- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
Kampinos - 29.04.2012
Niedziela, 29 kwietnia 2012 | dodano:29.04.2012 Kategoria 80-99km, Trening
Km: | 84.00 | Km teren: | 45.00 | Czas: | 04:01 | km/h: | 20.91 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 31.0 | HRmax: | 189( 92%) | HRavg | 158( 77%) |
Kalorie: | 3008kcal | Podjazdy: | 410m | Rower: | Merida 96 |
Przez kilka ostatnich dni pogoda taka jak dziś, czyli parówa 30 st. w cieniu - masakra. Nie zdążyłem się zregenerować po wczorajszym treningu, rano wciągnąłem kiepskie śniadanie i dziś noga totalnie nie podawała...
Ustawka tam gdzie zawsze, czyli metro Młociny o 10.30 tak, żeby z resztą grupy pojechać o 11 z Sierakowa. Oczywiście jak zawsze poczekaliśmy bonusowe 10 minut, więc i do Sierakowa chwilę się spóźniliśmy po drodze umawiając się z Marylką, która pojechała do Truskawia dopiero w Roztoce.
W Sierakowie było umh... ze 20 osób, na szczęście nie wszyscy z nami jechali, w każdym razie w naszej grupce pojechało >10 osób. Pierwszym celem okazała się Roztoka, jednak zanim wjechaliśmy na właściwy szlak uderzyliśmy jeszcze na pobliską górkę, z której sobie zjechaliśmy, podjechaliśmy (albo podeszliśmy) i pojechaliśmy w stronę Roztoki. W zasadzie do samej Roztoki nie działo się nic specjalnego, trasa całkiem fajna, trochę singli, kilka małych górek i piach, którego nie cierpię. W rowerowej Mekce czekała już na nas Marylka, standardowo chwilę posiedzieliśmy, pogadaliśmy, uzupełniliśmy płyny i tyle.
Z Roztoki planowaliśmy przez górki pojechać na szczebel i ze szczebla do domu.
Górki jak zwykle okazały się morderczymi interwałami, niby zrobiliśmy dziś tylko 410 m przewyższeń, ale jednak podjazdy w takiej formie potrafią szybko wykończyć każdego, z resztą po górkach czekaliśmy też na tych kompletnie wykończonych, więc troszkę niektórzy odpoczęli (niektórzy nieco mniej, ale jak się opierdalają, to muszą podwójnie pracować ;D).
Jeszcze chwila odpoczynku jadąc asfaltem i korzystając z dobrodziejstw sklepu, by z pełnymi plecakami i bidonami pojechać na szczebel. Oczywiście po ostatnim, nieszczęśliwym wypadzie na szczebel tym razem pierwsze 500 metrów jechałem baaardzo ostrożnie, żeby znowu nie zniszczyć koła, jednak przed moim dołem było na tyle dużo piachu, że nie dało się szybko przejechać, także z uśmiechem na ustach dumnie przejechałem przez dół. Dalej na szczeblu oprócz tego, że niechcący zjechaliśmy na asfalt i musieliśmy dymać pod górę jeszcze Artur miał małą awarię łańcucha (jedynie zaklinował się między ramą a korbą), oprócz tego wiele się nie działo, zjechaliśmy ze szczebla, poczekaliśmy na asfalcie na resztę, po czym po kilka minutach przyjechały 2 osoby oświadczając, że koledze z tyłu urwał się hak i ma singla. Dość zmęczeni postanowiliśmy jechać asfaltem, jedynie chyba 2 osoby się wyłamały i pojechały terenem.
Przemieszczając się po asfalcie przystanęliśmy w kolejnym sklepie kolejny raz uzupełnić zapasy, jednak 4 godziny w 31 st, do tego sporo czasu w pełnym słońcu potrafi wpłynąć na już i tak kiepską kondycję. Robiąc zakupy koledzy, którzy jechali asfaltem dołączyli do nas, także naszą asfaltową podróż kontynuowaliśmy w poprzednim składzie.
W zasadzie to nic więcej ciekawego się nie działo, do domu wróciliśmy asfaltem przecinając kilka razy terenem, w międzyczasie jeszcze raz podjechaliśmy do sklepu, poczekaliśmy na Mariusza wraz z kolegą NerfMe z FR.org, którzy wylądowali w Truskawiu. Razem wróciliśmy na Młociny, skąd metrem, a później rowerem wróciłem do domu.
Ustawka tam gdzie zawsze, czyli metro Młociny o 10.30 tak, żeby z resztą grupy pojechać o 11 z Sierakowa. Oczywiście jak zawsze poczekaliśmy bonusowe 10 minut, więc i do Sierakowa chwilę się spóźniliśmy po drodze umawiając się z Marylką, która pojechała do Truskawia dopiero w Roztoce.
W Sierakowie było umh... ze 20 osób, na szczęście nie wszyscy z nami jechali, w każdym razie w naszej grupce pojechało >10 osób. Pierwszym celem okazała się Roztoka, jednak zanim wjechaliśmy na właściwy szlak uderzyliśmy jeszcze na pobliską górkę, z której sobie zjechaliśmy, podjechaliśmy (albo podeszliśmy) i pojechaliśmy w stronę Roztoki. W zasadzie do samej Roztoki nie działo się nic specjalnego, trasa całkiem fajna, trochę singli, kilka małych górek i piach, którego nie cierpię. W rowerowej Mekce czekała już na nas Marylka, standardowo chwilę posiedzieliśmy, pogadaliśmy, uzupełniliśmy płyny i tyle.
Z Roztoki planowaliśmy przez górki pojechać na szczebel i ze szczebla do domu.
Górki jak zwykle okazały się morderczymi interwałami, niby zrobiliśmy dziś tylko 410 m przewyższeń, ale jednak podjazdy w takiej formie potrafią szybko wykończyć każdego, z resztą po górkach czekaliśmy też na tych kompletnie wykończonych, więc troszkę niektórzy odpoczęli (niektórzy nieco mniej, ale jak się opierdalają, to muszą podwójnie pracować ;D).
Jeszcze chwila odpoczynku jadąc asfaltem i korzystając z dobrodziejstw sklepu, by z pełnymi plecakami i bidonami pojechać na szczebel. Oczywiście po ostatnim, nieszczęśliwym wypadzie na szczebel tym razem pierwsze 500 metrów jechałem baaardzo ostrożnie, żeby znowu nie zniszczyć koła, jednak przed moim dołem było na tyle dużo piachu, że nie dało się szybko przejechać, także z uśmiechem na ustach dumnie przejechałem przez dół. Dalej na szczeblu oprócz tego, że niechcący zjechaliśmy na asfalt i musieliśmy dymać pod górę jeszcze Artur miał małą awarię łańcucha (jedynie zaklinował się między ramą a korbą), oprócz tego wiele się nie działo, zjechaliśmy ze szczebla, poczekaliśmy na asfalcie na resztę, po czym po kilka minutach przyjechały 2 osoby oświadczając, że koledze z tyłu urwał się hak i ma singla. Dość zmęczeni postanowiliśmy jechać asfaltem, jedynie chyba 2 osoby się wyłamały i pojechały terenem.
Przemieszczając się po asfalcie przystanęliśmy w kolejnym sklepie kolejny raz uzupełnić zapasy, jednak 4 godziny w 31 st, do tego sporo czasu w pełnym słońcu potrafi wpłynąć na już i tak kiepską kondycję. Robiąc zakupy koledzy, którzy jechali asfaltem dołączyli do nas, także naszą asfaltową podróż kontynuowaliśmy w poprzednim składzie.
W zasadzie to nic więcej ciekawego się nie działo, do domu wróciliśmy asfaltem przecinając kilka razy terenem, w międzyczasie jeszcze raz podjechaliśmy do sklepu, poczekaliśmy na Mariusza wraz z kolegą NerfMe z FR.org, którzy wylądowali w Truskawiu. Razem wróciliśmy na Młociny, skąd metrem, a później rowerem wróciłem do domu.
28.04.2012
Sobota, 28 kwietnia 2012 | dodano:28.04.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 42.50 | Km teren: | 9.00 | Czas: | 01:40 | km/h: | 25.50 |
Pr. maks.: | 42.00 | Temperatura: | 26.0 | HRmax: | 179( 87%) | HRavg | 154( 75%) |
Kalorie: | 1320kcal | Podjazdy: | 146m | Rower: | Merida 96 |
Dziś szybka rundka - najpierw do Bielańskiego na 2 mocne pętle, później spokojniej trochę po mieście.
Masa Krytyczna - 27.04.2012
Piątek, 27 kwietnia 2012 | dodano:28.04.2012 Kategoria 40-59km, Lajt
Km: | 42.13 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:17 | km/h: | 12.83 |
Pr. maks.: | 52.00 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 99m | Rower: | Merida 96 |
Kabaty - 26.04.2012
Czwartek, 26 kwietnia 2012 | dodano:26.04.2012 Kategoria 60-79km, Trening
Km: | 64.00 | Km teren: | 18.00 | Czas: | 03:12 | km/h: | 20.00 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | 21.0 | HRmax: | 181( 88%) | HRavg | 141( 68%) |
Kalorie: | 2284kcal | Podjazdy: | 208m | Rower: | Merida 96 |
Umh, mimo zmęczenia i zakwasów po wczorajszej siłowni (nie ma to jak powrót po kilku tygodniach...) widząc dzisiejszą pogodę umówiłem się z Łukaszem na kręcenie. Przed wyjściem jeszcze małe smarowanko łańcucha, który w przyszłym tygodniu wraz z kasetą zostanie wymieniony na nowy.
Spod mostu Gdańskiego pojechaliśmy pod wiatr wzdłuż Wisły na Kabaty zaliczając po drodze podjazd na Książęcej. Na Kabatach w sumie nic ciekawego - najpierw pojechaliśmy szukać singla, który jak się okazało był nieprzejezdny, później trochę pokrążyliśmy kierując się w stronę słynnego podjazdu przy szlabanie, który podjechałem aż do połowy (mogę to tłumaczyć sobie licznymi liśćmi, brakiem przyczepności, zwiększoną grawitacją, czy czymś, ale po prostu jestem chujowy ;D), dalej mały podjazd i zjazd obok szlabanu, zjazd przy 'żółtych barierkach' i tyle.
W sumie już wracaliśmy, ale w pewnym miejscu, w którym byliśmy na WKK skręciliśmy na bardzo fajnego, choć krótkiego singla i świetną sekcję przy wąwozie, nieco techniczna, aczkolwiek niespecjalnie trudna, w każdym razie genialne miejsce. Trochę się tam pokręciliśmy i wróciliśmy do domu.
Spod mostu Gdańskiego pojechaliśmy pod wiatr wzdłuż Wisły na Kabaty zaliczając po drodze podjazd na Książęcej. Na Kabatach w sumie nic ciekawego - najpierw pojechaliśmy szukać singla, który jak się okazało był nieprzejezdny, później trochę pokrążyliśmy kierując się w stronę słynnego podjazdu przy szlabanie, który podjechałem aż do połowy (mogę to tłumaczyć sobie licznymi liśćmi, brakiem przyczepności, zwiększoną grawitacją, czy czymś, ale po prostu jestem chujowy ;D), dalej mały podjazd i zjazd obok szlabanu, zjazd przy 'żółtych barierkach' i tyle.
W sumie już wracaliśmy, ale w pewnym miejscu, w którym byliśmy na WKK skręciliśmy na bardzo fajnego, choć krótkiego singla i świetną sekcję przy wąwozie, nieco techniczna, aczkolwiek niespecjalnie trudna, w każdym razie genialne miejsce. Trochę się tam pokręciliśmy i wróciliśmy do domu.
Agrykola x 20 - 24.04.2012
Wtorek, 24 kwietnia 2012 | dodano:24.04.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 42.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:54 | km/h: | 22.37 |
Pr. maks.: | 42.50 | Temperatura: | 16.0 | HRmax: | 183( 89%) | HRavg | 151( 73%) |
Kalorie: | 1515kcal | Podjazdy: | 540m | Rower: | Merida 96 |
Kampinos - 22.04.2012
Niedziela, 22 kwietnia 2012 | dodano:22.04.2012 Kategoria 60-79km, Trening
Km: | 72.00 | Km teren: | 35.00 | Czas: | 03:26 | km/h: | 20.97 |
Pr. maks.: | 46.00 | Temperatura: | 21.0 | HRmax: | 179( 87%) | HRavg | 147( 71%) |
Kalorie: | 2357kcal | Podjazdy: | 165m | Rower: | Merida 96 |
Dziś co prawda nie było w planach roweru, ewentualnie lekki rozjazd po wczorajszym maratonie, ale na forum gotowość zgłosiło kilka osób a pogoda była genialna, więc postanowiłem podłączyć się i pojechać do Kampinosu.
Standardowo na Młocinach przyjechało tym razem dużo, bo aż 7 osób, w tym 2 nowe koleżanki, które były po raz pierwszy, miał być jeszcze kolega, który kupił od Piotrka ramę, ale poczekaliśmy kilka minut, wciągnąłem szybko żel i pojechaliśmy. W zasadzie na szosie jechaliśmy dość spokojnie, jednak dość szybko koleżanki z Piotrkiem i Ukańcem zostali nieco z tyłu, a ja z Gromixem i Hanzo pojechaliśmy na czele. Może po 10 km zatrzymaliśmy się, by poczekać na resztę, Hanzo był ograniczony czasowo, więc odłączył się od nas, po kilku chwilach Piotrek zadzwonił i oznajmił, że są małe problemu techniczne, że koleżanki się odłączają a oni zaraz do nas dojadą. Jak powiedzieli tak też uczynili :)
Dalej razem dojechaliśmy do Sierakowa a stamtąd terenem do Roztoki.
W sumie do Roztoki jechało nam się całkiem dobrze, tempo też było przyzwoite, myślałem, że będzie ze mną gorzej (-:
W każdym razie z Gromixem dojechaliśmy do Roztoki, a (co się później okazało) Piotrek miał małe problemy techniczne związane ze swoimi nowo uszczelnionymi oponami, które nieco gubiły powietrze. W Roztoce jak zwykle zatrzymaliśmy się na popas, Gromix skrócił sobie łańcuch, Piotr naprawił oponę, po czym zepsuł wentyl następnie naprawiając go ;D
Z Roztoki prawie tylko asfaltem wróciliśmy do metra, po drodze jeszcze Ukaniex miał problemy z przednią przerzutką i trzeba było naciągać linkę.
Ogólnie dziś jechało się super, mimo, że byłem dość zmęczony, niektóre podjazdy robiłem na największej zębatce z tyłu (całe 28Z) to przez brak wiatru jechało się na prawdę dobrze.
W domu przy okazji wyczyściłem suport i korby, które trzeszczały niemiłosiernie, do tego otworzyłem i wyczyściłem piasty, które w środku były w zasadzie czyste :)
Standardowo na Młocinach przyjechało tym razem dużo, bo aż 7 osób, w tym 2 nowe koleżanki, które były po raz pierwszy, miał być jeszcze kolega, który kupił od Piotrka ramę, ale poczekaliśmy kilka minut, wciągnąłem szybko żel i pojechaliśmy. W zasadzie na szosie jechaliśmy dość spokojnie, jednak dość szybko koleżanki z Piotrkiem i Ukańcem zostali nieco z tyłu, a ja z Gromixem i Hanzo pojechaliśmy na czele. Może po 10 km zatrzymaliśmy się, by poczekać na resztę, Hanzo był ograniczony czasowo, więc odłączył się od nas, po kilku chwilach Piotrek zadzwonił i oznajmił, że są małe problemu techniczne, że koleżanki się odłączają a oni zaraz do nas dojadą. Jak powiedzieli tak też uczynili :)
Dalej razem dojechaliśmy do Sierakowa a stamtąd terenem do Roztoki.
W sumie do Roztoki jechało nam się całkiem dobrze, tempo też było przyzwoite, myślałem, że będzie ze mną gorzej (-:
W każdym razie z Gromixem dojechaliśmy do Roztoki, a (co się później okazało) Piotrek miał małe problemy techniczne związane ze swoimi nowo uszczelnionymi oponami, które nieco gubiły powietrze. W Roztoce jak zwykle zatrzymaliśmy się na popas, Gromix skrócił sobie łańcuch, Piotr naprawił oponę, po czym zepsuł wentyl następnie naprawiając go ;D
Z Roztoki prawie tylko asfaltem wróciliśmy do metra, po drodze jeszcze Ukaniex miał problemy z przednią przerzutką i trzeba było naciągać linkę.
Ogólnie dziś jechało się super, mimo, że byłem dość zmęczony, niektóre podjazdy robiłem na największej zębatce z tyłu (całe 28Z) to przez brak wiatru jechało się na prawdę dobrze.
W domu przy okazji wyczyściłem suport i korby, które trzeszczały niemiłosiernie, do tego otworzyłem i wyczyściłem piasty, które w środku były w zasadzie czyste :)
PB, Nowy Dwór Mazowiecki - 21.04.2012
Sobota, 21 kwietnia 2012 | dodano:21.04.2012 Kategoria 0-19km, Transportowo
Km: | 15.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:35 | km/h: | 25.71 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 21.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | 400kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Merida 96 |
PolandBike, Nowy Dwór Mazowiecki - 21.04.2012
Sobota, 21 kwietnia 2012 | dodano:21.04.2012 Kategoria 40-59km, Race Day
Km: | 55.00 | Km teren: | 45.00 | Czas: | 02:30 | km/h: | 22.00 |
Pr. maks.: | 52.00 | Temperatura: | 21.0 | HRmax: | 191( 93%) | HRavg | 175( 85%) |
Kalorie: | 2257kcal | Podjazdy: | 400m | Rower: | Merida 96 |
Idealny dzień na ściganie - pogoda od samego rana genialna, dość ciepło, brak wiatru, słonecznie.
Niestety do Nowego Dworu pojechałem sam, miał jechać jeszcze Bartek, ale niestety się rozchorował, więc pozostał mi transport kolejowy, który okazał się całkiem przyjemy. O 9.54 punktualnie przyjechał pociąg KM, w środku zaledwie kilku rowerzystów i mało ludzi, po 30 minutach byłem już u celu a do tego chcąc kupić bilet u 'kierownika pociągu' (jak to dumnie brzmi ;D) nie dostałem takiej okazji, więc przejechałem się za darmo.
Po przybyciu krótki kawałek do miasteczka PB, które było ulokowane w twierdzy Modlin, jak się później okazało świetnym miejscu na maraton. Po przybyciu do miasteczka miałem jeszcze godzinę wolnego czasu, więc sprawdziłem sektor startowy, potwierdziłem brak konieczności potwierdzania startu, obejrzałem start młodych kolarzy, zrobiłem rozgrzewkę i poszedłem ustawić się do sektora.
Oczywiście jak zawsze nie zabrakło wątpliwości związanych z prawidłowym ustawieniem w sektorach.
Po starcie od razu podjazd pod górę, dalej szybko asfaltem, by po kilku kilometrach wjechać w teren - 'mordercę dętek', trzeba było przejechać po kamieniach, było trochę porozbijanego szkła, więc bezdętkowcy mieli zdecydowaną przewagę, co widać było po liczbie ludzi desperacko zmieniających dętki. Dalej dość szybko, szeroko, częściowo asfaltem i tak szeroko było praktycznie przez cały czas z drobnymi wyjątkami - był jeden mały, lekko techniczny singiel, był kawałek błotnisty, choć do pokonania z siodła. Dość szybko po starcie opadłem z sił, na tyle, że na asfalcie nie mogłem rozpędzić się >30 kmph, przez co nawet kolega z wyższej kategorii wiekowej (żeby nie mówić, że stara osoba ;)) stwierdził, żebym wskoczył na koło i przycisnął, pojechałem za nim z 500m, ale nie miało to sensu, bardziej bym stracił niż zyskał, pojechałem własnym tempem.
Niestety po przejechaniu ok 32 km w miejscu, gdzie asfalt przechodził w piach odpowiednio wcześniej zmieniając przełożenie z przodu, by przygotować się do jazdy wężykiem usłyszałem tylko 'TRAAAAAACH', gość z tyłu krzyknął, że poszedł mi łańcuch i niestety musiałem się zatrzymać. Szybka obdukcja napędu wykazała, że pękło zewnętrzne ogniwo, tak więc szybko skuwacz w dłoń, wyjęcie resztek ogniwa, szybkie poszukiwanie spinki i kolejny problem... spinka totalnie odmawia współpracy. Oczywiście pierwsze co przychodzi na myśl w takiej sytuacji to soczyste 'kurwa mać, dlaczego ja', później kilka myśli o tym, że nie ma już co liczyć na wynik a dopiero na końcu myśl, że ogniwo wewnętrzne też mogło się skrzywić. Na szczęście to ostatnie okazało się nieprawdą i po kilku chwilach spinkę udało się spiąć i ruszyć w pogoń.
Niby krótki postój pozwolił na częściowe usunięcie laktatu z krwi, przez co mogłem utrzymać przyzwoite tempo, jednak bardzo wybiło to z rytmu i z pewnością dalsza jazda nie była najefektywniejsza.
W każdym razie troszkę nadrobiłem, by po 45 km na asfaltowym odcinku jadąc jeszcze z dwoma innymi osobami pomylić trasę. Na asfalcie były strzałki w prawo, to co? To skręciliśmy asfaltem w prawo, z resztą stał policjant obok i nawet mordy nie otworzył, żeby krzyknąć, że źle pojechaliśmy. Zrobiliśmy tak z 1-2km, jednak na szczęście zauważyliśmy, że coś jest nie tak i zawróciliśmy. Okazało się, że 10 m przed skrętem był wjazd w teren. Co lepsze w momencie, jak dojechaliśmy do zjazdu na trasę kolejna grupka skręciła tak jak my, jednak będąc dobrymi ludźmi w przeciwieństwie do policjanta krzyknęliśmy na nich i zawrócili.
Posypało się kilka kolejnych kurew, wprowadziliśmy rowery pod górkę, żeby dalej jechać singlem przy skarpie.
Dalej dojechałem do słynnej Wajsgóry, czyli dość konkretnego wzniesienia z nachyleniem jak na oko >100%, które okazało się bardzo trudne nawet do podejścia.
Końcówka rozegrała się na terenie twierdzy, w wg mnie genialnym terenie, był przejazd przez wnętrze bunkra, było kilka bram, ogólnie wąsko, technicznie, ale bardzo fajnie. Na samym końcu wjazd na asfalt i finisz :)
I jeszcze fotka z trasy:
Standardowo błąd w moich wynikach, tym razem zostałem sklasyfikowany na dystansie MINI (34 km), zamiast na MAX.
Po finiszu w miasteczku trochę posiedziałem, zjadłem dużo pomarańczy i umyłem rower - tym razem nie było kolejki do myjek ;D
Niestety do Nowego Dworu pojechałem sam, miał jechać jeszcze Bartek, ale niestety się rozchorował, więc pozostał mi transport kolejowy, który okazał się całkiem przyjemy. O 9.54 punktualnie przyjechał pociąg KM, w środku zaledwie kilku rowerzystów i mało ludzi, po 30 minutach byłem już u celu a do tego chcąc kupić bilet u 'kierownika pociągu' (jak to dumnie brzmi ;D) nie dostałem takiej okazji, więc przejechałem się za darmo.
Po przybyciu krótki kawałek do miasteczka PB, które było ulokowane w twierdzy Modlin, jak się później okazało świetnym miejscu na maraton. Po przybyciu do miasteczka miałem jeszcze godzinę wolnego czasu, więc sprawdziłem sektor startowy, potwierdziłem brak konieczności potwierdzania startu, obejrzałem start młodych kolarzy, zrobiłem rozgrzewkę i poszedłem ustawić się do sektora.
Oczywiście jak zawsze nie zabrakło wątpliwości związanych z prawidłowym ustawieniem w sektorach.
Po starcie od razu podjazd pod górę, dalej szybko asfaltem, by po kilku kilometrach wjechać w teren - 'mordercę dętek', trzeba było przejechać po kamieniach, było trochę porozbijanego szkła, więc bezdętkowcy mieli zdecydowaną przewagę, co widać było po liczbie ludzi desperacko zmieniających dętki. Dalej dość szybko, szeroko, częściowo asfaltem i tak szeroko było praktycznie przez cały czas z drobnymi wyjątkami - był jeden mały, lekko techniczny singiel, był kawałek błotnisty, choć do pokonania z siodła. Dość szybko po starcie opadłem z sił, na tyle, że na asfalcie nie mogłem rozpędzić się >30 kmph, przez co nawet kolega z wyższej kategorii wiekowej (żeby nie mówić, że stara osoba ;)) stwierdził, żebym wskoczył na koło i przycisnął, pojechałem za nim z 500m, ale nie miało to sensu, bardziej bym stracił niż zyskał, pojechałem własnym tempem.
Niestety po przejechaniu ok 32 km w miejscu, gdzie asfalt przechodził w piach odpowiednio wcześniej zmieniając przełożenie z przodu, by przygotować się do jazdy wężykiem usłyszałem tylko 'TRAAAAAACH', gość z tyłu krzyknął, że poszedł mi łańcuch i niestety musiałem się zatrzymać. Szybka obdukcja napędu wykazała, że pękło zewnętrzne ogniwo, tak więc szybko skuwacz w dłoń, wyjęcie resztek ogniwa, szybkie poszukiwanie spinki i kolejny problem... spinka totalnie odmawia współpracy. Oczywiście pierwsze co przychodzi na myśl w takiej sytuacji to soczyste 'kurwa mać, dlaczego ja', później kilka myśli o tym, że nie ma już co liczyć na wynik a dopiero na końcu myśl, że ogniwo wewnętrzne też mogło się skrzywić. Na szczęście to ostatnie okazało się nieprawdą i po kilku chwilach spinkę udało się spiąć i ruszyć w pogoń.
Niby krótki postój pozwolił na częściowe usunięcie laktatu z krwi, przez co mogłem utrzymać przyzwoite tempo, jednak bardzo wybiło to z rytmu i z pewnością dalsza jazda nie była najefektywniejsza.
W każdym razie troszkę nadrobiłem, by po 45 km na asfaltowym odcinku jadąc jeszcze z dwoma innymi osobami pomylić trasę. Na asfalcie były strzałki w prawo, to co? To skręciliśmy asfaltem w prawo, z resztą stał policjant obok i nawet mordy nie otworzył, żeby krzyknąć, że źle pojechaliśmy. Zrobiliśmy tak z 1-2km, jednak na szczęście zauważyliśmy, że coś jest nie tak i zawróciliśmy. Okazało się, że 10 m przed skrętem był wjazd w teren. Co lepsze w momencie, jak dojechaliśmy do zjazdu na trasę kolejna grupka skręciła tak jak my, jednak będąc dobrymi ludźmi w przeciwieństwie do policjanta krzyknęliśmy na nich i zawrócili.
Posypało się kilka kolejnych kurew, wprowadziliśmy rowery pod górkę, żeby dalej jechać singlem przy skarpie.
Dalej dojechałem do słynnej Wajsgóry, czyli dość konkretnego wzniesienia z nachyleniem jak na oko >100%, które okazało się bardzo trudne nawet do podejścia.
Końcówka rozegrała się na terenie twierdzy, w wg mnie genialnym terenie, był przejazd przez wnętrze bunkra, było kilka bram, ogólnie wąsko, technicznie, ale bardzo fajnie. Na samym końcu wjazd na asfalt i finisz :)
I jeszcze fotka z trasy:
Standardowo błąd w moich wynikach, tym razem zostałem sklasyfikowany na dystansie MINI (34 km), zamiast na MAX.
Po finiszu w miasteczku trochę posiedziałem, zjadłem dużo pomarańczy i umyłem rower - tym razem nie było kolejki do myjek ;D
20.04.2012
Piątek, 20 kwietnia 2012 | dodano:20.04.2012 Kategoria 0-19km, Lajt
Km: | 14.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:32 | km/h: | 27.19 |
Pr. maks.: | 46.50 | Temperatura: | 13.0 | HRmax: | 182( 88%) | HRavg | 136( 66%) |
Kalorie: | 429kcal | Podjazdy: | 35m | Rower: | Merida 96 |
Mazovia Cyclocross Marathon, Piaseczno - 15.04.2012
Niedziela, 15 kwietnia 2012 | dodano:16.04.2012 Kategoria 40-59km, Race Day
Km: | 51.00 | Km teren: | 45.00 | Czas: | 02:23 | km/h: | 21.40 |
Pr. maks.: | 53.00 | Temperatura: | 12.0 | HRmax: | 191( 93%) | HRavg | 175( 85%) |
Kalorie: | 2224kcal | Podjazdy: | 110m | Rower: | Merida 96 |
Kilka dni temu Cezary Zamana pisząc o trasie w Piasecznie stwierdził: "Nie błoto i kałuże będą więc wyzwaniem tego maratonu"...
Chociaż prognoza pogody zapowiadała duże opady deszczu, to od samego rana praktycznie tylko mżało. Do Piaseczna ruszyliśmy z Piotrkiem z Metra Centrum, dojeżdżając do Kabat, przez lasek Kabacki z małą pomocą tubylców udało nam się trafić na miejsce startu, gdzie spotkaliśmy resztę naszej ekipy, jednak bez Łukasza, który wraz z dziewczyną miał dojechać autobusem.
Krótka rozgrzewka, kilka łyków izotonika, sprawdzenie chipa startowego (tym razem działał przez cały czas :D) i do sektorów. Czekając w sektorze, 5 minut przed startem przybył Łukasz, okazało się, że nieco się zagubił, zostawił dziewczynę w lesie i jak najszybciej przybył na start, w związku z czym musiał (w zasadzie mógł oddać, ale mniejsza z tym...)jechać mając w plecaku dużo żarcia, pompkę do amora i kilka niepotrzebnych pierdół :)
Po starcie nie było dość szybko, aczkolwiek w kilku momentach były zwężenia ze względu na dużą ilość błota zalegającą na trasie:
Jak widać błoto było po piasty a nawet ponad nie :)
Po godzinie jazdy praktycznie opadłem z sił, nie mogłem wejść powyżej progu mleczanowego i ogólnie nie jechało mi się zbyt dobrze, jedynie na asfalcie odrabiałem straty.
Jak zawsze na początku dałem dupy, Łukasza, który jechał za Piotrkiem dogoniłem dopiero po ok. 20-25 km, Piotrka goniłem przez kolejne 10 km. Trasa była masakryczna, bardzo dużo przestojów, sporo prowadzenia rowerów i całe 100 m przewyższeń.
Błoto na trasie zalegało przynajmniej od tygodnia a jak widać w pierwszym zdaniu organizator do samego końca zapewniał, że trasa jest w 99% przejezdna i porównywał ją do trasy Paryż-Roubaix.
W każdym razie raz ja jechałem za Piotrkiem, raz on za mną, praktycznie do samego końca jechaliśmy blisko, na finiszu jedynie 50 s różnicy.
Po finiszu poszliśmy na stadion, gdzie było rozstawione miasteczko
Po wszystkim poczekaliśmy godzinę na umycie rowerów (no tak, 1100 zawodników i 4 karchery...), zjedliśmy makaron i autobusem i metrem wróciliśmy do domu.
Ogólnie nie jest najgorzej, tylko jedna gleba (a w zasadzie podparcie ręką), bo przykleiłem się do błota i momentalnie wytraciłem całą prędkość.
Open: 158/441
Kat: 16/21
Także jak widać, jeszcze trzeba potrenować. Szkoda, że zabrakło mi zaledwie 2 pktów do awansu do 4 sektora :<
Do tego trzeba wymienić napęd, dość intensywnie przeskakuje.
Chociaż prognoza pogody zapowiadała duże opady deszczu, to od samego rana praktycznie tylko mżało. Do Piaseczna ruszyliśmy z Piotrkiem z Metra Centrum, dojeżdżając do Kabat, przez lasek Kabacki z małą pomocą tubylców udało nam się trafić na miejsce startu, gdzie spotkaliśmy resztę naszej ekipy, jednak bez Łukasza, który wraz z dziewczyną miał dojechać autobusem.
Krótka rozgrzewka, kilka łyków izotonika, sprawdzenie chipa startowego (tym razem działał przez cały czas :D) i do sektorów. Czekając w sektorze, 5 minut przed startem przybył Łukasz, okazało się, że nieco się zagubił, zostawił dziewczynę w lesie i jak najszybciej przybył na start, w związku z czym musiał (w zasadzie mógł oddać, ale mniejsza z tym...)jechać mając w plecaku dużo żarcia, pompkę do amora i kilka niepotrzebnych pierdół :)
Po starcie nie było dość szybko, aczkolwiek w kilku momentach były zwężenia ze względu na dużą ilość błota zalegającą na trasie:
Jak widać błoto było po piasty a nawet ponad nie :)
Po godzinie jazdy praktycznie opadłem z sił, nie mogłem wejść powyżej progu mleczanowego i ogólnie nie jechało mi się zbyt dobrze, jedynie na asfalcie odrabiałem straty.
Jak zawsze na początku dałem dupy, Łukasza, który jechał za Piotrkiem dogoniłem dopiero po ok. 20-25 km, Piotrka goniłem przez kolejne 10 km. Trasa była masakryczna, bardzo dużo przestojów, sporo prowadzenia rowerów i całe 100 m przewyższeń.
Błoto na trasie zalegało przynajmniej od tygodnia a jak widać w pierwszym zdaniu organizator do samego końca zapewniał, że trasa jest w 99% przejezdna i porównywał ją do trasy Paryż-Roubaix.
W każdym razie raz ja jechałem za Piotrkiem, raz on za mną, praktycznie do samego końca jechaliśmy blisko, na finiszu jedynie 50 s różnicy.
Po finiszu poszliśmy na stadion, gdzie było rozstawione miasteczko
Po wszystkim poczekaliśmy godzinę na umycie rowerów (no tak, 1100 zawodników i 4 karchery...), zjedliśmy makaron i autobusem i metrem wróciliśmy do domu.
Ogólnie nie jest najgorzej, tylko jedna gleba (a w zasadzie podparcie ręką), bo przykleiłem się do błota i momentalnie wytraciłem całą prędkość.
Open: 158/441
Kat: 16/21
Także jak widać, jeszcze trzeba potrenować. Szkoda, że zabrakło mi zaledwie 2 pktów do awansu do 4 sektora :<
Do tego trzeba wymienić napęd, dość intensywnie przeskakuje.