- Kategorie bloga:
- >100km.14
- 0-19km.23
- 20-39km.95
- 40-59km.96
- 60-79km.34
- 80-99km.20
- Inne.17
- Lajt.20
- Race Day.16
- Transportowo.13
- Trenażer.48
- Trening.154
- Wycieczka.12
Zawoja - 4. Zlot FR, Dzień 2. - 07.07.2012
Sobota, 7 lipca 2012 | dodano:11.07.2012 Kategoria 40-59km, Wycieczka
Km: | 48.50 | Km teren: | 40.00 | Czas: | 03:50 | km/h: | 12.65 |
Pr. maks.: | 57.00 | Temperatura: | 26.0 | HRmax: | 186( 90%) | HRavg | 147( 71%) |
Kalorie: | 2649kcal | Podjazdy: | 1048m | Rower: | Merida 96 |
Pogoda od samego rana bardzo zachęcająca - nie jest strasznie gorąco, wiec ok :)
Rano SMS od Łasicy, czy nie chciałbym z nim jechać W sumie do wyboru była jeszcze (jak nam się zdawało) hardcorowa trasa z Zadymkiem, wiec propozycja Sławka była co najmniej godna rozpatrzenia. Przed wyjściem jeszcze grupowa fotka ekipy zlotowej:
Po dojeździe do noclegu Sławka, Piotrka, Łukasza i Bartka pojawiła się kolejna opcja wjazdu na Mosorny Gron i dalej na Hale Krupową. Sławek stwierdził, ze jego trasa w znacznej części to asfalty i szutry, wiec przystaliśmy na propozycje Piotrka i Łukasza z tym ze oni mieli wjechać wyciągiem na Mosorny a my żółtym szlakiem, tak tez się stało :)
W 4 osoby pojechaliśmy żółtym na którym początek był praktycznie niepodjeżdżalny, wiec troszkę prowadzenia było, jednak dalej wszystko do pojechania z siodła.
W międzyczasie dogoniliśmy Zadymkowaą ekipę, która jechała ta sama trasa, wiec praktycznie cala forumowa ekipa wjechaliśmy na Mosorny, gdzie widok jak to w górach zapierał dech w piersiach :) Po kilku chwilach na wyciągu pojawiły sie 3 rowery a za nimi 3 zagubionych rowerzystów:
Oczywiście jeszcze kilka fotek z widokami:
Chwilę posiedzieliśmy w schronisku i dalej żółtym szlakiem pognaliśmy na Hale Krupową po drodze jak to w górach - dużo kamieni, sporo podprowadzania, przy okazji na Policy zatrzymaliśmy się przy pomniku upamiętniającym tragedię lotniczą z 1969.
Od Policy a w zasadzie przed samym schroniskiem na Hali Krupowej traska raczej lajtowa, ale bardzo fajna.
Z samego schroniska a raczej 100 m przed nim była spora łąka, wiec po raz kolejny widoki... :)
Schronisko to czas na pożywienie się, napełnienie bukłaków, przeanalizowanie dalszej części trasy.
W momencie zbierania się do odjazdu akurat zjawiła się cara reszta ekipy zlotowej, wiec idealnie trafiliśmy z czasem.
Powrót do Zawoi to zjazd niebieskim szlakiem prosto do Skawicy, na którym Ciach dobił przednie kolo i rozwalił dętkę, korzystając z okazji zrobiliśmy sobie mała foto sesje:
Zjazd do Skawicy podobny do wczorajszego niebieskiego szlaku - ja trochę musiałem sprowadzać, aczkolwiek traska bardzo fajna.
Po zjeździe pojechaliśmy na pizze do Zawoji - tego dnia ponownie wygraliśmy z deszczem, który spadł, kiedy jedliśmy a skończył padać jak mieliśmy się zbierać :)
Z centrum Zawoji do miejsca noclegowego, czyli Wełczy jakieś 4 km, 100 m przewyższenia, wiec idealna okazja do spalenia resztek zalegających sil ^^
Rano SMS od Łasicy, czy nie chciałbym z nim jechać W sumie do wyboru była jeszcze (jak nam się zdawało) hardcorowa trasa z Zadymkiem, wiec propozycja Sławka była co najmniej godna rozpatrzenia. Przed wyjściem jeszcze grupowa fotka ekipy zlotowej:
Po dojeździe do noclegu Sławka, Piotrka, Łukasza i Bartka pojawiła się kolejna opcja wjazdu na Mosorny Gron i dalej na Hale Krupową. Sławek stwierdził, ze jego trasa w znacznej części to asfalty i szutry, wiec przystaliśmy na propozycje Piotrka i Łukasza z tym ze oni mieli wjechać wyciągiem na Mosorny a my żółtym szlakiem, tak tez się stało :)
W 4 osoby pojechaliśmy żółtym na którym początek był praktycznie niepodjeżdżalny, wiec troszkę prowadzenia było, jednak dalej wszystko do pojechania z siodła.
W międzyczasie dogoniliśmy Zadymkowaą ekipę, która jechała ta sama trasa, wiec praktycznie cala forumowa ekipa wjechaliśmy na Mosorny, gdzie widok jak to w górach zapierał dech w piersiach :) Po kilku chwilach na wyciągu pojawiły sie 3 rowery a za nimi 3 zagubionych rowerzystów:
Oczywiście jeszcze kilka fotek z widokami:
Chwilę posiedzieliśmy w schronisku i dalej żółtym szlakiem pognaliśmy na Hale Krupową po drodze jak to w górach - dużo kamieni, sporo podprowadzania, przy okazji na Policy zatrzymaliśmy się przy pomniku upamiętniającym tragedię lotniczą z 1969.
Od Policy a w zasadzie przed samym schroniskiem na Hali Krupowej traska raczej lajtowa, ale bardzo fajna.
Z samego schroniska a raczej 100 m przed nim była spora łąka, wiec po raz kolejny widoki... :)
Schronisko to czas na pożywienie się, napełnienie bukłaków, przeanalizowanie dalszej części trasy.
W momencie zbierania się do odjazdu akurat zjawiła się cara reszta ekipy zlotowej, wiec idealnie trafiliśmy z czasem.
Powrót do Zawoi to zjazd niebieskim szlakiem prosto do Skawicy, na którym Ciach dobił przednie kolo i rozwalił dętkę, korzystając z okazji zrobiliśmy sobie mała foto sesje:
Zjazd do Skawicy podobny do wczorajszego niebieskiego szlaku - ja trochę musiałem sprowadzać, aczkolwiek traska bardzo fajna.
Po zjeździe pojechaliśmy na pizze do Zawoji - tego dnia ponownie wygraliśmy z deszczem, który spadł, kiedy jedliśmy a skończył padać jak mieliśmy się zbierać :)
Z centrum Zawoji do miejsca noclegowego, czyli Wełczy jakieś 4 km, 100 m przewyższenia, wiec idealna okazja do spalenia resztek zalegających sil ^^
Zawoja - 4. Zlot FR, Dzień 1. - 06.07.2012
Piątek, 6 lipca 2012 | dodano:10.07.2012 Kategoria 40-59km
Km: | 44.50 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 03:00 | km/h: | 14.83 |
Pr. maks.: | 47.50 | Temperatura: | 18.0 | HRmax: | 178( 86%) | HRavg | 152( 74%) |
Kalorie: | 2100kcal | Podjazdy: | 829m | Rower: | Merida 96 |
Pobudka rano, punkt 6.00, szybkie śniadanie, sprawdzenie czy wszystko wzięte i na pociąg.
Na Wschodni dojeżdżam dość sprawnie, w pociągu czekają już 3 osoby, Lukasz wsiada na Centralnym. Do Krakowa podróż całkiem przyjemna, bez zbędnego stania w polu etc. Do pociągu do Makowa mamy 1.5h wiec idziemy coś zjeść, kupić w Lidlu. Wysiadka w Makowie i jazda do Zawoi to porażka :) 8 km przed miejscem docelowym zaczyna padać spory deszcz - zatrzymujemy się pod wielkim parasolem, gdzie czekamy 1h, w międzyczasie burza z piorunami i gradem.
Po dojechaniu do schroniska szybko zajęliśmy łózka, trochę się wypakowaliśmy i oczywiście na trasę, godzina 17, wiec 3 godzinki można jeszcze pokręcić :)
Na trasę wyruszamy z kolega z forum - Przeorem, naszym celem okazał się pobliski szczyt Jałowiec, który położony był ok 400-500 m nad naszym schroniskiem.
Od razu od samego startu problemy, konkretnie problem ze znalezieniem szlaku, który oznaczony był beznadziejnie, niczym trasy Mazovii :)
Na początku szlak dość lajtowy, wszystko podjedzone, szlak rowerowy był banalny - bardzo szeroki szuter, zero techniki, aczkolwiek widoki bardzo fajne, udało się nawet spotkać 2 przebiegające jelenie :) Po pewnym czasie ze szlaku rowerowego zjechaliśmy na pieszy niebieski, co zaowocowało diametralna zmiana podłoża i nachylenia, sporo podprowadzania po luźnych kamieniach, średnie nachylenie >15%, ogólnie dość ciężko, na szczęście niebieski nie był bardzo długi, połączył się z kawałkiem żółtego, którym dojechaliśmy na sam szczyt skąd mogliśmy podziwiać nieziemski widok, oczywiście nie obyło się bez zdjęć :)
Chwila odpoczynku i teoretycznie najciekawsza cześć dzisiejszej trasy, czyli zjazd. Nie ukrywam, ze moja technika nie jest zbyt dobra (jest wręcz chujowa, albo po prostu jej nie ma), wiec jazda w dol po luźnych kamieniach i innych atrakcjach nie jest tym na co czekałem z utęsknieniem.
W związku z powyższym musiałem zaliczyć 'powitalną' glebę...
Chwila jazdy w dol, przednie kolo jakoś tak odbiło mi się od kamienia i następnie jazda wężykiem, by całość została zwieńczona pięknym lotem przez kierownice - na szczęście nic się nie stało, otworzyłem tylko stara ranę, kilka zarysowań, ale poza tym całkiem ok :) Na sam dol do schroniska już bardziej asekuracyjnie obyło się bez testów pola grawitacyjnego.
Na Wschodni dojeżdżam dość sprawnie, w pociągu czekają już 3 osoby, Lukasz wsiada na Centralnym. Do Krakowa podróż całkiem przyjemna, bez zbędnego stania w polu etc. Do pociągu do Makowa mamy 1.5h wiec idziemy coś zjeść, kupić w Lidlu. Wysiadka w Makowie i jazda do Zawoi to porażka :) 8 km przed miejscem docelowym zaczyna padać spory deszcz - zatrzymujemy się pod wielkim parasolem, gdzie czekamy 1h, w międzyczasie burza z piorunami i gradem.
Po dojechaniu do schroniska szybko zajęliśmy łózka, trochę się wypakowaliśmy i oczywiście na trasę, godzina 17, wiec 3 godzinki można jeszcze pokręcić :)
Na trasę wyruszamy z kolega z forum - Przeorem, naszym celem okazał się pobliski szczyt Jałowiec, który położony był ok 400-500 m nad naszym schroniskiem.
Od razu od samego startu problemy, konkretnie problem ze znalezieniem szlaku, który oznaczony był beznadziejnie, niczym trasy Mazovii :)
Na początku szlak dość lajtowy, wszystko podjedzone, szlak rowerowy był banalny - bardzo szeroki szuter, zero techniki, aczkolwiek widoki bardzo fajne, udało się nawet spotkać 2 przebiegające jelenie :) Po pewnym czasie ze szlaku rowerowego zjechaliśmy na pieszy niebieski, co zaowocowało diametralna zmiana podłoża i nachylenia, sporo podprowadzania po luźnych kamieniach, średnie nachylenie >15%, ogólnie dość ciężko, na szczęście niebieski nie był bardzo długi, połączył się z kawałkiem żółtego, którym dojechaliśmy na sam szczyt skąd mogliśmy podziwiać nieziemski widok, oczywiście nie obyło się bez zdjęć :)
Chwila odpoczynku i teoretycznie najciekawsza cześć dzisiejszej trasy, czyli zjazd. Nie ukrywam, ze moja technika nie jest zbyt dobra (jest wręcz chujowa, albo po prostu jej nie ma), wiec jazda w dol po luźnych kamieniach i innych atrakcjach nie jest tym na co czekałem z utęsknieniem.
W związku z powyższym musiałem zaliczyć 'powitalną' glebę...
Chwila jazdy w dol, przednie kolo jakoś tak odbiło mi się od kamienia i następnie jazda wężykiem, by całość została zwieńczona pięknym lotem przez kierownice - na szczęście nic się nie stało, otworzyłem tylko stara ranę, kilka zarysowań, ale poza tym całkiem ok :) Na sam dol do schroniska już bardziej asekuracyjnie obyło się bez testów pola grawitacyjnego.
03.07.2012
Wtorek, 3 lipca 2012 | dodano:04.07.2012 Kategoria >100km, Trening
Km: | 111.00 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 05:05 | km/h: | 21.84 |
Pr. maks.: | 41.00 | Temperatura: | 32.0 | HRmax: | 175( 85%) | HRavg | 144( 70%) |
Kalorie: | 3357kcal | Podjazdy: | 270m | Rower: | Merida 96 |
KPN - 30.06.2012
Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano:01.07.2012 Kategoria >100km, Trening
Km: | 130.00 | Km teren: | 70.00 | Czas: | 05:47 | km/h: | 22.48 |
Pr. maks.: | 56.50 | Temperatura: | 32.0 | HRmax: | 180( 87%) | HRavg | 143( 69%) |
Kalorie: | 3745kcal | Podjazdy: | 250m | Rower: | Merida 96 |
Nie chce mi się nic pisać, więc dziś będzie mała fotorelacja od Sławka :D
1) Dosłownie po przejechaniu 10 km Arturowi rozwaliła się szytka przy wentylu, niestety takiej dziury nie da rady naprawić, więc Artur musiał wrócić do domu :<
2) Mostek :)
3) Trochę w terenie...
4) ... i trochę po asfalcie
5) Pod koniec wszyscy zmordowani, ale jak widać z uśmiechami :)
A wszystkie fotki jak zawsze dostępne u Łasicy:
http://www.lasica.hostdmk.net/20120630/index.html
I jeszcze trasa :)
1) Dosłownie po przejechaniu 10 km Arturowi rozwaliła się szytka przy wentylu, niestety takiej dziury nie da rady naprawić, więc Artur musiał wrócić do domu :<
2) Mostek :)
3) Trochę w terenie...
4) ... i trochę po asfalcie
5) Pod koniec wszyscy zmordowani, ale jak widać z uśmiechami :)
A wszystkie fotki jak zawsze dostępne u Łasicy:
http://www.lasica.hostdmk.net/20120630/index.html
I jeszcze trasa :)
29.06.2012
Piątek, 29 czerwca 2012 | dodano:29.06.2012 Kategoria 40-59km, Lajt
Km: | 52.00 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 02:20 | km/h: | 22.29 |
Pr. maks.: | 41.00 | Temperatura: | 24.0 | HRmax: | 182( 88%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | 1373kcal | Podjazdy: | 150m | Rower: | Merida 96 |
Wyszogród - 27.06.2012
Środa, 27 czerwca 2012 | dodano:27.06.2012 Kategoria >100km, Trening
Km: | 155.00 | Km teren: | 60.00 | Czas: | 06:45 | km/h: | 22.96 |
Pr. maks.: | 47.00 | Temperatura: | 22.0 | HRmax: | 178( 86%) | HRavg | 143( 69%) |
Kalorie: | 4401kcal | Podjazdy: | 540m | Rower: | Merida 96 |
No i dziś nastąpiła mała inauguracja wakacji, które w zasadzie mam od piątku, ale maraton, regeneracja, bla, bla, bla no i nie ma komu jeździć :>
W każdym razie pobudka punkt 9 następnie jak zwykle kiepskie śniadanko, chwila na doprowadzenie się do porządku, jeszcze rzut oka na google - temperatura 14 stopni, wygrzebałem więc nakolanniki i wiatrówkę, które szybko na siebie założyłem i jestem gotowy do wyjścia... a nie, jeszcze opaska od pulsometru, damn it... trzeba zdejmować to wszystko z siebie zakłada opaskę, znów się ubierać, no ale nic, kilka chwil i już jestem na dole.
Jeszcze do ujęcia wody napełnić bukłak i prosto na r. Starzyńskiego, gdzie umówiłem się ze Sławkiem i jego Alumexowym kolegą - Maciejem.
Ze względu na dość intensywny wiatr nasz przewodnik uznał, że najsensowniej będzie dostać się pociągiem do Choszczówki i stamtąd rozpocząć wycieczkę.
Początek trasy to jazda w terenie, w zalesionym terenie, trochę piachu, momentami mogłoby się wydawać, że wyjechaliśmy z Mazowsza i dojechaliśmy co najmniej w góry świętokrzyskie - ostre podjazdy, ostre zjazdy i troszeczkę asfaltu :)
Pierwszy postój w Czerwińsku, gdzie zaopatrujemy się w prowiant i jedziemy na krótki popas na plaży:
Po chwili wytchnienia nie odjeżdżamy zbyt daleko, bo udajemy się na krótki rekonesans Bazyliki w Czerwińsku jak i pobliskich terenów.
Trzeba przyznać, że średniowieczna Bazylika robi spore wrażenie :)
Następny cel naszej wycieczki to Wyszogród, na samą myśl dojazdu do niego uśmiech pojawia się na naszych twarzach, gdyż w Wyszogrodzie po zapoznaniu się ze szczegółami Bitwy nad Bzurą przekraczamy Wisłę, co dla nas oznacza zbawienną jazdę z wiatrem, gdyż jak dotąd wiał on prosto w nasze twarze.
Od Wyszogrodu większość trasy to nudny asfalt, szuter i jazda po polach, więc za bardzo nie ma czego opisywać :)
Jedyna atrakcja warta wspomnienia to Kościół w Brochowie do którego zajrzeliśmy, obejrzeliśmy z zewnątrz i pojechaliśmy dalej.
A żeby wpis nie był zbyt krótki to wrzucam kilka fotek :)
Wyżeranie truskawek :D
Więcej fotek: http://www.lasica.hostdmk.net/20120627/index.html
I mapka:
W każdym razie pobudka punkt 9 następnie jak zwykle kiepskie śniadanko, chwila na doprowadzenie się do porządku, jeszcze rzut oka na google - temperatura 14 stopni, wygrzebałem więc nakolanniki i wiatrówkę, które szybko na siebie założyłem i jestem gotowy do wyjścia... a nie, jeszcze opaska od pulsometru, damn it... trzeba zdejmować to wszystko z siebie zakłada opaskę, znów się ubierać, no ale nic, kilka chwil i już jestem na dole.
Jeszcze do ujęcia wody napełnić bukłak i prosto na r. Starzyńskiego, gdzie umówiłem się ze Sławkiem i jego Alumexowym kolegą - Maciejem.
Ze względu na dość intensywny wiatr nasz przewodnik uznał, że najsensowniej będzie dostać się pociągiem do Choszczówki i stamtąd rozpocząć wycieczkę.
Początek trasy to jazda w terenie, w zalesionym terenie, trochę piachu, momentami mogłoby się wydawać, że wyjechaliśmy z Mazowsza i dojechaliśmy co najmniej w góry świętokrzyskie - ostre podjazdy, ostre zjazdy i troszeczkę asfaltu :)
Pierwszy postój w Czerwińsku, gdzie zaopatrujemy się w prowiant i jedziemy na krótki popas na plaży:
Po chwili wytchnienia nie odjeżdżamy zbyt daleko, bo udajemy się na krótki rekonesans Bazyliki w Czerwińsku jak i pobliskich terenów.
Trzeba przyznać, że średniowieczna Bazylika robi spore wrażenie :)
Następny cel naszej wycieczki to Wyszogród, na samą myśl dojazdu do niego uśmiech pojawia się na naszych twarzach, gdyż w Wyszogrodzie po zapoznaniu się ze szczegółami Bitwy nad Bzurą przekraczamy Wisłę, co dla nas oznacza zbawienną jazdę z wiatrem, gdyż jak dotąd wiał on prosto w nasze twarze.
Od Wyszogrodu większość trasy to nudny asfalt, szuter i jazda po polach, więc za bardzo nie ma czego opisywać :)
Jedyna atrakcja warta wspomnienia to Kościół w Brochowie do którego zajrzeliśmy, obejrzeliśmy z zewnątrz i pojechaliśmy dalej.
A żeby wpis nie był zbyt krótki to wrzucam kilka fotek :)
Wyżeranie truskawek :D
Więcej fotek: http://www.lasica.hostdmk.net/20120627/index.html
I mapka:
PolandBike Sochaczew - 24.06.2012
Niedziela, 24 czerwca 2012 | dodano:24.06.2012 Kategoria 60-79km, Race Day
Km: | 66.50 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:41 | km/h: | 24.78 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | 192( 93%) | HRavg | 178( 86%) |
Kalorie: | 2512kcal | Podjazdy: | 190m | Rower: | Merida 96 |
Niedziela, 7:40, pobudka.
Jedyna sytuacja, w której wywlekłbym się z łózka o tak nieludzkiej godzinie jest maraton, tak więc wstaję z rzeczonego łózka, zjadam węglowodanowe śniadanko, sprawdzam jeszcze, czy wszystko wziąłem, chwilę się ogarniam, ubieram i wychodzę.
Metrem na Kabaty, gdzie umówiłem się z Piotrkiem, po chwili dojeżdża jeszcze Łukasz i nowy kolega - Bartek :>
Pakujemy rowery i jedziemy, po chwili jedziemy a raczej gnamy autostradą, z której jak się okazało nie ma zjazdu, w ten sposób musieliśmy nadłożyć jakieś 40 km, zawracać, do tego toszkę się zagubiliśmy pod samym Sochaczewem, no ale jakoś udało się wrócić na właściwy tor :)
Po dojechaniu do miasteczka standard - składamy rowery, chłopaki idą opłacić start, toaleta, rozgrzewka i tym razem w sektorach ustawiliśmy sie bardzo wczesnie, bo ok 11.40-45, ALE... ale okazało się, że start został przesunięty o 15 minut, więcmusimy czekać 30 minut :/ TROCHĘ lipa, o tyle dobrze, nasmarowałem nogi maścią rozgrzewającą, więc może nie będzie źle, no ale nic, trzeba czekać. W każdym razie tym razem stałem w czubie sektora, więc przynajmniej jeden plus.
Po starcie ognia nie było, peleton jechał bardzo spokojnie, na ok 3 km totalnie z dupy cała czołówka wcisnęła hample do oporu, nie wiem dokładnie co się stało, na szczęście nikt nie ucierpiał, więc jechaliśmy dalej, ogólnie taki spokojny start wyszedł mi na dobre, jechałem w okolicy progu mleczanowego zostawiając sobie siły na później. Asfaltem jechaliśmy przez jakieś 8 km, później szuter, więc prędkość dużo nie spadła, dopiero wjazd do lasu i pierwsze piachy skutecznie podzieliły stawkę.
13 kilometr to pierwsze zejście z siodła i podprowadzanie roweru, w sumie podjazd był do podjechania, dość długi, stromy, z pewnością na młynku dałoby radę, ale nie było sensu, nie dość, że część wprowadzających jakoś niechętnie robi miejsce to i tak wcale nie będzie szybciej a na pewno bardziej się zmęczę.
W międzyczasie zaliczyłem bufet - skuszony okazja do przetestowania nowych izotoników AA drink sięgnąłem po butelkę tego specyfiku, niby smaczne, ale koszmarnie słodkie, klei morde, do picia nadaje się rozcieńczone 50:50 :D
Trasa ogólnie bardzo fajna, może trochę za dużo asfaltu, mogłoby być trochę mniej piachu, ale przynajmniej było sporo fajnych singli. Niestety z singlami jest taki problem, że w przypadku wolniejszego zawodnika z przodu nie ma go jak wyprzedzić, oczywiście za takim zawodnikiem musiałem jechać, tętno ze 180 spadło do 165, na szczęście akurat ten singiel nie był strasznie długi i po kilku minutach udało się gościa wyprzedzić :)
W każdym razie gdzieś chyba w okolicy 38 kilometra miła niespodzianka, bo nasza forumowa ekipa śmigająca po KPNie przyjechała nam pokibicować, zrobić kilka fotek i takie tam, akurat stanęli na zakręcie tuż przed stromym podejściem, od Artura dowiedziałem się, że mam 15 minut straty do czołówki, więc nie ma tragedii. Dzięki chłopaki jeszcze raz za doping, bo jest to bardzo budujące :)
Na podejściu Sławek jeszcze mi zrobił fotkę (do przodu, oby z uśmiechem na twarzy) :D
Dalej trochę kręcenia po znanych mi terenach, zjazd, którym ostatnio jechaliśmy ze Sławkiem i Marcinem (na środku piach, z lewej na zjeździe uskok, z prawej bez niespodzianek, więc pamiętałem, żeby zjechać do prawej - fuck yeah). Swoją drogą w kampinosie było sporo ludzi na rowerach, niektórzy jechali pod prąd, więc trzeba było uważać.
Później na dość technicznym zjeździe, który udało mi się bardzo ładnie przejechać dogoniłem grupkę 4 zawodników, problem polegał na tym, że po zjeździe był od razu krótki singiel a ostatniemu zawodnikowi z grupki nie podobała się prędkość, więc poszła ostra dyskusja, w której dwóch zawodników z przodu dowiedziało się, że są pier****** jeb***** chamami i takie tam, biorąc pod uwagę światową rangę zawodów i walkę o czołowe lokaty było to bardzo na miejscu. Co zabawne po wyprzedzeniu tych zawodników gość chciał jeszcze wyprzedzać koleżankę ze Świata Rowerów, która (IMO słusznie) dość niechętnie chciała go puścić, ale po krótkiej wymianie zdań gość pojechał :)
Ostatnie kilkanaście kilometrów to w większości dziurawe szutrowe drogi połączone z asfaltem, na których dogoniłem wspomnianego powyżej klienta, który wszystkich musiał wyprzedzić, by finalnie samemu być wyprzedzonym. I po co to wszystko, skoro jak widać nie wyprzedzając wszystkich 'na chama' też można...
Pod koniec trasy już raczej nic ciekawego nie było, jedynie sama końcówka i wjazd na tory, gdzie stał policjant i dosłownie wpychał na ścieżkę wzdłuż torów, tak, by nie ułatwić sobie jadąc asfaltem (taka sytuacja była w Wyszkowie, widać, że org reaguje z maratonu na maraton, za co należy się plus :) ), trochę terenu, na finiszu udało się jeszcze dojść i wyprzedzić zawodnika z którym dość sporo jechaliśmy razem.
Po finiszu czekamy z Piotrkiem na resztę ekipy... czekamy i czekamy, dość sporo, biorąc pod uwagę, że Łukasz ogólnie jest chyba ode mnie lepszy a Bartek startował z 2 sektora, więc pewnie też jest lepszy powinni już być. Po pewnym czasie dojeżdża Łukasz, stwierdzając, że kiepsko mu się jechało i to nie jego dzień.
Poczekaliśmy chwilę na Bartka i poszliśmy bez niego wkładać już rowery do auta.
Po chwili dochodzi prowadząc rower, okazało się, że złapał 3 gumy i wycofał się z wyścigu :(
Spakowaliśmy rowery i już nie autostradą wróciliśmy do domu :)
Maraton całkiem udany, fajna trasa IMO porównywalna z NDM, izotonik na bufetach, zdecydowanie było ok :)
Jedyna sytuacja, w której wywlekłbym się z łózka o tak nieludzkiej godzinie jest maraton, tak więc wstaję z rzeczonego łózka, zjadam węglowodanowe śniadanko, sprawdzam jeszcze, czy wszystko wziąłem, chwilę się ogarniam, ubieram i wychodzę.
Metrem na Kabaty, gdzie umówiłem się z Piotrkiem, po chwili dojeżdża jeszcze Łukasz i nowy kolega - Bartek :>
Pakujemy rowery i jedziemy, po chwili jedziemy a raczej gnamy autostradą, z której jak się okazało nie ma zjazdu, w ten sposób musieliśmy nadłożyć jakieś 40 km, zawracać, do tego toszkę się zagubiliśmy pod samym Sochaczewem, no ale jakoś udało się wrócić na właściwy tor :)
Po dojechaniu do miasteczka standard - składamy rowery, chłopaki idą opłacić start, toaleta, rozgrzewka i tym razem w sektorach ustawiliśmy sie bardzo wczesnie, bo ok 11.40-45, ALE... ale okazało się, że start został przesunięty o 15 minut, więcmusimy czekać 30 minut :/ TROCHĘ lipa, o tyle dobrze, nasmarowałem nogi maścią rozgrzewającą, więc może nie będzie źle, no ale nic, trzeba czekać. W każdym razie tym razem stałem w czubie sektora, więc przynajmniej jeden plus.
Po starcie ognia nie było, peleton jechał bardzo spokojnie, na ok 3 km totalnie z dupy cała czołówka wcisnęła hample do oporu, nie wiem dokładnie co się stało, na szczęście nikt nie ucierpiał, więc jechaliśmy dalej, ogólnie taki spokojny start wyszedł mi na dobre, jechałem w okolicy progu mleczanowego zostawiając sobie siły na później. Asfaltem jechaliśmy przez jakieś 8 km, później szuter, więc prędkość dużo nie spadła, dopiero wjazd do lasu i pierwsze piachy skutecznie podzieliły stawkę.
13 kilometr to pierwsze zejście z siodła i podprowadzanie roweru, w sumie podjazd był do podjechania, dość długi, stromy, z pewnością na młynku dałoby radę, ale nie było sensu, nie dość, że część wprowadzających jakoś niechętnie robi miejsce to i tak wcale nie będzie szybciej a na pewno bardziej się zmęczę.
W międzyczasie zaliczyłem bufet - skuszony okazja do przetestowania nowych izotoników AA drink sięgnąłem po butelkę tego specyfiku, niby smaczne, ale koszmarnie słodkie, klei morde, do picia nadaje się rozcieńczone 50:50 :D
Trasa ogólnie bardzo fajna, może trochę za dużo asfaltu, mogłoby być trochę mniej piachu, ale przynajmniej było sporo fajnych singli. Niestety z singlami jest taki problem, że w przypadku wolniejszego zawodnika z przodu nie ma go jak wyprzedzić, oczywiście za takim zawodnikiem musiałem jechać, tętno ze 180 spadło do 165, na szczęście akurat ten singiel nie był strasznie długi i po kilku minutach udało się gościa wyprzedzić :)
W każdym razie gdzieś chyba w okolicy 38 kilometra miła niespodzianka, bo nasza forumowa ekipa śmigająca po KPNie przyjechała nam pokibicować, zrobić kilka fotek i takie tam, akurat stanęli na zakręcie tuż przed stromym podejściem, od Artura dowiedziałem się, że mam 15 minut straty do czołówki, więc nie ma tragedii. Dzięki chłopaki jeszcze raz za doping, bo jest to bardzo budujące :)
Na podejściu Sławek jeszcze mi zrobił fotkę (do przodu, oby z uśmiechem na twarzy) :D
Dalej trochę kręcenia po znanych mi terenach, zjazd, którym ostatnio jechaliśmy ze Sławkiem i Marcinem (na środku piach, z lewej na zjeździe uskok, z prawej bez niespodzianek, więc pamiętałem, żeby zjechać do prawej - fuck yeah). Swoją drogą w kampinosie było sporo ludzi na rowerach, niektórzy jechali pod prąd, więc trzeba było uważać.
Później na dość technicznym zjeździe, który udało mi się bardzo ładnie przejechać dogoniłem grupkę 4 zawodników, problem polegał na tym, że po zjeździe był od razu krótki singiel a ostatniemu zawodnikowi z grupki nie podobała się prędkość, więc poszła ostra dyskusja, w której dwóch zawodników z przodu dowiedziało się, że są pier****** jeb***** chamami i takie tam, biorąc pod uwagę światową rangę zawodów i walkę o czołowe lokaty było to bardzo na miejscu. Co zabawne po wyprzedzeniu tych zawodników gość chciał jeszcze wyprzedzać koleżankę ze Świata Rowerów, która (IMO słusznie) dość niechętnie chciała go puścić, ale po krótkiej wymianie zdań gość pojechał :)
Ostatnie kilkanaście kilometrów to w większości dziurawe szutrowe drogi połączone z asfaltem, na których dogoniłem wspomnianego powyżej klienta, który wszystkich musiał wyprzedzić, by finalnie samemu być wyprzedzonym. I po co to wszystko, skoro jak widać nie wyprzedzając wszystkich 'na chama' też można...
Pod koniec trasy już raczej nic ciekawego nie było, jedynie sama końcówka i wjazd na tory, gdzie stał policjant i dosłownie wpychał na ścieżkę wzdłuż torów, tak, by nie ułatwić sobie jadąc asfaltem (taka sytuacja była w Wyszkowie, widać, że org reaguje z maratonu na maraton, za co należy się plus :) ), trochę terenu, na finiszu udało się jeszcze dojść i wyprzedzić zawodnika z którym dość sporo jechaliśmy razem.
Po finiszu czekamy z Piotrkiem na resztę ekipy... czekamy i czekamy, dość sporo, biorąc pod uwagę, że Łukasz ogólnie jest chyba ode mnie lepszy a Bartek startował z 2 sektora, więc pewnie też jest lepszy powinni już być. Po pewnym czasie dojeżdża Łukasz, stwierdzając, że kiepsko mu się jechało i to nie jego dzień.
Poczekaliśmy chwilę na Bartka i poszliśmy bez niego wkładać już rowery do auta.
Po chwili dochodzi prowadząc rower, okazało się, że złapał 3 gumy i wycofał się z wyścigu :(
Spakowaliśmy rowery i już nie autostradą wróciliśmy do domu :)
Maraton całkiem udany, fajna trasa IMO porównywalna z NDM, izotonik na bufetach, zdecydowanie było ok :)
PolandBike Sochaczew - dojazd, rozgrzewka etc. 24.06.2012
Niedziela, 24 czerwca 2012 | dodano:24.06.2012 Kategoria 20-39km, Transportowo
Km: | 32.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 21.33 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Merida 96 |
Objazd Mazovii 12h - 17.06.2012
Niedziela, 17 czerwca 2012 | dodano:18.06.2012 Kategoria 40-59km, Trening
Km: | 54.00 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 02:47 | km/h: | 19.40 |
Pr. maks.: | 43.50 | Temperatura: | 27.0 | HRmax: | 127( 61%) | HRavg | 178( 86%) |
Kalorie: | 1519kcal | Podjazdy: | 101m | Rower: | Merida 96 |
I znów ten niedobry człowiek mnie wyciągnął, tym razem jednak się nie dałem i od razu zaznaczyłem, że dziś ja robię rozjazd, pełen lajt i nie ma mowy o dystansie 100+. Jak powiedziałem tak zrobiliśmy z tym że Sławek zrobił wcześniej rundkę po Kabatach, ale mniejsza... ;)
Ustawka pod rurą punkt 15, miała przyjechać jeszcze koleżanka z forum, ale po 15 minutach oczekiwania nie zjawiła się, więc pojechaliśmy bez niej. Tak jak na początku napisałem - pełen lajt (wystarczy spojrzeć na HR AVG ;D), przez lasek młociński posilając się w międzyczasie w pobliskim sklepie dotoczyliśmy się na miejsce startu Mazovii 12h w której Sławek miał zamiar wystartować.
Ogólnie początek trasy wyglądał ok - dość szeroka, szutrowa droga, później kawałek asfaltu... i to tyle ciekawej trasy, dalsze (na oko)4 km to gonitwa po polach, biorąc pod uwagę, że może być 30 stopni to jakoś nie wyobrażam sobie jazdy przez 12h w takich warunkach:
Na dodatek dość dziurawo, miejscami dość spore kałuże, które trzeba omijać, ogólnie MASAKRA.
Dalej wjazd w krzaki... wąsko, momentami boleśnie, bo krzaki rozciągają się na całą szerokość drogi no i oczywiście mokro, do tego trochę piachu, co w połączeniu z błotem nie wróży długiej kariery hamulcom, ani klockom. Co do tych drugich to może i nie ma większych obaw, bo największy zjazd ma jakieś 2-3 metry przewyższenia, więc pewnie bez hamulców też dałoby się tę trasę przejechać.
Na fotce poniżej w porównaniu z tym co było w niektórych momentach to krzaków, ani niczego praktycznie nie ma ;)
Po wjeździe na wał znów kawałek po polach a dalej gonitwy wzdłuż Wisły, gdzie poziom błota i kałuż osiągnął apogeum:
Może na fotkach trochę tego nie widać, ale gwarantuję, że jazda przez 12h w takich warunkach to samobójstwo ;)
Szutrami, asfaltami i laskiem młocińskim wróciliśmy spokojnym tempem na miejsce startu i do domu, w każdym razie Sławek stwierdził, że raczej nie wystartuje i nic w tym dziwnego. Jeżeli jeszcze w tym tygodniu popada to życzę powodzenia wszystkim śmiałkom ;)
Ustawka pod rurą punkt 15, miała przyjechać jeszcze koleżanka z forum, ale po 15 minutach oczekiwania nie zjawiła się, więc pojechaliśmy bez niej. Tak jak na początku napisałem - pełen lajt (wystarczy spojrzeć na HR AVG ;D), przez lasek młociński posilając się w międzyczasie w pobliskim sklepie dotoczyliśmy się na miejsce startu Mazovii 12h w której Sławek miał zamiar wystartować.
Ogólnie początek trasy wyglądał ok - dość szeroka, szutrowa droga, później kawałek asfaltu... i to tyle ciekawej trasy, dalsze (na oko)4 km to gonitwa po polach, biorąc pod uwagę, że może być 30 stopni to jakoś nie wyobrażam sobie jazdy przez 12h w takich warunkach:
Na dodatek dość dziurawo, miejscami dość spore kałuże, które trzeba omijać, ogólnie MASAKRA.
Dalej wjazd w krzaki... wąsko, momentami boleśnie, bo krzaki rozciągają się na całą szerokość drogi no i oczywiście mokro, do tego trochę piachu, co w połączeniu z błotem nie wróży długiej kariery hamulcom, ani klockom. Co do tych drugich to może i nie ma większych obaw, bo największy zjazd ma jakieś 2-3 metry przewyższenia, więc pewnie bez hamulców też dałoby się tę trasę przejechać.
Na fotce poniżej w porównaniu z tym co było w niektórych momentach to krzaków, ani niczego praktycznie nie ma ;)
Po wjeździe na wał znów kawałek po polach a dalej gonitwy wzdłuż Wisły, gdzie poziom błota i kałuż osiągnął apogeum:
Może na fotkach trochę tego nie widać, ale gwarantuję, że jazda przez 12h w takich warunkach to samobójstwo ;)
Szutrami, asfaltami i laskiem młocińskim wróciliśmy spokojnym tempem na miejsce startu i do domu, w każdym razie Sławek stwierdził, że raczej nie wystartuje i nic w tym dziwnego. Jeżeli jeszcze w tym tygodniu popada to życzę powodzenia wszystkim śmiałkom ;)
Mały rekord dystansu - 16.06.2012
Sobota, 16 czerwca 2012 | dodano:16.06.2012 Kategoria >100km, Trening
Km: | 154.00 | Km teren: | 80.00 | Czas: | 06:50 | km/h: | 22.54 |
Pr. maks.: | 40.00 | Temperatura: | 30.0 | HRmax: | 182( 88%) | HRavg | 150( 73%) |
Kalorie: | 4877kcal | Podjazdy: | 288m | Rower: | Merida 96 |
Kilka dni bez roweru, więc jakoś trzeba było to nadrobić, tak więc najłatwiej było umówić się ze Sławkiem i dystans 100+ był pewny, ale od początku...
Ten tydzień był paskudny, we środę miałem jechać na WKK, lało cały dzień, we czwartek Gravitan i znów lało, na szczęście przynajmniej na weekend prognozy były iście letnie i na szczęście sprawdziły się - od samego rana bezchmurne niebo, bardzo ciepło i lekki wiatr.
Rano standardowy program: pobudka, ogarnięcie się, śniadanie, przejrzenie internetu, ubranie się i spakowanie i w trasę, przed wyjściem jeszcze ważenie w ciuchach - 72,8 kg, sporo, aczkolwiek zobaczymy ile będzie po powrocie ;D
Szybkie wyjście z domu, 4 piętra po schodach w dół, jeszcze nabrać wody do plecaka i 16 km do umówionego miejsca spotkania, czyli pod kościół w Laskach.
Chwila oczekiwania i przyjeżdża Sławek a po chwili Marcin.
Na i problem... mokre plecy, mokra dupa, mokre pół plecaka, czyli coś z bukłakiem. Po wyjęciu krótka obdukcja i diagnoza: zniszczona uszczelka na łączeniu rurki z bukłakiem (ostatnio coś wężyk ciężko wchodził, no i już wiadome...), nie ma wyjścia - trzeba wylać wodę i póki jest czas iść do sklepu po picie, dzień zapowiada się bardzo gorąco, więc łatwo będzie się odwodnić.
Po małych zakupach jedziemy, do Kampinosu wjechać z Zaborówku, tempo raczej spokojne, wiadome, że dystans będzie raczej spory (przynajmniej dla mnie...), wiec bez zbędnego ścigania spokojnie jedziemy raczej ubitym terenem, chociaż po ostatnich opadach w niektórych miejscach ostało się trochę błota skutecznie utrudniając przejazd i brudząc dolne rury naszych rumaków, piachu nie było tragicznie dużo, chociaż tak jak błoto występował w kilku miejscach, jednak spokojnie praktycznie wszystko można było przejechać :)
Pierwszy sklep zaliczamy dopiero w Brochowie, uzupełniamy zapasy i siadamy na chwilę na ławkach delektując się lodami jak i widokami na piękny XVI-wieczny kościół:
Chwila odpoczynku i jedziemy dalej, aby po chwili wylądować nad Bzurą.
W zasadzie w drodze powrotnej zaliczamy jeszcze 3 postoje związane z zakupami - pierwszy w Farmułkach Królewskich, drugi w Górkach a trzeci gdzieś tam dalej ;)
Z Górek wracaliśmy asfaltem i wyszedł kolejny mój problem, mianowicie lubię niskie ciśnienie w oponach, jednak tym razem chyba nieco przesadziłem, w mocniejszych zakrętach opona po prostu uciekała mi na boki, co w pewnym stopniu groziło upadkiem, tak więc korzystając z ostatniego postoju dopompowałem tylną gumę ;)
Do domu praktycznie powrót już bez niespodzianek, Marcin odłączył się od nas w Sierakowie, ale wybaczamy mu, było mu już bardzo ciężko i pewnie nie chciał nas spowalniać :D
Ze Sławomirem częściowo terenem wróciliśmy do Warszawy, gdzie najkrótszą drogą dojechaliśmy do mostu Gdańskiego (w zasadzie to już mi też było ciężko i nie chciałem spowalniać Sławka, więc odłączył się niedaleko przed mostem), skąd powoli dotoczyłem się do domu.
Muszę przyznać, że dzisiejsza trasa solidnie dała mi w dupę, mimo to jestem bardzo zadowolony, bo to jak na razie najlepszy mój dystans, chociaż nigdy się nie nastawiam na pokonanie jak największej liczby kilometrów to daje to satysfakcję ;)
A w domu ponowne ważenie i równe 70 kg, więc prawie 3 kg lżej. Także drogie Panie korzystające z diet-cudów: rzućcie to w cholerę i dzwońcie do Sławka :)
Ten tydzień był paskudny, we środę miałem jechać na WKK, lało cały dzień, we czwartek Gravitan i znów lało, na szczęście przynajmniej na weekend prognozy były iście letnie i na szczęście sprawdziły się - od samego rana bezchmurne niebo, bardzo ciepło i lekki wiatr.
Rano standardowy program: pobudka, ogarnięcie się, śniadanie, przejrzenie internetu, ubranie się i spakowanie i w trasę, przed wyjściem jeszcze ważenie w ciuchach - 72,8 kg, sporo, aczkolwiek zobaczymy ile będzie po powrocie ;D
Szybkie wyjście z domu, 4 piętra po schodach w dół, jeszcze nabrać wody do plecaka i 16 km do umówionego miejsca spotkania, czyli pod kościół w Laskach.
Chwila oczekiwania i przyjeżdża Sławek a po chwili Marcin.
Na i problem... mokre plecy, mokra dupa, mokre pół plecaka, czyli coś z bukłakiem. Po wyjęciu krótka obdukcja i diagnoza: zniszczona uszczelka na łączeniu rurki z bukłakiem (ostatnio coś wężyk ciężko wchodził, no i już wiadome...), nie ma wyjścia - trzeba wylać wodę i póki jest czas iść do sklepu po picie, dzień zapowiada się bardzo gorąco, więc łatwo będzie się odwodnić.
Po małych zakupach jedziemy, do Kampinosu wjechać z Zaborówku, tempo raczej spokojne, wiadome, że dystans będzie raczej spory (przynajmniej dla mnie...), wiec bez zbędnego ścigania spokojnie jedziemy raczej ubitym terenem, chociaż po ostatnich opadach w niektórych miejscach ostało się trochę błota skutecznie utrudniając przejazd i brudząc dolne rury naszych rumaków, piachu nie było tragicznie dużo, chociaż tak jak błoto występował w kilku miejscach, jednak spokojnie praktycznie wszystko można było przejechać :)
Pierwszy sklep zaliczamy dopiero w Brochowie, uzupełniamy zapasy i siadamy na chwilę na ławkach delektując się lodami jak i widokami na piękny XVI-wieczny kościół:
Chwila odpoczynku i jedziemy dalej, aby po chwili wylądować nad Bzurą.
W zasadzie w drodze powrotnej zaliczamy jeszcze 3 postoje związane z zakupami - pierwszy w Farmułkach Królewskich, drugi w Górkach a trzeci gdzieś tam dalej ;)
Z Górek wracaliśmy asfaltem i wyszedł kolejny mój problem, mianowicie lubię niskie ciśnienie w oponach, jednak tym razem chyba nieco przesadziłem, w mocniejszych zakrętach opona po prostu uciekała mi na boki, co w pewnym stopniu groziło upadkiem, tak więc korzystając z ostatniego postoju dopompowałem tylną gumę ;)
Do domu praktycznie powrót już bez niespodzianek, Marcin odłączył się od nas w Sierakowie, ale wybaczamy mu, było mu już bardzo ciężko i pewnie nie chciał nas spowalniać :D
Ze Sławomirem częściowo terenem wróciliśmy do Warszawy, gdzie najkrótszą drogą dojechaliśmy do mostu Gdańskiego (w zasadzie to już mi też było ciężko i nie chciałem spowalniać Sławka, więc odłączył się niedaleko przed mostem), skąd powoli dotoczyłem się do domu.
Muszę przyznać, że dzisiejsza trasa solidnie dała mi w dupę, mimo to jestem bardzo zadowolony, bo to jak na razie najlepszy mój dystans, chociaż nigdy się nie nastawiam na pokonanie jak największej liczby kilometrów to daje to satysfakcję ;)
A w domu ponowne ważenie i równe 70 kg, więc prawie 3 kg lżej. Także drogie Panie korzystające z diet-cudów: rzućcie to w cholerę i dzwońcie do Sławka :)