłem 2 zdania z Kubą, trochę podjadłem na bufecie, trochę później przyjechał Łukasz, kilka minut, trochę jedzenia jeszcze i poszliśmy się pakować - ostatni dzień wakacji i mogą być korki na trasie, więc lepiej wyjechać jak najszybciej. Korków na szczęście dużych nie było, więc znów w miarę sprawnie dojechaliśmy :)
Za rok jeżeli PB odwiedzi Płock to na pewno mnie nie zabraknie - trasa po prostu genialna, chyba lepsza od Legionowa, zdecydowanie lepsza od wszystkiego innego.
Swoją drogą analizując punkty sektorowe i takie tam wyszło, że musiałem wykręcić rating nieco poniżej 85%, żeby wskoczyć do 2. sektora - wykręciłem 85.4%, także dodatkowa satysfakcja z dobrze wykonanego planu :)
Polecam jeszcze filmik od kolegi Dariusza 'ElNinjo' Nagórskiego:
28.08.2012
Wtorek, 28 sierpnia 2012 | dodano:31.08.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 42.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:19 | km/h: | 31.90 |
Pr. maks.: | 45.50 | Temperatura: | 20.0 | HRmax: | 188( 91%) | HRavg | 165( 80%) |
Kalorie: | 1044kcal | Podjazdy: | 40m | Rower: | Merida 96 |
Sam asfalt na trasie Targówek - Legionowo, stąd taka, całkiem przyzwoita średnia :>