- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
Wpisy archiwalne w kategorii
40-59km
Dystans całkowity: | 4781.63 km (w terenie 1254.13 km; 26.23%) |
Czas w ruchu: | 217:44 |
Średnia prędkość: | 21.75 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.00 km/h |
Suma podjazdów: | 17867 m |
Maks. tętno maksymalne: | 199 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 190 (95 %) |
Suma kalorii: | 113622 kcal |
Liczba aktywności: | 96 |
Średnio na aktywność: | 49.81 km i 2h 17m |
Więcej statystyk |
Agrykola x 20 - 24.04.2012
Wtorek, 24 kwietnia 2012 | dodano:24.04.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 42.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:54 | km/h: | 22.37 |
Pr. maks.: | 42.50 | Temperatura: | 16.0 | HRmax: | 183( 89%) | HRavg | 151( 73%) |
Kalorie: | 1515kcal | Podjazdy: | 540m | Rower: | Merida 96 |
PolandBike, Nowy Dwór Mazowiecki - 21.04.2012
Sobota, 21 kwietnia 2012 | dodano:21.04.2012 Kategoria 40-59km, Race Day
Km: | 55.00 | Km teren: | 45.00 | Czas: | 02:30 | km/h: | 22.00 |
Pr. maks.: | 52.00 | Temperatura: | 21.0 | HRmax: | 191( 93%) | HRavg | 175( 85%) |
Kalorie: | 2257kcal | Podjazdy: | 400m | Rower: | Merida 96 |
Idealny dzień na ściganie - pogoda od samego rana genialna, dość ciepło, brak wiatru, słonecznie.
Niestety do Nowego Dworu pojechałem sam, miał jechać jeszcze Bartek, ale niestety się rozchorował, więc pozostał mi transport kolejowy, który okazał się całkiem przyjemy. O 9.54 punktualnie przyjechał pociąg KM, w środku zaledwie kilku rowerzystów i mało ludzi, po 30 minutach byłem już u celu a do tego chcąc kupić bilet u 'kierownika pociągu' (jak to dumnie brzmi ;D) nie dostałem takiej okazji, więc przejechałem się za darmo.
Po przybyciu krótki kawałek do miasteczka PB, które było ulokowane w twierdzy Modlin, jak się później okazało świetnym miejscu na maraton. Po przybyciu do miasteczka miałem jeszcze godzinę wolnego czasu, więc sprawdziłem sektor startowy, potwierdziłem brak konieczności potwierdzania startu, obejrzałem start młodych kolarzy, zrobiłem rozgrzewkę i poszedłem ustawić się do sektora.
Oczywiście jak zawsze nie zabrakło wątpliwości związanych z prawidłowym ustawieniem w sektorach.
Po starcie od razu podjazd pod górę, dalej szybko asfaltem, by po kilku kilometrach wjechać w teren - 'mordercę dętek', trzeba było przejechać po kamieniach, było trochę porozbijanego szkła, więc bezdętkowcy mieli zdecydowaną przewagę, co widać było po liczbie ludzi desperacko zmieniających dętki. Dalej dość szybko, szeroko, częściowo asfaltem i tak szeroko było praktycznie przez cały czas z drobnymi wyjątkami - był jeden mały, lekko techniczny singiel, był kawałek błotnisty, choć do pokonania z siodła. Dość szybko po starcie opadłem z sił, na tyle, że na asfalcie nie mogłem rozpędzić się >30 kmph, przez co nawet kolega z wyższej kategorii wiekowej (żeby nie mówić, że stara osoba ;)) stwierdził, żebym wskoczył na koło i przycisnął, pojechałem za nim z 500m, ale nie miało to sensu, bardziej bym stracił niż zyskał, pojechałem własnym tempem.
Niestety po przejechaniu ok 32 km w miejscu, gdzie asfalt przechodził w piach odpowiednio wcześniej zmieniając przełożenie z przodu, by przygotować się do jazdy wężykiem usłyszałem tylko 'TRAAAAAACH', gość z tyłu krzyknął, że poszedł mi łańcuch i niestety musiałem się zatrzymać. Szybka obdukcja napędu wykazała, że pękło zewnętrzne ogniwo, tak więc szybko skuwacz w dłoń, wyjęcie resztek ogniwa, szybkie poszukiwanie spinki i kolejny problem... spinka totalnie odmawia współpracy. Oczywiście pierwsze co przychodzi na myśl w takiej sytuacji to soczyste 'kurwa mać, dlaczego ja', później kilka myśli o tym, że nie ma już co liczyć na wynik a dopiero na końcu myśl, że ogniwo wewnętrzne też mogło się skrzywić. Na szczęście to ostatnie okazało się nieprawdą i po kilku chwilach spinkę udało się spiąć i ruszyć w pogoń.
Niby krótki postój pozwolił na częściowe usunięcie laktatu z krwi, przez co mogłem utrzymać przyzwoite tempo, jednak bardzo wybiło to z rytmu i z pewnością dalsza jazda nie była najefektywniejsza.
W każdym razie troszkę nadrobiłem, by po 45 km na asfaltowym odcinku jadąc jeszcze z dwoma innymi osobami pomylić trasę. Na asfalcie były strzałki w prawo, to co? To skręciliśmy asfaltem w prawo, z resztą stał policjant obok i nawet mordy nie otworzył, żeby krzyknąć, że źle pojechaliśmy. Zrobiliśmy tak z 1-2km, jednak na szczęście zauważyliśmy, że coś jest nie tak i zawróciliśmy. Okazało się, że 10 m przed skrętem był wjazd w teren. Co lepsze w momencie, jak dojechaliśmy do zjazdu na trasę kolejna grupka skręciła tak jak my, jednak będąc dobrymi ludźmi w przeciwieństwie do policjanta krzyknęliśmy na nich i zawrócili.
Posypało się kilka kolejnych kurew, wprowadziliśmy rowery pod górkę, żeby dalej jechać singlem przy skarpie.
Dalej dojechałem do słynnej Wajsgóry, czyli dość konkretnego wzniesienia z nachyleniem jak na oko >100%, które okazało się bardzo trudne nawet do podejścia.
Końcówka rozegrała się na terenie twierdzy, w wg mnie genialnym terenie, był przejazd przez wnętrze bunkra, było kilka bram, ogólnie wąsko, technicznie, ale bardzo fajnie. Na samym końcu wjazd na asfalt i finisz :)
I jeszcze fotka z trasy:
Standardowo błąd w moich wynikach, tym razem zostałem sklasyfikowany na dystansie MINI (34 km), zamiast na MAX.
Po finiszu w miasteczku trochę posiedziałem, zjadłem dużo pomarańczy i umyłem rower - tym razem nie było kolejki do myjek ;D
Niestety do Nowego Dworu pojechałem sam, miał jechać jeszcze Bartek, ale niestety się rozchorował, więc pozostał mi transport kolejowy, który okazał się całkiem przyjemy. O 9.54 punktualnie przyjechał pociąg KM, w środku zaledwie kilku rowerzystów i mało ludzi, po 30 minutach byłem już u celu a do tego chcąc kupić bilet u 'kierownika pociągu' (jak to dumnie brzmi ;D) nie dostałem takiej okazji, więc przejechałem się za darmo.
Po przybyciu krótki kawałek do miasteczka PB, które było ulokowane w twierdzy Modlin, jak się później okazało świetnym miejscu na maraton. Po przybyciu do miasteczka miałem jeszcze godzinę wolnego czasu, więc sprawdziłem sektor startowy, potwierdziłem brak konieczności potwierdzania startu, obejrzałem start młodych kolarzy, zrobiłem rozgrzewkę i poszedłem ustawić się do sektora.
Oczywiście jak zawsze nie zabrakło wątpliwości związanych z prawidłowym ustawieniem w sektorach.
Po starcie od razu podjazd pod górę, dalej szybko asfaltem, by po kilku kilometrach wjechać w teren - 'mordercę dętek', trzeba było przejechać po kamieniach, było trochę porozbijanego szkła, więc bezdętkowcy mieli zdecydowaną przewagę, co widać było po liczbie ludzi desperacko zmieniających dętki. Dalej dość szybko, szeroko, częściowo asfaltem i tak szeroko było praktycznie przez cały czas z drobnymi wyjątkami - był jeden mały, lekko techniczny singiel, był kawałek błotnisty, choć do pokonania z siodła. Dość szybko po starcie opadłem z sił, na tyle, że na asfalcie nie mogłem rozpędzić się >30 kmph, przez co nawet kolega z wyższej kategorii wiekowej (żeby nie mówić, że stara osoba ;)) stwierdził, żebym wskoczył na koło i przycisnął, pojechałem za nim z 500m, ale nie miało to sensu, bardziej bym stracił niż zyskał, pojechałem własnym tempem.
Niestety po przejechaniu ok 32 km w miejscu, gdzie asfalt przechodził w piach odpowiednio wcześniej zmieniając przełożenie z przodu, by przygotować się do jazdy wężykiem usłyszałem tylko 'TRAAAAAACH', gość z tyłu krzyknął, że poszedł mi łańcuch i niestety musiałem się zatrzymać. Szybka obdukcja napędu wykazała, że pękło zewnętrzne ogniwo, tak więc szybko skuwacz w dłoń, wyjęcie resztek ogniwa, szybkie poszukiwanie spinki i kolejny problem... spinka totalnie odmawia współpracy. Oczywiście pierwsze co przychodzi na myśl w takiej sytuacji to soczyste 'kurwa mać, dlaczego ja', później kilka myśli o tym, że nie ma już co liczyć na wynik a dopiero na końcu myśl, że ogniwo wewnętrzne też mogło się skrzywić. Na szczęście to ostatnie okazało się nieprawdą i po kilku chwilach spinkę udało się spiąć i ruszyć w pogoń.
Niby krótki postój pozwolił na częściowe usunięcie laktatu z krwi, przez co mogłem utrzymać przyzwoite tempo, jednak bardzo wybiło to z rytmu i z pewnością dalsza jazda nie była najefektywniejsza.
W każdym razie troszkę nadrobiłem, by po 45 km na asfaltowym odcinku jadąc jeszcze z dwoma innymi osobami pomylić trasę. Na asfalcie były strzałki w prawo, to co? To skręciliśmy asfaltem w prawo, z resztą stał policjant obok i nawet mordy nie otworzył, żeby krzyknąć, że źle pojechaliśmy. Zrobiliśmy tak z 1-2km, jednak na szczęście zauważyliśmy, że coś jest nie tak i zawróciliśmy. Okazało się, że 10 m przed skrętem był wjazd w teren. Co lepsze w momencie, jak dojechaliśmy do zjazdu na trasę kolejna grupka skręciła tak jak my, jednak będąc dobrymi ludźmi w przeciwieństwie do policjanta krzyknęliśmy na nich i zawrócili.
Posypało się kilka kolejnych kurew, wprowadziliśmy rowery pod górkę, żeby dalej jechać singlem przy skarpie.
Dalej dojechałem do słynnej Wajsgóry, czyli dość konkretnego wzniesienia z nachyleniem jak na oko >100%, które okazało się bardzo trudne nawet do podejścia.
Końcówka rozegrała się na terenie twierdzy, w wg mnie genialnym terenie, był przejazd przez wnętrze bunkra, było kilka bram, ogólnie wąsko, technicznie, ale bardzo fajnie. Na samym końcu wjazd na asfalt i finisz :)
I jeszcze fotka z trasy:
Standardowo błąd w moich wynikach, tym razem zostałem sklasyfikowany na dystansie MINI (34 km), zamiast na MAX.
Po finiszu w miasteczku trochę posiedziałem, zjadłem dużo pomarańczy i umyłem rower - tym razem nie było kolejki do myjek ;D
Mazovia, Piaseczno - Dojazd/Powrót - 15.04.2012
Niedziela, 15 kwietnia 2012 | dodano:16.04.2012 Kategoria 40-59km, Lajt
Km: | 42.00 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 02:00 | km/h: | 21.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 12.0 | HRmax: | 164( 80%) | HRavg | 134( 65%) |
Kalorie: | 900kcal | Podjazdy: | 100m | Rower: | Merida 96 |
Mazovia Cyclocross Marathon, Piaseczno - 15.04.2012
Niedziela, 15 kwietnia 2012 | dodano:16.04.2012 Kategoria 40-59km, Race Day
Km: | 51.00 | Km teren: | 45.00 | Czas: | 02:23 | km/h: | 21.40 |
Pr. maks.: | 53.00 | Temperatura: | 12.0 | HRmax: | 191( 93%) | HRavg | 175( 85%) |
Kalorie: | 2224kcal | Podjazdy: | 110m | Rower: | Merida 96 |
Kilka dni temu Cezary Zamana pisząc o trasie w Piasecznie stwierdził: "Nie błoto i kałuże będą więc wyzwaniem tego maratonu"...
Chociaż prognoza pogody zapowiadała duże opady deszczu, to od samego rana praktycznie tylko mżało. Do Piaseczna ruszyliśmy z Piotrkiem z Metra Centrum, dojeżdżając do Kabat, przez lasek Kabacki z małą pomocą tubylców udało nam się trafić na miejsce startu, gdzie spotkaliśmy resztę naszej ekipy, jednak bez Łukasza, który wraz z dziewczyną miał dojechać autobusem.
Krótka rozgrzewka, kilka łyków izotonika, sprawdzenie chipa startowego (tym razem działał przez cały czas :D) i do sektorów. Czekając w sektorze, 5 minut przed startem przybył Łukasz, okazało się, że nieco się zagubił, zostawił dziewczynę w lesie i jak najszybciej przybył na start, w związku z czym musiał (w zasadzie mógł oddać, ale mniejsza z tym...)jechać mając w plecaku dużo żarcia, pompkę do amora i kilka niepotrzebnych pierdół :)
Po starcie nie było dość szybko, aczkolwiek w kilku momentach były zwężenia ze względu na dużą ilość błota zalegającą na trasie:
Jak widać błoto było po piasty a nawet ponad nie :)
Po godzinie jazdy praktycznie opadłem z sił, nie mogłem wejść powyżej progu mleczanowego i ogólnie nie jechało mi się zbyt dobrze, jedynie na asfalcie odrabiałem straty.
Jak zawsze na początku dałem dupy, Łukasza, który jechał za Piotrkiem dogoniłem dopiero po ok. 20-25 km, Piotrka goniłem przez kolejne 10 km. Trasa była masakryczna, bardzo dużo przestojów, sporo prowadzenia rowerów i całe 100 m przewyższeń.
Błoto na trasie zalegało przynajmniej od tygodnia a jak widać w pierwszym zdaniu organizator do samego końca zapewniał, że trasa jest w 99% przejezdna i porównywał ją do trasy Paryż-Roubaix.
W każdym razie raz ja jechałem za Piotrkiem, raz on za mną, praktycznie do samego końca jechaliśmy blisko, na finiszu jedynie 50 s różnicy.
Po finiszu poszliśmy na stadion, gdzie było rozstawione miasteczko
Po wszystkim poczekaliśmy godzinę na umycie rowerów (no tak, 1100 zawodników i 4 karchery...), zjedliśmy makaron i autobusem i metrem wróciliśmy do domu.
Ogólnie nie jest najgorzej, tylko jedna gleba (a w zasadzie podparcie ręką), bo przykleiłem się do błota i momentalnie wytraciłem całą prędkość.
Open: 158/441
Kat: 16/21
Także jak widać, jeszcze trzeba potrenować. Szkoda, że zabrakło mi zaledwie 2 pktów do awansu do 4 sektora :<
Do tego trzeba wymienić napęd, dość intensywnie przeskakuje.
Chociaż prognoza pogody zapowiadała duże opady deszczu, to od samego rana praktycznie tylko mżało. Do Piaseczna ruszyliśmy z Piotrkiem z Metra Centrum, dojeżdżając do Kabat, przez lasek Kabacki z małą pomocą tubylców udało nam się trafić na miejsce startu, gdzie spotkaliśmy resztę naszej ekipy, jednak bez Łukasza, który wraz z dziewczyną miał dojechać autobusem.
Krótka rozgrzewka, kilka łyków izotonika, sprawdzenie chipa startowego (tym razem działał przez cały czas :D) i do sektorów. Czekając w sektorze, 5 minut przed startem przybył Łukasz, okazało się, że nieco się zagubił, zostawił dziewczynę w lesie i jak najszybciej przybył na start, w związku z czym musiał (w zasadzie mógł oddać, ale mniejsza z tym...)jechać mając w plecaku dużo żarcia, pompkę do amora i kilka niepotrzebnych pierdół :)
Po starcie nie było dość szybko, aczkolwiek w kilku momentach były zwężenia ze względu na dużą ilość błota zalegającą na trasie:
Jak widać błoto było po piasty a nawet ponad nie :)
Po godzinie jazdy praktycznie opadłem z sił, nie mogłem wejść powyżej progu mleczanowego i ogólnie nie jechało mi się zbyt dobrze, jedynie na asfalcie odrabiałem straty.
Jak zawsze na początku dałem dupy, Łukasza, który jechał za Piotrkiem dogoniłem dopiero po ok. 20-25 km, Piotrka goniłem przez kolejne 10 km. Trasa była masakryczna, bardzo dużo przestojów, sporo prowadzenia rowerów i całe 100 m przewyższeń.
Błoto na trasie zalegało przynajmniej od tygodnia a jak widać w pierwszym zdaniu organizator do samego końca zapewniał, że trasa jest w 99% przejezdna i porównywał ją do trasy Paryż-Roubaix.
W każdym razie raz ja jechałem za Piotrkiem, raz on za mną, praktycznie do samego końca jechaliśmy blisko, na finiszu jedynie 50 s różnicy.
Po finiszu poszliśmy na stadion, gdzie było rozstawione miasteczko
Po wszystkim poczekaliśmy godzinę na umycie rowerów (no tak, 1100 zawodników i 4 karchery...), zjedliśmy makaron i autobusem i metrem wróciliśmy do domu.
Ogólnie nie jest najgorzej, tylko jedna gleba (a w zasadzie podparcie ręką), bo przykleiłem się do błota i momentalnie wytraciłem całą prędkość.
Open: 158/441
Kat: 16/21
Także jak widać, jeszcze trzeba potrenować. Szkoda, że zabrakło mi zaledwie 2 pktów do awansu do 4 sektora :<
Do tego trzeba wymienić napęd, dość intensywnie przeskakuje.
Agrykola + Bielański - 10.04.2012
Wtorek, 10 kwietnia 2012 | dodano:10.04.2012 Kategoria Trening, 40-59km
Km: | 51.50 | Km teren: | 4.00 | Czas: | 02:20 | km/h: | 22.07 |
Pr. maks.: | 46.00 | Temperatura: | 15.0 | HRmax: | 187( 91%) | HRavg | 151( 73%) |
Kalorie: | 1834kcal | Podjazdy: | 398m | Rower: | Merida 96 |
Przed wyjściem szybkie czyszczenie napędu po ostatnim objeździe Piaseczna w mocno błotnych warunkach.
Najpierw Agrykola i terenowy zjazd przy schodkach, później 8 podjazdów i 2 po schodkach. Korzystając z dobrej pogody i wiatru w plecy pojechałem jeszcze do Bielańskiego na krótką pętelkę i do domu.
Przy okazji będą już w domu stwierdziłem, że siodełko jest lekko obrócone w prawo, no nic... odkręcam zacisk sztycy, przekręcam... i nic, sztyca ani drgnie. Po mocnym siłowaniu sztyca jedynie się obraca (skokowo), w pionie jest kompletnie nieruchoma, nawet Brunox nie pomógł :(
Najpierw Agrykola i terenowy zjazd przy schodkach, później 8 podjazdów i 2 po schodkach. Korzystając z dobrej pogody i wiatru w plecy pojechałem jeszcze do Bielańskiego na krótką pętelkę i do domu.
Przy okazji będą już w domu stwierdziłem, że siodełko jest lekko obrócone w prawo, no nic... odkręcam zacisk sztycy, przekręcam... i nic, sztyca ani drgnie. Po mocnym siłowaniu sztyca jedynie się obraca (skokowo), w pionie jest kompletnie nieruchoma, nawet Brunox nie pomógł :(
05.04.2012
Czwartek, 5 kwietnia 2012 | dodano:05.04.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 43.60 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:57 | km/h: | 22.36 |
Pr. maks.: | 47.50 | Temperatura: | 7.0 | HRmax: | 188( 91%) | HRavg | 154( 75%) |
Kalorie: | 1592kcal | Podjazdy: | 320m | Rower: | Merida 96 |
Najpierw na Agrykoli 10 podjazdów, w sumie pogoda super - nie było za zimno, za mokro, ludzi było mało, nic, tylko podjeżdżać :D
Po Agrykoli lekkie kręcenie po mieście i tyle - nic ciekawego ;P
Po Agrykoli lekkie kręcenie po mieście i tyle - nic ciekawego ;P
Mazovia, Otwock - 01.04.2012
Niedziela, 1 kwietnia 2012 | dodano:02.04.2012 Kategoria 40-59km, Race Day
Km: | 44.00 | Km teren: | 44.00 | Czas: | 02:11 | km/h: | 20.15 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 2.0 | HRmax: | 190( 92%) | HRavg | 173( 84%) |
Kalorie: | 1986kcal | Podjazdy: | 330m | Rower: | Merida 96 |
Wczesna pobudka, szybkie śniadanie, sprawdzenie wszystkiego jeszcze kilka razy i na pociąg. Na Wschodnim umówiliśmy się z Piotrkiem o 9, zostawiając sobie w zapasie kwadrans na kupienie biletów i ogarnięcie peronu z którego odjeżdża SKMka.
W pociągu jechała jeszcze z nami Marylka, chociaż miała przebitą dętkę to dojechała ;D
Na peronie szybka wymiana dętki i na start, po drodze dołączył do nas jeszcze Łukasz a na miejscu czekali już Artur ze Zbyszkiem. Zdążyliśmy coś zjeść, sprawdzić chipy (mój działał na 100%!!! :/ )zostawić niepotrzebne rzeczy w samochodzie Zbyszka, rozgrzać się i tyle, czas ustawić się w sektorach.
A w sektorach co? W sektorach niepewność, mimo oznaczeń nie było łatwo się zorientować który sektor jest 11 (mimo, że ostatni, to ciężko było go znaleźć ;D), w zasadzie o tym, że stoimy w dobrym sektorze dowiedzieliśmy się jakieś 30 sec. przed startem...
3... 2... 1... START! :D
W sumie nie było źle, staliśmy w okolicy 1/3 od początku, więc większość wyprzediliśmy dość szybko, niestety moje starty nie są super mocne i mimo jazdy na 100%, jakieś 40-45 kmph Piotrek i Łukasz mi odjechali a ja zostałem z tyłu i z asfaltu zjechałem mając przed sobą dość sporo 'spowalniaczy'. Spowalniania było na tyle dużo, że najpierw dojechałem do Marylki (która jak zawsze narzekała na rower ;D) a dopiero później (po ~10 km od startu) do Piotrka, wcześniej przutalając się do błotnej nawierzchni - pulsometr jednak potrafi rozproszyć, w każdym razie jechaliśmy juz razem. Kilka razy Piotrek mi odjechał niedaleko, kilka razy ja odjechałem na chwilę, jednak jechaliśmy blisko przez jakieś 10-15 km. O dziwo mimo dość niskiej temperatury (ok. 2 st. C) jechało się bardzo przyjemnie mając na sobie jedynie 2 dość cienkie warstwy. Po drodze jeszcze były bufety, na których nie warto było się zatrzymywać, ani zwalniać, dzięki temu zarobiłem kilka pozycji, a pod koniec czułem się bardzo dobrze na tyle, że pozwoliłem sobie depnąć i odjechać Piotrkowi, może to za sprawą żeli energetycznych, może za sprawą wypitego wcześniej Red Bulla i kofeiny, a może izotonik coś w sobie miał, miałem jeszcze dużo siły i na podjazdach wyprzedzałem jak tylko mogłem. Na prawie ostatniej prostej w dość dziwnych okolicznościach wyprzedziłem Łukasza, który niestety miał małą kolizję z innym zawodnikiem i w ten sposób samotnie przekroczyłem linię mety.
Chwilę odpocząłem:
Później poszedłem zjeść makaron, który w tym roku okazał się całkiem dobry (w poprzednich nie brałem udziału, ale raczej nie był to zbyt chętnie jedzony posiłek), znalazłem resztę naszej ekipy (Artur i Marylka pudło :) ), ogarneliśmy się i wróciliśmy do domów.
Niestety nie zostałem sklasyfikowany (DNF), najprawdopodobniej ze względu na problem z chipem (sprawdziałem na początku, działał!!!), na szczęście jestem na liście sędziowskiej, ale z czasem gorszym o minutę niż ja odnotowałem i ok 15 pozycji gorzej niż być powinno (okazało się, że dojechałem za Łukaszem, chociaż wyprzedziłem go 500m przed metą). W każdym razie powinien być 5. sektor, więc następnym razem będzie mniej przepychania :)
W pociągu jechała jeszcze z nami Marylka, chociaż miała przebitą dętkę to dojechała ;D
Na peronie szybka wymiana dętki i na start, po drodze dołączył do nas jeszcze Łukasz a na miejscu czekali już Artur ze Zbyszkiem. Zdążyliśmy coś zjeść, sprawdzić chipy (mój działał na 100%!!! :/ )zostawić niepotrzebne rzeczy w samochodzie Zbyszka, rozgrzać się i tyle, czas ustawić się w sektorach.
A w sektorach co? W sektorach niepewność, mimo oznaczeń nie było łatwo się zorientować który sektor jest 11 (mimo, że ostatni, to ciężko było go znaleźć ;D), w zasadzie o tym, że stoimy w dobrym sektorze dowiedzieliśmy się jakieś 30 sec. przed startem...
3... 2... 1... START! :D
W sumie nie było źle, staliśmy w okolicy 1/3 od początku, więc większość wyprzediliśmy dość szybko, niestety moje starty nie są super mocne i mimo jazdy na 100%, jakieś 40-45 kmph Piotrek i Łukasz mi odjechali a ja zostałem z tyłu i z asfaltu zjechałem mając przed sobą dość sporo 'spowalniaczy'. Spowalniania było na tyle dużo, że najpierw dojechałem do Marylki (która jak zawsze narzekała na rower ;D) a dopiero później (po ~10 km od startu) do Piotrka, wcześniej przutalając się do błotnej nawierzchni - pulsometr jednak potrafi rozproszyć, w każdym razie jechaliśmy juz razem. Kilka razy Piotrek mi odjechał niedaleko, kilka razy ja odjechałem na chwilę, jednak jechaliśmy blisko przez jakieś 10-15 km. O dziwo mimo dość niskiej temperatury (ok. 2 st. C) jechało się bardzo przyjemnie mając na sobie jedynie 2 dość cienkie warstwy. Po drodze jeszcze były bufety, na których nie warto było się zatrzymywać, ani zwalniać, dzięki temu zarobiłem kilka pozycji, a pod koniec czułem się bardzo dobrze na tyle, że pozwoliłem sobie depnąć i odjechać Piotrkowi, może to za sprawą żeli energetycznych, może za sprawą wypitego wcześniej Red Bulla i kofeiny, a może izotonik coś w sobie miał, miałem jeszcze dużo siły i na podjazdach wyprzedzałem jak tylko mogłem. Na prawie ostatniej prostej w dość dziwnych okolicznościach wyprzedziłem Łukasza, który niestety miał małą kolizję z innym zawodnikiem i w ten sposób samotnie przekroczyłem linię mety.
Chwilę odpocząłem:
Później poszedłem zjeść makaron, który w tym roku okazał się całkiem dobry (w poprzednich nie brałem udziału, ale raczej nie był to zbyt chętnie jedzony posiłek), znalazłem resztę naszej ekipy (Artur i Marylka pudło :) ), ogarneliśmy się i wróciliśmy do domów.
Niestety nie zostałem sklasyfikowany (DNF), najprawdopodobniej ze względu na problem z chipem (sprawdziałem na początku, działał!!!), na szczęście jestem na liście sędziowskiej, ale z czasem gorszym o minutę niż ja odnotowałem i ok 15 pozycji gorzej niż być powinno (okazało się, że dojechałem za Łukaszem, chociaż wyprzedziłem go 500m przed metą). W każdym razie powinien być 5. sektor, więc następnym razem będzie mniej przepychania :)
18.03.2012
Niedziela, 18 marca 2012 | dodano:19.03.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 55.00 | Km teren: | 40.00 | Czas: | 03:09 | km/h: | 17.46 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Merida 96 |
17.03.2012
Sobota, 17 marca 2012 | dodano:17.03.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 51.00 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 02:20 | km/h: | 21.86 |
Pr. maks.: | 44.00 | Temperatura: | 20.0 | HRmax: | 195( 95%) | HRavg | 160( 78%) |
Kalorie: | 2004kcal | Podjazdy: | 310m | Rower: |
We czwartek odpowietrzałem hamulce, oczywiście płyn z DOTem położyłem na biurku, co wiadomo co może oznaczać... trochę zalane biurko, do tego nieco hamulce, no nic, miałem tylko nadzieję, że klocki są suche.
Dziś z nadzieją wyruszyłem, hamowanie testowe i... nie ma tragedii, hamulec co prawda nieco słabszy, ale jest ok, nie rozczulając się nad tym pojechałem do Bielańskiego, gdzie pokręciłem z 15 km i skierowałem się na Agrykolę.
Na Belwederskiej pojechałem na kole szosowca, zrobiłem 5 x Agry i w sumie wróciłem do domu - nic specjalnego :)
Dziś z nadzieją wyruszyłem, hamowanie testowe i... nie ma tragedii, hamulec co prawda nieco słabszy, ale jest ok, nie rozczulając się nad tym pojechałem do Bielańskiego, gdzie pokręciłem z 15 km i skierowałem się na Agrykolę.
Na Belwederskiej pojechałem na kole szosowca, zrobiłem 5 x Agry i w sumie wróciłem do domu - nic specjalnego :)
08.03.2012
Czwartek, 8 marca 2012 | dodano:08.03.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 53.50 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 02:44 | km/h: | 19.57 |
Pr. maks.: | 44.00 | Temperatura: | 5.0 | HRmax: | 185( 90%) | HRavg | 148( 72%) |
Kalorie: | 1944kcal | Podjazdy: | 346m | Rower: | Merida 96 |
Standard - Bielański, później Agrykola. Nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nie fakt rozszczelnienia kół przy jednym ze zjazdów. W zasadzie to dziwne - zjeżdżałem 'piaszczystym zjazdem' w Bielański, przy końcu zjazdu poczułem, że z przednią oponą coś jest nie tak. Po szybkiej obdukcji stwierdziłem obecność płynu między oponą a obręczą, czyli opona rozszczelniła się na rancie. Na szczęście udało się przywrócić wszystko do ładu przy pomocy ręcznej pompki, jednak taka sytuacja na maratonie nie byłaby przyjemna ;)
3. dzień jeżdżenia + siłownia dały się we znaki - na Agrykoli 5 podjazdów zajęło >14 min. także tragedia, z resztą po tętnie widać zmęczenie. No nic, jutro wolny dzień, bo w weekend też trzeba pokręcić :)
3. dzień jeżdżenia + siłownia dały się we znaki - na Agrykoli 5 podjazdów zajęło >14 min. także tragedia, z resztą po tętnie widać zmęczenie. No nic, jutro wolny dzień, bo w weekend też trzeba pokręcić :)